Recenzja filmu

Porady na zdrady 2 (2023)
Sara Bustamante-Drozdek
Tomasz Karolak
Antoni Królikowski

Parówki kontratakują

 Co krok można dostrzec w tym filmie dobre chęci i ciekawe pomysły. "Porady na zdrady 2" nawet stroną wizualną odbiegają od średniego polskiego rom-comu.
Można traktować to w kategoriach cudu. Takie rzeczy zwyczajnie nie mają prawa się zdarzyć. Nie do tego nas przyzwyczaiło polskie kino. No bo czego mogliśmy spodziewać się po kontynuacji jednego z największych gniotów ostatnich lat, filmu tak złego, że najgorsze cytaty weszły wręcz do mowy potocznej? Druga część "Porad na zdrady" miała wyznaczyć nowe standardy rom-comowej żenady – projekt najeżony był przecież czerwonymi flagami: począwszy od plakatu, a na Tomaszu Karolaku i Rafale Zawierusze w obsadzie kończąc. Tymczasem reżyserka, debiutująca Sara Bustamante-Drozdek, okazała się mityczną boginią, co nieszczególnie szlachetną materię zamienia w złoto, a produkty pewnej nachalnie reklamującej się w poprzedniej części firmy wędliniarskiej w zwykłe, ale jakże smaczne parówki.


Ale żeby nie było nieporozumień – "Porady na zdrady 2" nie są jakoś szczególnie udanym filmem. Wręcz przeciwnie, naprawdę sporo można im zarzucić, o czym jeszcze pozwolę sobie napisać niżej, ale i tak znacznie zawyżają średni poziom polskich komedii romantycznych. Choć być może należałoby zacząć od tego, że za wiele z gatunkiem komedii romantycznej ten film wspólnego nie ma – w sumie to jedynie standardowy dla tej konwencji plakat z postaciami umieszczonymi na białym tle. Jest to bowiem klasyczna komedia, która co prawda orbituję wokół spraw damsko-męskich, ale nie ma w nim ani romansu, ani za wiele romantyzmu, a tym bardziej melodramatyzmu. Jeszcze mniej w nim zresztą z pierwszej części – z bohaterów ostał się jedynie Tymek grany przez Karolaka, a z fabularnych wątków dosłownie jedno zdanie. Jakby nowi producenci uznali, że z "jedynki" warto uratować tylko tytuł, który – było, nie było – sprzedał się w kinach całkiem nieźle. Resztę natomiast należy spalić i zaorać, a na jałowej ziemi zbudować coś zupełnie nowego.


I mieli rację. Choć trzeba przyznać, że fabularny punkt wyjścia wprost nawiązuje do finału poprzedniej części. Głównym bohaterem jest tym razem Tymek, który z powodzeniem rozkręca interes z grupą wsparcia Mściwój, w ramach której prowadzi terapię coachową dla gnębionych przez partnerki mężczyzn. Terapią dla kobiet zajmuje się natomiast Franek, który odziedziczył klientki po swoim bracie, znanym z "jedynki" Maćku. Już na poziomie prowadzonej narracji budowany jest jasny i – umówmy się – niekoniecznie odkrywczy konflikt: mężczyźni narzekają na swoje żony-hetery, a te żalą się na niezaradnych, niewiernych, życiowo pogubionych mężów. Wojna płci jak malowana.


I choć co jakiś czas dochodzi do pomniejszych starć i bitewek, nie o konflikt między męsko-damskimi bohaterami ostatecznie chodzi. Fabuła rozwija się raczej wewnątrz homogenicznych płciowo grup – "Mściwoje" kiszą się we własnym sosie testosteronu i pantoflarstwa, a lecące na atrakcyjnego terapeutę pacjentki potrafią jedynie wkurzać się na swoich partnerów. Wiele dynamiki ta fabuła nie ma do zaoferowania, ale nie taki był zamysł – sedno bowiem tkwi w pojedynczych scenach, w sytuacyjnych żartach, dowcipnych dialogach i niesztampowych postaciach drugoplanowych.

Najlepiej wypadł jednak Karolak, którego rolę napisano praktycznie od nowa i nawet z klasą potrafiono wyjść z żenującego żartu z finału poprzedniej części, gdy odtwarzał klasyk polskiej sceny kabaretowej, czyli "chłopa przebranego za babę". Nieoczekiwanie do tego wątku wrócono, ale w wersji drag i niosąc coś więcej niż tylko rechot wąsatych amatorów mazurskich nocy kabaretowych – mianowicie cenną lekcję kobiecości, która przyda się z pewnością każdemu mężczyźnie. Zresztą ostatecznie wymowa filmu zmierza w stronę co prawda konserwatywnego i koncyliacyjnego, ale jednak złączenia tego, co męskie i kobiece. Bo ani buzujący testosteron nie był w stanie zabić w mężczyznach delikatnego uczucia do swych partnerek, ani rozczarowanie mężami przywiązania do ukochanych. A ostatecznie zdemaskowane zostało jedynie cynizm i coachowe hochsztaplerstwo.



 Co krok można dostrzec w tym filmie dobre chęci i ciekawe pomysły. "Porady na zdrady 2" nawet stroną wizualną odbiegają od średniego polskiego rom-comu. Kamera jest znacznie ruchliwsza, kolory bardziej nasycone, nawet scenografia niekiedy wykracza poza klasyczne korporacyjne biura i wyposażone w sprzęty z Ikei mieszkania. Wiele w fabule zalążków całkiem niezłych żartów, które jednak nie zawsze odpowiednio wybrzmiewają – szczególnie, gdy za ich powodzenie odpowiedzialny jest Antoni Królikowski, będący bodaj najsłabszym elementem filmu. Nic dziwnego, że ciągnięta przez jego postać terapeuty kobiet część fabuły ewidentnie jest marginalizowana i nie posiada ani dynamiki, ani żartobliwości oferowanej przez Karolaka i jego filmowych podopiecznych.

Wielu dialogom można zarzucić sztuczność i brak odpowiedniej dramaturgii. Niektóre wątki wypadają zwyczajnie nieprawdopodobnie (choćby popularny psychoterapeuta, który nie ma za co opłacić czynszu), inne cierpią na nadmierną dramatyczność, reżyserii zbyt często brakuje klarowności, a fabuła ostatecznie grzęźnie w najbardziej typowych rozwiązaniach. Mimo to, całość ogląda się naprawdę nieźle: nawet, gdy nie do końca wiadomo, czy to zasługa sympatycznych bohaterów, zadziwiającego braku jakiegokolwiek product placementu czy narzucających się porównań do pierwszej części, na tle której wszystko wygląda jak złoto.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones