Recenzja serialu

Syreny (2025)
Nicole Kassell
Quyen Tran
Julianne Moore
Meghann Fahy

Łaska bogacza na pstrym koniu jeździ

"Syreny" to serial interesujący, choć nierówny; silny siłą dialogów i dynamiką relacji pomiędzy postaciami, słaby niedociągnięciami fabularnymi, gdy scenarzyści sięgają po najprostsze, ale mało
Łaska bogacza na pstrym koniu jeździ
źródło: Materiały prasowe
Mogłoby się wydawać, że zarówno platformy streamingowe, jak i widzowie mogą mieć powoli dość filmów i seriali o wyższych sferach, władzy i zepsuciu. Netflix udowadnia nam jednak, że tę krowę można jeszcze wydoić – najnowszy miniserial "Syreny" raz jeszcze zabiera nas w świat obrzydliwie bogatych ludzi, tym razem zestawiając je z traumatycznymi przeżyciami dwóch sióstr, które wywracają salonowe życie do góry nogami. Choć całość nie brzmi zbyt odkrywczo, dzięki umiejętnemu balansowaniu na granicy komedii i dramatu serial Molly Smith Metzler może się podobać.

Devon DeWitt (znana z "Przyjmij/Odrzuć" i 2. sezonu "Białego Lotosu" Meghann Fahy) to dziewczyna z problemami, która właśnie opuściła areszt w Buffalo. Zwykle w takich sytuacjach kontaktuje się ze swoją młodszą siostrą Simone (Milly Alcock, czyli Rhaenyra Targaryen z "Rodu smoka"), ale tym razem jej się to nie udaje. Zdesperowana Devon postanawia użyć potęgi internetu, by zlokalizować siostrę, która – jak się okazuje – zaliczyła potężny awans społeczny, zostając osobistą asystentką miliarderki Michaeli Kell (Julianne Moore). Żyjąc jak przysłowiowy pączek w maśle (z pominięciem absurdalnych zachcianek bogatej szefowej), Simone oddziela grubą kreską swoje dawne życie, a wraz z nim starszą siostrę i ojca-alkoholika (Bill Camp). Devon nie zamierza jednak poddać się zbyt łatwo i postanawia "ocalić" siostrę, wywołując serię nieprzewidzianych zdarzeń i nieuchronny konflikt z władczą Michaelą.



Przyznam, że nawet streszczając tę intrygę miałem poczucie, że trochę trąci banałem, ale w istocie "Syreny" nie sprawiają wrażenia tworu banalnego – duża w tym zasługa sprawnie rozpisanych dialogów, w których bryluje przede wszystkim wcielająca się w Devon Meghann Fahy, raz po raz rzucająca wulgaryzmami i ciętymi ripostami. Świetnie uzupełnia się z szarą eminencją "dworu" państwa Kell, zarządcą Jose (Felix Solis), który zna każdy sekret rodziny, a ze swoimi cynicznymi komentarzami jest w "Syrenach" czymś w rodzaju chóru greckiego. Jose nie mówi wiele, ale jego rola dla rozwoju wydarzeń jest nie do przecenienia. Postać ta jest też swoistym łącznikiem między światem bogaczy – Michaelą i jej mężem Peterem (przeżywający prawdziwy renesans kariery Kevin Bacon) – a rzeczywistością zwykłych śmiertelników. Zarówno on, jak i Simone funkcjonują w luksusowej bańce Kellów jako przybysze spoza, ale dzięki zaufaniu, na które zapracowali, otrzymali od swych mocodawców namiastkę władzy, którą miliarderzy dzierżą od pokoleń. I właśnie o tym głównie opowiadają "Syreny" – o władzy, jaką dają pieniądze; o pogoni za nią i o tym, jak szybko można ją stracić.

"Syreny" to serial interesujący, choć nierówny; silny siłą dialogów i dynamiką relacji pomiędzy postaciami, słaby niedociągnięciami fabularnymi, gdy scenarzyści sięgają po najprostsze, ale mało wiarygodne rozwiązania. U podstaw tej historii leży relacja Devon i Simone, a co za tym idzie to jej poświęca się tu sporo miejsca. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że twórcy nie pozwalają widzom dobrze zrozumieć natury ich relacji, zaś samym bohaterkom nie daje się możliwości ostatecznego przepracowania wspólnych traum. Choć w finale miniserialu w bardzo dosłowny sposób ukazane zostają życiowe wybory obu sióstr, widzowie mogą poczuć się nieco zawiedzeni – zwłaszcza postacią Simone, która na przestrzeni pięciu odcinków nie przechodzi niemal żadnej przemiany, w przeciwieństwie do większości pozostałych uczestników tej intrygi.


"Syreny" to jedno z tych dzieł, które pozostawia widza z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony mamy tu realizacyjny blichtr – piękne plenery, zachwycające ujęcia (schody prowadzące na plażę to wyjątkowo atrakcyjny element pejzażu), ale też jakościowe aktorstwo i tempo akcji niepozwalające na nudę. Z drugiej strony na poziomie treści "Syreny" to twór bardzo nierówny – mogący pochwalić się świetnymi dialogami, sporą dawką czarnego humoru, ale też momentami zbyt dosłowny i naiwny, a także niekonsekwentny we wprowadzaniu elementów nadprzyrodzonych do fabuły. Czy jednak nie o to dziś chodzi w kinie, telewizji czy streamingu: by oglądane przez nas produkcje nie pozostawiały nas obojętnymi, zastanawiały, uwierały? Jeśli właśnie to stawiali sobie za cel twórcy "Syren", cel ten bez wątpienia udało im się osiągnąć.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?