Recenzja serialu

Schody (2022)
Antonio Campos
Leigh Janiak
Colin Firth

Nie pytaj, kto zabił

Twórcy serialu umyślnie i sprawnie, lecz bez cynizmu, pogrywają z nami, stawiając sobie niełatwe zadanie cyrkowej żonglerki, albo, lepiej, zastawiania coraz to nowych pułapek fabularnych, gdy
Nie pytaj, kto zabił
Finałowe ujęcie z ostatniego odcinka może być kluczem do całego serialu. Michael Peterson, o twarzy Colina Firtha, ni to uśmiecha się prosto do kamery, ni to smuci. Z pasemek siwizny i bruzd zmarszczek wyczytać można albo tryumf, albo klęskę, zależy, z której strony spojrzeć na minione lata. Jakkolwiek by było, również i o tym są "Schody" – o relatywności prawdy, o zwykle zbyt prędkim zajmowaniu przez nas arbitralnych stanowisk na podstawie przesłanek interpretowanych po swojemu. Oczywiście my, jako kanapowi detektywi, możemy wydawać sądy bez konsekwencji dla żadnej ze stron, lecz mechanizm pozostaje ten sam i faktem staje się często poszlaka, którą uda się opakować w ładniejszy papierek. Akurat w przypadku omawianego serialu kwestie te mają jeszcze jeden wymiar, bo przecież mowa o fikcji opartej na najprawdziwszej wersji rzeczywistych zdarzeń — tych uprzednio sfilmowanych. "Schody" są bowiem nie tylko odtworzeniem sprawy oskarżonego o zabójstwo żony pisarza, ale i swoistą adaptacją podzielonego na odcinki programu dokumentalnego, będącego zapisem przebiegu procesu.


Choć ten metafilmowy wymiar jest tutaj jak najbardziej istotny (zwłaszcza dla tych, którzy rzeczony dokument znają), nie stanowi on jednak tematycznej osi serialu. I dobrze. Ten ciężar wydaje się miejscami nawet przeszkadzać fabule, składającej się z przeplecionych ze sobą retrospekcji. I to one budują niezbędny kontekst, bo choć na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z przewrotnym kryminałem, to "Schody" traktują najczęściej o rozpadzie rodzinnego porządku, są istną dekonstrukcją mitu sielskich amerykańskich przedmieść. Owszem, niby oglądaliśmy to już tyle razy wcześniej. Najciekawsze w tej historii jest jednak to, że gdyby ktoś ją wymyślił, z miejsca uznana by była za nieprawdopodobną. 

Co więcej, ze "Schodów" nie dowiemy się nawet nie tyle, kto zabił, ale czy w ogóle ktoś zabił. Peterson utrzymuje do dzisiaj, że jego żona Kathleen to ofiara nieszczęśliwego wypadku, do którego doszło na tytułowych schodach. Jej obrażenia były jednak na tyle poważne (ktoś mówi nawet, że głowa kobiety wyglądała, jakby eksplodowała), że mąż z miejsca staje się podejrzany o zabójstwo. Zostajemy tym samym zaproszeni do lektury rodzinnego dramatu, tabloidowego artykułu, rasowego thrillera i sądowych akt. Ambitnym celem było wszystko to posklejać tak, żeby nie rozłaziło się w szwach – co się udało. Bliscy Petersona od razu opowiadają się za którąś ze stron, ale nawet jego synowie, z czasem uginają się pod ciężarem tajemnic, jakimi otaczał się ich ojciec. Bo nie jest Peterson postacią o krystalicznej moralności, bynajmniej. Lecz czy jest mordercą? Nikt nie udziela odpowiedzi na to pytanie, pozostawiając niejako decyzję oglądającym. Twórcy serialu umyślnie i sprawnie, lecz bez cynizmu, pogrywają z nami, stawiając sobie niełatwe zadanie cyrkowej żonglerki, albo, lepiej, zastawiania coraz to nowych pułapek fabularnych, gdy jesteśmy już pewni, że wszystko rozgryźliśmy. Podkreślę, że prawie niczego nie musieli przy tym zmyślać.


Oczywiście "Schody" nie są książkowym przykładem obiektywizmu, co zirytowało autora dokumentu "Schody", który zarzuca serialowi manipulację i nadmierne sympatyzowanie z Petersonem. Co zabawne, dokładnie po taki sam argument sięgali przed laty krytycy jego dzieła, będącego notabene swoistą awangardą całego nurtu i od którego pośrednio rozpoczął się globalny szał na true crime. Tyle że nie o bezstronność tutaj chodzi. Zabrzmi to może cokolwiek bezdusznie, ale historia Petersona przynależy praktycznie od samego początku do sfery domysłu, niedopowiedzenia, fikcji. Twórcy fabuły doskonale zdają sobie z tego sprawę i, wykorzystując ambiwalencję wydarzeń, przekuwają tę z ducha filmową narrację na starannie wydziergany serial. A ten potrzebuje wyrazistego bohatera, tudzież antybohatera.

Trudno nie zachwycić się Firthem, który jest absolutnie bezbłędny. Jego Peterson ani na moment nie wychodzi poza skalę szarości, raz stąpając ku bieli, aby potem dać susa na drugi koniec spektrum, ku czerni. Drugi plan też jest mocny, ale mało kto ma tutaj tyle miejsca do popisu, może jeszcze poza Michaelem Stuhlbargiem, który gra adwokata Petersona – wygadanego, oddanego sprawie i pewnego niewinności swojego klienta. Dzięki grze aktorskiej oraz rozsądnym decyzjom zgrabnie supłającym wszystkie fabularne nici trudno traktować "Schody" jako epilog do słynnego dokumentu. Przeciwnie, to jeszcze jedna faseta sprawy, której rozwiązania pewnie nie poznamy.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones