Recenzja Sezonu 2

Wiedźmin (2019)
Alik Sakharov
Charlotte Brändström
Henry Cavill
Anya Chalotra

Pieśń lodu i ognia

Zniknął bezpowrotnie swojski klimat niezobowiązującego niedzielnego oglądania, nawet w bodajże najlepszym, wyciągniętym jeszcze z opowiadań, otwierającym go odcinku. Niby nic dziwnego, bo i
Pieśń lodu i ognia
źródło: Materiały prasowe
Oto ten moment, kiedy przeciwności losu nie da się już dłużej zbywać nonszalanckim burknięciem spod nosa, a gordyjskiego węzła rozwiązać ciachnięciem miecza. Wyczekiwany aż dwa lata drugi sezon "Wiedźmina" traktuje bowiem o dorastaniu, przede wszystkim do odpowiedzialności. A z tym nieodłącznie związana jest konieczność redefinicji dotychczasowych postaw. Wobec świata, wobec życia, wobec innych i - wreszcie - wobec samych siebie.

Mowa nie tylko o obarczonym Dzieckiem Niespodzianką Geralcie (Henry Cavill), bynajmniej. On sam już wcześniej pchał się do intryg znacznie wykraczających poza jego, nazwijmy to, zawodowe obowiązki. Cóż, gołębie serce rzadko bywa błogosławieństwem. Ale i Ciri (Freya Allan), przeznaczona mu przyszywana córka — przy której trzyma go nie tylko dane niegdyś słowo, lecz i owo trudne do uchwycenia przeświadczenie, że trzeba grać fair, zgodnie z zasadami, bez baczenia na okoliczności — jest niczym pisklę wyrzucone z gniazda. Prędko jednak uczy się latać, może nawet prędzej, niż chciałaby tego wiedźmińska brać z warowni Kaer Morhen, gdzie oboje trafiają.



Inni, którzy grali w tej opowieści pierwsze skrzypce, Yennefer (Anya Chalotra) i Jaskier (Joey Batey), także zmieniają kostiumy i sposobią się do nowych ról. Ona, po bitwie pod Sodden pozbawiona mocy, lecz niegodząca się na zwyczajność, szuka sposobu nie tyle na odzyskanie dawnej siebie, co przepisanie swojej osoby na nowo. On nie układa już ballad o miłości i heroicznych przygodach, a po zmroku nie ucieka przez okna przed zazdrosnymi mężami, lecz wylewa żale śpiewem, wyciągając pomocną dłoń do potrzebujących. I jeśli to wszystko brzmi poważnie, może nawet i ponuro, to nie przypadkiem.

Taki jest calutki drugi sezon "Wiedźmina". Zniknął bezpowrotnie swojski klimat niezobowiązującego niedzielnego oglądania, nawet w bodajże najlepszym, wyciągniętym jeszcze z opowiadań, otwierającym go odcinku ("Ziarno prawdy"). Niby nic dziwnego, bo i Andrzej Sapkowski w rozpoczynający sagę o wiedźminie tomie "Krew elfów" również patrzył szerzej na wydarzenia na Kontynencie, rzucając Geralta i spółkę na tło monarszych zmagań o wszystko. Wyobrażam sobie, że to nie zawsze wdzięczny materiał do adaptacji, na pewno trudniejszy niż zwięzłe kawałki o pojedynkach z potworami.


Dlatego też scenarzyści pod przewodnictwem Lauren Schmidt Hissrich wzbogacają dość statyczną fabułę o swoje interpretacje: bardzo swobodne, a niekiedy zerkające łaskawszym niż do tej pory okiem na gry. Częściej jednak chybiają. Dopisane wypełniacze mają zapewne na celu rozgałęzić intrygę tak, żeby nadal mogła dzielić się na troje (mimo że sezon opowiedziano jak najbardziej linearnie). Są one jednak dyskusyjne. Nie chodzi o sam fakt remiksowania materiału źródłowego - na tym przecież ta zabawa polega - ale o prostotę i naiwność zastosowanych rozwiązań. Rozwiązań, które są schematyczne i tak typowe dla gatunku fantasy, że nawet ich kontrapunktowanie zbyt rzadkimi (ale niezmiennie efektownymi) potyczkami wydaje się być jedynie trikiem maskującym błądzenie po ciemku.

Niemal zbyt łatwo byłoby zarzucić, że postaci snują się tu po szaroburych korytarzach i wymieniają między sobą uwagi na temat tego, co stanie się zapewne dopiero w kolejnych sezonach, odbijając od siebie deskryptywne kwestie niczym tenisowe piłeczki. Nie byłby to jednak argument pozbawiony sensu. Osiem odcinków "Wiedźmina" ciągnie się i snuje, trzymając oglądającego w swoistym stuporze, oczekiwaniu na nienadchodzące. To ewidentnie sezon pomostowy, mający na celu rozstawienie postaci na planszy, tak, żeby były gotowe do akcji za rok czy dwa.



Trzeba jednak oddać twórcom, że podobne tempo wymusiło skupienie się na dalszej rozbudowie charakterystyk postaci. Szkoda jednak, że nie zbalansowano lepiej dramaturgii, dialogu i dumania. Z przyczyny oczywistej - czyli jednorodności powieści, na której bazuje sezon - całość jest spójniejsza narracyjnie i wizualnie niż poprzednio. Brak tu wcześniejszego rozedrgania, związanego również z niezdecydowaniem odnośnie do obranego kierunku artystycznego.

"Wiedźmin" wygląda po prostu znacznie lepiej. Jest to dobry prognostyk na przyszłość, lecz mamy przecież tu i teraz. Tyle że tu i teraz serial zawodzi. Prawie osiem godzin to dużo, żeby stworzyć telewizję wysokiej jakości. A to, co tutaj naprawdę dobre - czyli chociażby poświęcenie odpowiednio dużo czasu intrygom politycznym, z trudnościami utworzenia marionetkowego elfiego państewka na czele, za czym idzie poruszenie kwestii nietolerancji - wywiedzione jest z literackiego pierwowzoru. Lecz to nie tak, że Sapkowskiego nagle tutaj zepsuto, nic z tych rzeczy, to byłaby mylna konkluzja. Entuzjazm showrunnerki jest prawie że namacalny. Chodzi raczej o to, że oddalono się od tego swoistego przewodnika, a bez niego twórcom trudno znaleźć drogę. A może taka myśl najlepiej oddaje przewodni motyw drugiego sezonu, który traktuje przecież o ciągłym poszukiwaniu? Pozostaje trzymać kciuki, że wszyscy trafią tam, dokąd zmierzają.
1 10
Moja ocena sezonu 2:
6
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na "Wiedźmina" od Netflixa czekałem z dużą niecierpliwością. Trailery i filmy z wyborów obsady tylko... czytaj więcej
Serial, na który czekałem tak długo, którego każdy trailer oglądałem po kilkanaście razy. Serial, dla... czytaj więcej
Zacznę od tego, że nigdy nie byłem fanem sagi (bądź cyklu, jak to twierdzi autor - Andrzej Sapkowski) o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones