Recenzja filmu

Venom 2: Carnage (2021)
Andy Serkis
Szymon Waćkowski
Tom Hardy
Woody Harrelson

Kto powiedział, że (b)romans umarł?

"Venom 2: Carnage" nie ma ambicji rozbijania struktur, na których opiera się kino o superbohaterach. Idzie bezpieczną ścieżką, bazując głównie na komicznym duecie skłóconych kumpli. Ale może
Chociaż motywacje bohaterów nie były najmocniejszą stroną pierwszej części filmowych perypetii Eddiego Brocka (Tom Hardy) i Venoma, to jednak warto przypomnieć sobie, dlaczego żarłoczny kosmita postanowił nie tylko zostać na Ziemi, ale przede wszystkim ocalić ją przed inwazją swoich pobratymców. Jest w "Venomie" taka scena, w której tytułowy przybysz wyjawia dziennikarzowi swoje powody: "Na mojej planecie też jestem frajerem jak ty, ale tutaj stać nas na więcej". Venom ma więc bardzo konkretne plany. Koniec z byciem popychadłem, czas na bycie bohaterem!

Początek "Venom 2: Carnage" pokazuje jednak, jak niewiele z tych planów zostało. Jest zdecydowanie mniej jedzenia głów niż mięsożerny obcy mógłby sobie życzyć. Nawet na kurczaki patrzy teraz w rozczulający sposób – w końcu para ptaków nazywa się Sonny i Cher, jak mógłby je skrzywdzić? Nie, zjedzenie uroczego duetu nie wchodzi w grę. Venom oswojony to jednak Venom sfrustrowany. Obiecywał sobie przecież wspaniałe przygody, ale ten nudziarz Eddie podkopuje jego wszystkie znakomite pomysły (jak chociażby wyssanie mózgu przypadkowego kieszonkowca w ciemnym zaułku).


O ile w pierwszej części twórcy musieli przedstawić proces rodzenia się relacji między symbiotem a jego nosicielem, o tyle w drugiej dostajemy już stare, dobre małżeństwo. Eddie i Venom doskonale znają swoje przywary i zwyczaje. Jednego dnia odbywają ostrą kłótnię, drugiego lepkie macki kosmity smażą jajka na zgodę. Bromance między głównymi bohaterami jest w zasadzie osią trzymającą cały film i jego najważniejszym źródłem humoru. To, co sprawdziło się w poprzedniej odsłonie opowieści o nietypowej przyjaźni, gra doskonale i tutaj. Gdyby nie dowcipne dialogi i sprzeczki między dwoma kumplami, ciężko byłoby o pozytywną notę dla obrazu Serkisa.

Dlatego do nowego "Venoma" najlepiej podejść jak do komedii czy klasycznego buddy movie. Pod względem fabularnym film wypada dość blado, brak tu ciekawych zwrotów akcji i nieszablonowych rozwiązań. Wątek czarnego charakteru, Cletusa Kasady'ego, wydaje się bardziej interesujący niż historia naukowca z Kompleksem Boga w pierwszej części sagi, jednak duża w tym zasługa Woody'ego Harrelsona. Nie jest to oczywiście najwybitniejsza kreacja w jego karierze, ale kto widział filmy z Harrelsonem, ten wie, że wcielanie się w role ekscentryków wychodzi mu bezbłędnie ("Urodzeni mordercy", "Skandalista Larry Flynt", "Zombieland"). 


Ciekawe, że twórcy filmu rozwijają aż trzy wątki miłosne. Pierwszym, a zarazem najbardziej konwencjonalnym, jest historia Anne (Michelle Williams), byłej dziewczyny Eddiego i poczciwego doktora Dana (Reid Scott). Drugim staje się dość przewrotnie relacja między Eddiem a Venomem, bo choć nie ma w niej krzty pierwiastka romantycznego, to na koniec dnia przyjaźń okazuje się najlepszym remedium na złamane serce. Ostatni wątek to natomiast opowieść o pierwszej miłości Cletusa, którą Serkis prowadzi częściowo w konwencji kina drogi, bo oto dostajemy dwoje wyrzutków (psychopatę i mutantkę) uciekających przed policją kradzionym autem.

"Venom 2: Carnage" nie ma ambicji rozbijania struktur, na których opiera się kino o superbohaterach. Idzie bezpieczną ścieżką, bazując głównie na komicznym duecie skłóconych kumpli. Ale może właśnie tego nam teraz trzeba? Prawda jest taka, że film Serkisa radzi sobie w kinach lepiej niż wszystkie inne produkcje od początku pandemii, przebijając nawet "Czarną wdowę". Nie jest to film, o którym będziemy rozmyślać długo po seansie. To natomiast bezpieczny wybór dla tych z nas, którzy chcą się po prostu dobrze bawić, rozsiąść wygodnie z pudełkiem popcornu i popatrzeć, jak Tom Hardy znowu ratuje świat.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?