Bohaterów nie zastano

"Star Wars: Battlefront II" zapewnił mi długie godziny fantastycznej rozrywki. Pomimo tego że większość czasu spędzałam na umieraniu i dostawaniu solidnego lania, był jeden tryb, w którym szło mi
"Star Wars: Squadrons" - recenzja
"Star Wars: Battlefront II" zapewnił mi długie godziny fantastycznej rozrywki. Pomimo tego że większość czasu spędzałam na umieraniu i dostawaniu solidnego lania, był jeden tryb, w którym szło mi całkiem przyzwoicie. Udział w misjach związanych z epickimi bitwami w przestworzach nabijał mi błyskawicznie kolejne poziomy. Latanie stateczkami dawało niesamowitą frajdę, a czas mijał jak z bicza strzelił. Z tym większym zainteresowaniem przyjęłam zapowiedź "Star Wars: Squadrons", które wydawało się skrojone idealnie pod takiego gracza jak ja.



Historia przedstawiona w kampanii singlowej rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach dziejących się w "Powrocie Jedi". Imperium pozbawione twardej ręki Imperatora wciąż próbuje rozpanoszyć się po całej Galaktyce. Dzielni Rebelianci wytrwale stawiają opór, powoli zaciskając pętlę wokół niedobitków pachołków Vadera.

W trakcie niespełna ośmiogodzinnej kampanii zasiądziemy za sterami najbardziej znanych filmowych maszyn, a dzięki przedstawieniu historii z perspektywy obu stron konfliktu dane nam będzie nie tylko prowadzenie sztandarowych statków Rebelii, ale i flagowych przedstawicieli floty Imperium. Kolejne misje powoli wprowadzają graczy do czekającego na nich trybu multiplayer. Podczas czternastu niezbyt skomplikowanych misji zapoznamy się z funkcjonowaniem poszczególnych statków oraz ich mocnymi i słabymi stronami. Ten rozbudowany samouczek nauczy graczy właściwego balansowania mocą silnika, osłon oraz broni, wpoi podstawowe zasady dotyczące sterowania i ułatwi wybór pojazdu, w którym będziemy się czuli najlepiej.




Między misjami będziemy mieli też okazję poznać członków naszej eskadry. Z uwagi na specyficzny moment w historii, tj. czas między oryginalną trylogią a sequelami większość z nich będzie zaledwie pionkami stworzonymi tylko na potrzeby "Squadrons", choć pojawią się też bohaterowie szerzej wpisani w kanon, jak np. admirał Rae Sloane czy też Wedge Antilles. Każda ze stron ma kilku bohaterów, jednak w pamięć zapadli mi ci stojący po stronie Imperium. Kapitan Terisa Kerrill oraz nasz skrzydłowy, Shen, wyróżniają się na tle pozostałych, dość miałkich postaci. Trudno tu sympatyzować z tymi dobrymi. Zdecydowanie więcej emocji dały mi potyczki z perspektywy Imperium. Aczkolwiek cała kampania błyszczy drobnymi momentami. Lawirowanie wśród planetarnych odłamków, wbijanie do samego środka okrętu, by niczym Luke Skywalker puścić go z dymem, albo wyczekiwanie z salwą rakietową do ostatniego momentu, gdy przeciwnik bez żadnych podejrzeń pakuje się w zastawioną przez nas pułapkę – wszystko to dzieje się w pięknych, zapierających dech w piersi lokacjach. Aż się człowiek rozmarza nad tym, że faktycznie mógłby zasiąść za sterami X-winga…



Marzenia marzeniami, ale po odpaleniu trybu multiplayer szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię i uświadamiamy sobie, że w prawdziwym życiu rozkwasilibyśmy twarze tuż po wylocie z hangaru. Pierwszy z trybów to klasyczny deathmatch, w którym dwie drużyny złożone z pięciu graczy rywalizują na liczbę zestrzelonych przeciwników. Teoretycznie łatwiej tu pilotom Rebelii. Ich statki wyposażone są w dodatkowe osłony, które niejednokrotnie potrafią uratować życie mniej wprawnym pilotom. Maszyny Imperium są za to bardziej zwrotne i wyposażone w nieco bardziej śmiertelny arsenał.

Drugi z trybów odblokowuje się po osiągnięciu przez gracza piątego poziomu pilota. Poraża on epickością, gdy naszym celem staje się obrona lub atak na okręt flagowy frakcji. Oba wspomniane tryby poddają sprawdzianowi nabyte w trakcie kampanii umiejętności. Poleganie na szczęściu daleko nas nie zaprowadzi. To jeden z tych tytułów, który jest łatwy do nauczenia, ale jego pełen potencjał wykorzystamy dopiero po solidnym opanowaniu mechanik. Co z tego, że będziemy wiedzieć, jak balansować osłonami, jeśli nie będziemy w stanie połapać się, w jakiej konkretnej sytuacji zastosować żonglerkę mocą. Prawdziwa wirtuozeria przyjdzie z czasem. O ile w międzyczasie nie wpakujemy się w tekstury. To zdarzało mi się nagminnie, powodując nie tylko restartowanie punktów kontrolnych kampanii, ale i powodując przykre zgony w trybie sieciowym.



Niestety, przełączanie się pomiędzy trybami na zaledwie sześciu dostępnych mapach potrafi bardzo szybko znudzić. Mi samej brakowało trybu rodem z "Battlefronta", gdzie do dyspozycji mielibyśmy statki bohaterskie. "Squadrons" idealnie pasuje do tego, by wykorzystać potencjał drzemiący w Sokole Millennium, Slave One albo Scimitarze. Przy odrobinie chęci i wysiłku znalazłoby się też pewnie miejsce dla bitew historycznych. Kto z nas nie chciałby zawalczyć o Naboo, powiązać nogi AT-AT-om na Hoth lub zniszczyć kolejną wariację Gwiazdy Śmierci. Z dotychczasowych doniesień branżowych wynika, że EA nie planuje wypuścić żadnych dodatków do "Star Wars: Squadrons", co pozostawiło mnie z dużym poczuciem niedosytu i nie wieszczy grze zbyt długiego zainteresowania. No bo ile można powtarzać w kółko to samo. 

  

Pomimo dużych oczekiwań "Star Wars: Squadrons" nie zatrzyma mnie przy sobie na dłużej. Tryby sieciowe dość szybko się nudzą, a kampania, pomimo całkiem interesującej historii, nie zachęca do ponownego przejścia (chyba że zachce się nam wbijać wszystkie osiągnięcia za cele misji). Wychodzi na to, że pora przeprosić się z "Battlefrontem" i powrócić za stery ukochanego Slave One.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?