Recenzja filmu

Resident Evil: Potępienie (2012)
Makoto Kamiya
Matthew Mercer
Dave Wittenberg

Ekranizacja na miarę legendy?

Po obejrzeniu pierwszego pełnometrażowego obrazu animowanego spod znaku "Resident Evil" czegoś mi brakowało. Degeneracja, choć wyprzedzała "odmóżdżacze" z Millą Jovovich o lata świetlne, nie była
Po obejrzeniu pierwszego pełnometrażowego obrazu animowanego spod znaku "Resident Evil" czegoś mi brakowało. Degeneracja, choć wyprzedzała "odmóżdżacze" z Millą Jovovich o lata świetlne, nie była na tyle spektakularna (tak wiem, płytkie kryterium), abym był nią w pełni zadowolony. Zauważyłem to jednak dopiero po seansie "Potępienia", które mnie pożarło, przeżuło i wypluło. Sto minutowe spotkanie z nowym tworem Makoto Kamiyi okazało się niezapomnianym przeżyciem. 

Rzecz dzieje się w fikcyjnym państwie powstałym po rozpadzie ZSRR - Wschodniej Slavii. Kraj pogrążony jest w wojnie domowej, w której użyta zostaje broń biologiczna. W postaci zdecydowanie bliższej pasożytowi z czwartej i piątej odsłony gry niż klasycznych zombie. W cały ten rozgardiasz zostaje rzucony niezniszczalny Leon S. Kennedy, a swoich korzyści jak zwykle szuka Ada Wong...

Nieźle poprowadzona fabuła wciąga, jednak znajduje się ona nieco na drugim planie, gdyż pierwsze skrzypce gra tutaj akcja. Tej jest całe mnóstwo, film nie zwalnia ani na moment (poza swoistym bullet time przy scenach walki), trup ściele się gęsto. Jak już pisałem, zwykłych zombie tutaj nie uświadczymy, raczej Las Plagas (po raz pierwszy użytych w Hiszpanii), dodatkowo pojawiają się, siejąc ogromne spustoszenie, Lickery. Jak się później okazuje nie są one na szczycie łańcucha pokarmowego filmu, w pewnym momencie same stają się zwierzyną.

Technologicznie jest kilka(naście) poziomów lepiej niż w Degeneracji. Nie jest to być może mistrzostwo świata, ale naprawdę są momenty, w których zapomina się, że jest to film animowany. Dubbing to oczywiście zupełnie inna sprawa - ten już w 2008 roku był świetny. Potępienie co najmniej utrzymuje poprzeczkę. Muzyka, wraz z przebojowym utworem Anny Tsuchiyi - "Carry On" (przywodzącym na myśl utwór otwierający "Silent Hill 3"), prezentuje się doskonale, choć nieco mogą razić wstawki fortepianowe przy niektórych podniosłych, bądź też smutnych scenach. Tak jakby twórcy nie byli pewni, czy oddadzą dobrze emocje i wspomagali się muzyką - "teraz wzruszamy", "teraz włączamy patos" - "Nie... serio?!" chciało się aż powiedzieć miejscami w odpowiedzi.

Na zakończenie należy wspomnieć o paru sprawach, które kogoś kto nie miał styczności z grami spod znaku "Resident Evil", mogły bardzo razić. Pojawiają się liczne suchary Leona, akrobacje Ady w dziesięciocentymetrowych szpilkach, jak również wspomniana na początku niezniszczalność głównego bohatera, któremu nawet zderzenia z potężnymi kolumnami nie zmierzwią choćby fryzury. Każdy fan serii odnajdzie się w tym jednak doskonale.

Już dawno nie czułem podczas oglądania, że film trwa z jednej strony za krótko, bo chciałbym jeszcze, a z drugiej taki właśnie czas jest świetnie wymierzony. Lepsze jest w tym przypadku sto minut naładowanych akcją niż dwieście przegadanych. Obiektywnie film dostałby ode mnie 8, może 8,5. Jednak jako fan dodałem 2 "oczka" do oceny. I wcale się tego nie wstydzę, nie mam zamiaru się tłumaczyć. Jeśli ktoś ma wątpliwości, za co została ona wystawiona, zapraszam do obejrzenia filmu. W razie, gdy w dalszym ciągu osobnik taki będzie miał wątpliwości co do tej ekranizacji... niech go zombie gryzie!
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones