Recenzja filmu

Rekinado 3: O rybia płetwa (2015)
Anthony C. Ferrante
Tara Reid
Ian Ziering

Do trzech razy rekin!

Czy istnieje ktoś, kto choć trochę interesuje się filmem, a nie słyszał jeszcze o sławnych "Rekinadach"? Dałbym sobie rękę odgryźć, że nie - fenomen, który niespodziewanie wyrósł na fali
Czy istnieje ktoś, kto choć trochę interesuje się filmem, a nie słyszał jeszcze o sławnych "Rekinadach"? Dałbym sobie rękę odgryźć, że nie - fenomen, który niespodziewanie wyrósł na fali zdziwienia po części pierwszej, przybiera na sile i staje się symbolem kina klasy B (i niżej) ostatnich lat.

"Rekinado 3" rozpoczyna się kilkusekundową parodią pierwszych scen w "Jamesach Bondach". I wzorem Hitchcocka - rekinim tornado. Już po kilku minutach mordercze ryby rozpoczynają dewastację Waszyngtonu, burząc symboliczne dla miasta budynki i pożerając ludzi szybciej od Pac Mana.

Powracają bohaterowie poprzednich części, także nie marnując taśmy filmowej na zbyt długą ekspozycję. Widz, który ominął poprzedniki, szybko poznaje Fina Sheparda, eksperta od rekinad, który odebrawszy z rąk prezydenta złotą piłę łańcuchową, przybiera chwilowo rolę ochroniarza głowy wolnego świata. Tara Reid jako April kolejny raz udowadnia, że możliwe jest osiągnięcie przez człowieka prawie idealnej imitacji aparycji lalki Barbie, przy czym ta druga jest chyba nieco mniej plastikowa, a już na pewno lepszą jest aktorką. Powraca  stara znajoma z części pierwszej - Nova, która przeszła w międzyczasie niezłą metamorfozę. Z nowych przekąsek pojawia się Lucas (twarz, którą pamiętam z "Malcolm in the Middle"), mechanik i przydupas Novy, ryło samo zaś się uśmiecha, kiedy do fabuły wprowadzona zostaje postać grana przez - najbardziej chyba wyczekiwaną gwiazdę tej odsłony - Davida Hasselhoffa.

Samo rekinado jest czymś w świecie przedstawionym już dość zdaje się powszechnym i nie budzącym większego zdziwienia - reportaże w telewizji wspominające o destrukcji, którą ze sobą niesie brzmią jak sprawozdania z kolejnej katastrofy naturalnej. Nic zresztą dziwnego, gdyż pojawiają się niemal co krok, tam, gdzie tylko Fin postanowi się udać. Sytuacja jednak robi się naprawdę groźna, gdy pojedyncze rekinada zaczynają łączyć się w gigantyczny... rekinagan ("sharkcane"), co oczywiście ma swoje pseudonaukowe wyjaśnienie, godne głupoty tytułu. Spora część filmu rozgrywa się w parku rozrywki Universala, łypiąc do widza okiem niezbyt subtelnymi dowcipami. W drugiej połowie zaś okazuje się, że "Ziemia to za mało" i z morderczym fenomenem natury trzeba rozprawić się za pomocą rozpierduchy na iście kosmiczną skalę!

Czy można coś odkrywczego powiedzieć o wykonaniu? Wszechobecny greenscreen: zarówno scenerie, jak i efekty specjalne jadą SyFyastą taniochą; o animowanych rekinach chyba nie ma nawet co wspominać, zaskoczeniem jest raczej jeden jedyny gumowy egzemplarz użyty w końcówce filmu. Kolorystyka przywodzi na myśl "The Walking Dead", co jest dość miłe dla oka, ale wszystko jest rozmazane i niewyraźne, żeby ukryć niedoróbki i niedoskonałości cyfrowo skomponowanych scen - pomaga w tym także wydatnie cholernie trzęsąca się kamera. Burzone budynki rozpadają się niczym domki z Lego i uwierzcie mi, że nie jest to metafora. Aktorstwo to żenada, zwłaszcza w wykonaniu postaci epizodycznych, w które, podejrzewam, wcielili się fani serii po zapłaceniu producentom za możliwość pojawienia się w postaci rekiniej przegryzki na ekranie. A przyznać trzeba, że komputerowej krwi nie żałowano, postaci tracą ręce, nogi i głowy, rozmazując się uroczo po otoczeniu. Fabuła jest radośnie głupia, choć ze smutkiem stwierdziłem, że w pierwszej połowie filmu rozczarowująco trzyma się kupy. Na szczęście wynagradza to ostatnie 20 minut, przeładowane nonsensem i kompletnie nierealnymi zwrotami akcji.

Widziałem sporo "trzecich części" różnorakich serii. Symptomatyczne jest w takich przypadkach zmęczenie materiału i odczuwalny brak pomysłów. Czy tyczy się to także "Rekinada 3"? "Oh, hell, no!", że tak pojadę hasełkiem reklamowym najnowszej odsłony. Scenarzyści muszą mieć naprawdę dobrych dilerów, a pomysły, którymi nas zarzucają miejscami, każą się zastanowić nad własną poczytalnością - nie można być normalnym, żeby nie wyłączyć tego śmiecia po kwadransie. Ten klimat się kocha albo nienawidzi. Chyba nie ma wątpliwości, na którą stronę barykady mnie zwiało...

Oceniając obiektywnie - nie mogę przylepić więcej jak pięć gwiazdek; film cierpi bowiem na typowe przywary swojej kategorii, na które składają się straszliwe aktorstwo, drewniane dialogi, bezsensowne zachowania bohaterów, paskudne CGI, muzyka wypadająca z głowy tuż po zakończeniu listy płac czy pośpiech w prowadzeniu niektórych fragmentów fabuły. Ale radocha z oglądania jest ogromna i w tej sferze należy się uczciwa dycha! Czekam na część czwartą i na decyzję, jaką podejmą widzowie o losie Tary.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones