Recenzja wyd. DVD filmu

To dopiero początek (2017)
Ron Shelton
Morgan Freeman
Tommy Lee Jones

To dopiero początek… ku rozpaczy widza

Niestety, najnowsze dzieło Pana Sheltona wygląda niczym napisane na kolanie, bez większej werwy i zapału. Najwyraźniej zarówno Freeman jak i Lee Jones muszą pogadać w cztery oczy ze swoimi
Ron Shelton to twórca, który miewa wzloty i upadki zarówno jako scenarzysta jak i reżyser. Wzięty filmowiec stworzył bowiem choćby dwa solidne sportowe filmy z Costnerem, "Byki z Durham" i "Tin Cup", aczkolwiek stanął też za kamerą przeciętnego "Wydziału zabójstw, Hollywood". Jednego nie można Panu Sheltonowi zarzucić – od zawsze współpracowały z nim największe gwiazdy kina.  Czy to wspomniany wyżej ekranowy Robin Hood, czy Kurt Russell tudzież Harrison Ford, mało kto gotów był odrzucić ofertę angażu w dziele znanego  reżysera. Nic zatem dziwnego, że do udziału w produkcji "To dopiero początek" włodarzom wytwórni udało się zwerbować dwóch niekwestionowanych mistrzów rzemiosła, tj. Morgana Freemana i Tommyego Lee Jonesa. Zatrudnienie tak cenionych aktorów stanowi jednak broń obosieczną. Owszem, samą swoją charyzmą obaj Panowie z automatu podnoszą walory każdego dzieła, z drugiej jednak strony twórcy muszą potroić swe starania, by zaoferować artystom materiał godny ich sławie. Niestety, najnowszy film Pana Sheltona wygląda niczym napisany na kolanie, bez większej werwy i zapału. Najwyraźniej zarówno Freeman jak i Lee Jones muszą pogadać w cztery oczy ze swoimi agentami, coby uniknąć kontraktów na takie role, jak te w opisywanym tytule…




Duke (Morgan Freeman) to mężczyzna w sile wieku, któremu wigoru pozazdrościłby niejeden nastolatek. "Książę" pracuje jako szef resortu wypoczynkowego dla emerytów i jest niezmiernie zadowolony z ciepłej posadki. Dzięki pozycji managera klubu, Duke ma również szansę dorobić sobie nieco na boku do funduszu emerytalnego, wszak drobne nagięcie prawa nikomu jeszcze nie zaszkodziło… Idylla trwałaby zapewne w nieskończoność, gdyby nie przyjazd dwójki nieoczekiwanych gości. Pierwszy z nich, niejaki Leo (Tommy Lee Jones), to twardy jak gwóźdź facet o manierach typowych dla byłego gliniarza. Co gorsza, dawnemu stróżowi prawa dopisuje niewiarygodne szczęście we wszelkiego rodzaju grach. W związku z powyższym Duke, który ma w sobie żyłkę hazardzisty, zostaje puszczony przez Leo z torbami. Jakby tego było mało, drugą z nowo przybyłych osób jest urocza Suzie (Rene Russo), która momentalnie wpada emerytowanemu policjantowi w oko. Jak się szybko okaże, kobieta przyjechała do resortu celem przeprowadzenia audytu. Widmo odkrycia finansowych machlojek Duke’a to li tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż na życie "Księcia" czyha nieznany bliżej kryminalista. Chcąc nie chcąc, zdesperowany mężczyzna zmuszony jest prosić o pomoc Leo, z którym trudno jest nawiązać jakąkolwiek nić porozumienia…





Lubię zdecydowaną większość dzieł Pana Sheltona, dlatego właśnie podszedłem do tytułu "To dopiero początek" z dużą dozą akceptacji. Nie da się ukryć, iż przerażająco złe opinie o filmie wystosowane przez rzeszę kinomanów nie nastrajały mnie optymistycznie przed seansem, tym niemniej naiwnie stwierdziłem, że "nie może być aż tak źle". I owszem, tragedii nie ma, ale recenzowanej produkcji zdecydowanie daleko do miana choćby porządnego filmu. Największym grzechem reżysera i scenarzysty jest jednak zmarnowanie gwiazdorskiej obsady, która przez tyle dekad czynnej działalności nie miała okazji spotkać się razem na planie. Aczkolwiek jeśli kolejna kooperacja miałaby wyglądać podobnie jak w przypadku pozycji "To dopiero początek", to może niech Panowie zrobią sobie przerwę od współpracy na następnych kilka dziesięcioleci.





Sam początek filmu nie zwiastuje mdłego charakteru jaki szybko obiera nijaka historia. Sympatyczna muzyka otwierająca produkcję do spółki z kolorowymi literami prezentującymi obsadę z miejsca nadają luźny ton narracji. Co więcej, akcja komedii kryminalnej rozgrywa się w Boże Narodzenie, lecz opisywany tytuł ma niewiele wspólnego z filmami świątecznymi. Dzięki prażącemu słońcu Kalifornii i gorącej atmosferze, typowego grudniowego klimatu tu jak na lekarstwo. Prym za to wiodą skąpo ubrani wczasowicze popijający chłodne drinki i wylegujący się na krzesłach przy lokalnym basenie. Trzeba przyznać, iż takie podejście do wyświechtanego tematu świąt to akurat jeden z nielicznych plusów tytułu. Emeryci ubrani w stroje Mikołajów, przechadzający się po skąpanym w słońcu resorcie, tworzą interesujący dysonans.





Niestety, fabuła filmu zawiodła na całej linii. Jest to o tyleż dziwne, iż Pan Ron Shelton tworzy zwykle naprawdę ciekawe historie, chociaż głównie o zabarwieniu sportowym. W przypadku obrazu "To dopiero początek" wątek hazardowy ciężko podpiąć pod jakąkolwiek konkretną dyscyplinę, co być może w pewien sposób przeszkodziło scenarzyście w odpowiednim sklejeniu całej fabuły. Co gorsza, doczepiony "na siłę" motyw kryminalny wypada blado i ni w ząb nie dodaje charakteru opowiastce. Cała intryga jest grubymi nićmi szyta, nawet jak na ramy niezbyt wymagającego gatunku. Pal licho naciąganą historię jeśli chociaż dialogi sprawiają, że między dwójką aktorów iskrzy. W opisywanej pozycji natomiast wymianom zdań między zacietrzewionymi protagonistami zabrakło pazura i bigla, co w przypadku angażu tak znamienitych aktorów jak Freeman oraz Lee Jones zakrawa na potwarz wymierzoną w lico szanującego się kinomana.



Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że doświadczeni aktorzy wycisnęli ze skryptu ostatnie soki, co i tak nie zdało się na wiele. Morgan Freeman przed kamerą jest niezwykle żywiołowy, a od jego postaci aż bije pozytywna energia. Nie przeczę, że artysta bawił się przednio na planie produkcji, szkoda tylko, iż ta szampańska zabawa nie uratowała miałkiego skryptu. Na osłodę pozostaje udział Tommyego Lee Jonesa, który jest w tak wyśmienitej formie, że z powodzeniem mógłby powrócić do oscarowej roli nieustępliwego szeryfa ze "Ściganego". Osoba hardego Leo budzi respekt samym wyglądem, tym bardziej dziwi zatem stosunkowy brak chemii między aktorskimi tuzami przed obiektywem. Na papierze bowiem zestawienie Morgana Freemana z Lee Jonesem to istny samograj, który nie miał prawa nie wypalić. Tymczasem przez liche, nierzadko wyprute z humoru dialogi, utarczki słowne między wspomnianą dwójką są zaledwie cieniem tego, czym powinny być. Co w takiej produkcji robi wciąż atrakcyjna Rene Russo, ubarwiający drugi plan Joe Pantoliano czy dająca gościnny występ Jane "Doktor Quinn" Seymour, pojęcia nie mam…





Z racji mojej sympatii do Pana Sheltona krytyka jego najnowszego dzieła przychodzi mi z ciężkim sercem. Zapewne cel przedsięwzięcia był szczytny. Twórca najpewniej pragnął stworzyć przezabawną komedię kryminalną zestawiającą ze sobą dwie sławy kina. Pewnikiem dialogi miały w założeniu doprowadzać widza do łez poprzez wykorzystanie ewidentnych różnic dzielących postacie odgrywane przez Freemana i Lee Jonesa. Bogaty drugi plan aktorski produkcji natomiast jak nic służył dodatkowemu  podbiciu atrakcyjności fabuły. Z ambitnych założeń ostała się ledwie imponująca lista płac, szczątkowe ilości humoru, niezgorsza oprawa muzyczna oraz lekki, niemalże wakacyjny klimat. Jak na reżysera klasy Sheltona to zdecydowanie za mało. I pomyśleć, że niektórzy porównują opisywaną pozycję do kultowego "Zdążyć przed północą"… Film przeciętny do bólu.

Ogółem: 5=/10

W telegraficznym skrócie: Ron Shelton za kamerą, a Morgan Freeman, Tommy Lee Jones i Rene Russo przed – czyżby przepis na kinematograficzny wypiek idealny?; jak pokazała rzeczywistość, raczej recepta na pewną katastrofę; mało śmieszny skrypt, intryga kryminalna nieudolnie wpleciona w narrację i dialogi pozbawione ikry składają się na zmarnowany potencjał przebojowej obsady; owszem, od biedy można "To dopiero początek" obejrzeć, pytanie tylko "po co?"; ocena końcowa podwyższona za aktorów.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones