Recenzja filmu

Taurus (2022)
Tim Sutton
Machine Gun Kelly

Please kill me

Obsadzając w głównej roli rapera, Sutton puszcza do widowni oko. Baker, lepiej znany pod scenicznym pseudonimem Machine Gun Kelly, wnosi do historii osobiste doświadczenia, nadając jej ciężkości.
Please kill me
Los Angeles. Samotny mężczyzna siedzi przy pianinie w luksusowym studiu nagraniowym. Głębokie, przejmujące dźwięki wypełniają pomieszczenie. W tym samym czasie w domu na przedmieściach dochodzi do tragedii. Nastolatek kieruje broń na swoich rodziców. Huk strzałów i wycie policyjnych syren miesza się z piskiem publiczności witającej swego idola. Rozentuzjazmowani fani próbują go dotknąć, gdy zmierza w kierunku sceny, a każdy jego gest przyjmują z ekstazą. Zanim jednak dowiemy się, co łączy te dwie historie, stojący za kamerą Tim Sutton oprowadzi nas po piekle Miasta Aniołów. Jego "Taurus" to bezkompromisowa opowieść o mrocznej stronie sławy – oderwaniu od rzeczywistości, uzależnieniu, a nade wszystko samotności będącej ceną za wejście na szczyt.

Niestety sukces, jaki osiągnął Cole (Colson Baker), nie robi wrażenia na producentach. Chcą, by czym prędzej przystąpił do pracy nad nowym albumem. Co gorsza, w strumieniu czerwonych serduszek płynących od fanów w trakcie relacji na TikToku coraz więcej jest szyderczych uśmieszków. Choć bohater ma córkę, nad którą dzieli opiekę z byłą żoną, sam jest jak duże dziecko. Rozkapryszony i wiecznie naćpany jest dopustem bożym dla swej asystentki Ilany (Maddie Hasson). Jedyna rzecz pozwalająca mu utrzymać się na powierzchni to kryształ kwarcu. Cole kurczowo trzyma się wiary, jakoby naładowany pozytywną energią minerał miał pomagać mu w pokonywaniu codziennych trudności. Nic dziwnego, że kiedy pewnego dnia amulet ginie, protagonista pogrąża się w chaosie. 

Reżyser definiuje bohatera poprzez jego relacje z otaczającymi go osobami. Córka ze zdziwieniem przypomina mu, że przecież sam kazał jej zwracać się do siebie po imieniu. Dziewczyna do towarzystwa nie umie ukryć zaskoczenia, kiedy puszcza jej romantyczną piosenkę, tak odległą od muzyki, jaką sam tworzy. Wydaje się, że jego jedyną przyjaciółką jest Ilana. Młoda kobieta heroicznie znosi kolejne wybryki podopiecznego, w zależności od potrzeb wchodząc w rolę sekretarki, szoferki lub psychoterapeutki. Z matczyną cierpliwością wyciąga go z knajp, wlecze na kolejne spotkania biznesowe, powtarza informacje, których odurzony narkotykami Cole i tak nie przyswaja, a kiedy trzeba – krzykiem przywołuje do porządku. Maddie Hasson w subtelny sposób wygrywa towarzyszące jej bohaterce emocje. Jej stonowana, powściągliwie poprowadzona kreacja jest przeciwwagą dla bombastycznego występu Colsona Bakera

Obsadzając w głównej roli rapera, Sutton puszcza do widowni oko. Baker, lepiej znany pod scenicznym pseudonimem Machine Gun Kelly, wnosi do historii osobiste doświadczenia, nadając jej ciężkości. Rola Cole’a to dla niego rewers występu w netfliksowym "Brudzie", w którym wcielił się w kontrowersyjnego perkusistę Tommy’ego Lee. O ile jednak biografia Mötley Crüe była gloryfikacją tego, co nazywamy rock’n’rollowym stylem życia, tak "Taurus" skupia się na niszczycielskim wpływie sławy na jednostkę. Tę degrengoladę najlepiej widać w scenie, gdy skacowany i obrzygany bohater budzi się po nocy spędzonej na wciąganiu kresek w nocnych klubach. Autodestrukcja wydaje się zresztą wpisana w jego genotyp. Z grzywą potarganych, opadających na oczy włosów i gitarą akustyczną Cole wygląda jak Kurt Cobain

W trakcie prac nad scenariuszem Sutton myślał zresztą o historiach przedwcześnie zmarłych muzyków – takich jak Mac Miller, Lil Peep, Pop Smoke czy Juice WRLD. Dzięki temu jego dzieło to nie tylko dramat człowieka, który choć wydaje się mieć wszystko, zmaga się z samotnością i brakiem zrozumienia ze strony otoczenia, ale i uniwersalna historia o pokusach sławy prowadzących do upadku. Nie ma ucieczki. Nie pomaga zwrócenie się ku duchowości, zresztą w przypadku bohatera sprowadzonej do zawłaszczonych przez kulturę popularną rytuałów w rodzaju okadzania czakr. Nawet jeśli fabuła "Taurusa" zbudowana jest na kliszach, film wciąga za sprawą mocnej roli Colsona Bakera i hipnotyzującej ścieżki dźwiękowej. Zapewniam was, że opuszczając salę kinową, będzie szukać utworu, który bohater nagrywa wraz z młodą piosenkarką Leną (Naomi Wild), by zapętlić go na Spotify.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones