Recenzja filmu

Zanim się obudzę (2016)
Mike Flanagan
Kate Bosworth
Thomas Jane

Słodkich snów

W "Oculusie", poprzednim filmie Mike'a Flanagana, drżeliśmy przed lustrem z piekła rodem – tafla odbijała lęki bohaterów i rzucała światło na głęboko skrywane tajemnice. Tym razem straszą nas
W "Oculusie", poprzednim filmie Mike'a Flanagana, drżeliśmy przed lustrem z piekła rodem – tafla odbijała lęki bohaterów i rzucała światło na głęboko skrywane tajemnice. Tym razem straszą nas zmaterializowane sny dziecka – niezbyt urodziwe i brzydko pachnące wytwory podświadomości, której nie jesteśmy w stanie przeniknąć. Szkoda tylko, że miłość do psychoanalitycznych evergreenów nie idzie u reżysera w parze z artystyczną konsekwencją. Intrygujący punkt wyjścia filmu nie czyni. Reszta to tylko obietnice bez pokrycia. 

   

Swoje senne fantazje przenosi do rzeczywistości małoletni Cody (znany z oscarowego "Pokoju" Jacob TremblayJacob Tremblay). Chłopiec wędruje pomiędzy zastępczymi rodzinami, których członkowie szybko tracą rozum albo znikają w tajemniczych okolicznościach. Zanim jednak scenarzysta podsunie Jesse (Kate Bosworth) i Markowi (Thomas Jane) konkluzję, że umiejętności dziecka są zarówno darem, jak i przekleństwem, ci będą siedzieć już po uszy w bagnie. Jako że małżeństwo straciło wcześniej synka, Jesse zamęcza Cody'ego rodzinnymi fotografiami i faszeruje środkami nasennymi, by ten śnił jak najdłużej o zmarłym chłopcu. Oczywiście, szybko okazuje się, że w snach bohatera czai się coś więcej niż pocieszny rówieśnik w wełnianym swetrze. 

Łatwo wyobrazić sobie reżyserów, którzy zamieniliby ten materiał w filmowe złoto. Choćby Guillermo del Toro, zakochany w kinie grozy specjalista od pejzaży dziecięcej podświadomości. Albo James Wan, który w nakręconym za garść orzechów "Naznaczonym" wykreował sugestywny świat pozazmysłowy. Flanagan poszedł jednak na łatwiznę. Jak na film o potędze wyobraźni, niewiele tu narracyjnej finezji i koncepcyjnej magii. Cody – choć wszyscy przekonują o jego wyjątkowości – potrafi wyśnić w zasadzie dwie rzeczy: rój komputerowych, niebieskich motyli oraz żarłocznego Człowieka-Czyraka, który kryje się w cieniu i dybie na życie bohaterów. Fakt, że są to manifestacje wdrukowanych w jego psychikę lęków niewiele tu jednak zmienia. Trudno uwierzyć zarówno w to, że twórcom zabrakło pieniędzy na czary z mleka, jak i w to, że dziecko może prowadzić tak nudne życie wewnętrzne.



Co wobec tego zostaje? Przeszarżowane aktorstwo Jane'a i Bosworth, zestaw straszaków z pawlacza, festiwal nieudanego CGI, a także równoczesne ataki niskimi tonami oraz krzywą gębą Człowieka-Czyraka (nawiasem mówiąc, jeśli pierwszą reakcją na jego widok jest troska, a drugą rozczulenie, to wiedzcie, że ten horror ma poważny problem). Wszystkie ciekawe pomysły (jak obsesyjno-kompulsywna osobowość Jesse) zostają zduszone w zarodku. Wszystkie intrygujące sceny (jak pierwsze spotkanie bohaterów z wyśnionym przez Cody'ego synkiem) – pogrzebane kiepską inscenizacją. "Sen to nic więcej niż dialog z samym sobą" – słyszymy z ust filmowego psychoterapeuty. I podobnie jest z kinem. Wygląda jednak na to, że zarówno reżyser, jak i jego rozmówca nie mają zbyt wiele do powiedzenia.
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones