Witajcie!
Z racji nie dziłającego tematu pt. Zakończenie5 wrzucę tutaj moją twórczość własną. Zachęcam do zcytania moich wypocin i szczerych komentarzy.
A, że ja lubię romantyczność i rodzinność moje opowiadania będą właśnie w tym stylu.
Życzę miłego czytania
Cudowne opowiadanie.
A jednak będzie ślub. Mnie to bardzo cieszy.
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy:):):)
no, no i pojawily sie kaski. OMG chcialabym zobaczyc miny wszystkich. czekam na cdk!
Jaka ta ich kłótnia była słodka :) A raczej przekomarzanie się... Z niecierpliwością oczekuję dalszego ciągu?
Izalys uwielbiam twoje opowiadania są takie wciągające :) mam nadzieję że jeszcze dziś przeczytam kolejną część. Czekam pozdrawiam gorąco :)
Błagam, daj znać, czy dziś dodasz może cedeka... Bo co 15 minut wchodzę na forum, żeby sie przekonać, że jeszcze nie nadszedł ten czas... Obawiam się, że uzalezniłam się od twojego opowiadania :D
widzę ,że nie jestem jedyna...ja też od rana okupuje forum w pełni nadziei ,że może już będzie następna część a tu nic z tego;( Izalys nie można normalnie funkcjonować bez Twojego opka... oddana fanka IZALYSOMANKA;)
Przepraszam ale ja nadal nie mam kompa i pisze tylko w pracy. A nie zawsze mam czas:(
Może się uda dzisiaj choć nie obioecuję
I dziękuje za komentarze:)
czytam twoje opowiadania od początku do końca i musze stwierdzić, że piszesz najlepiej. Twoje opowiadania nie są przesłodzone, ani nudne. NIe zanudzasz nikogo opisami, a dialogi są świetne.
(tak z innej beczki tytuł piosenki pisze się "I've had: The time of my life")
Czekamy :) Wiernie i potulnie. Wiecie co mi się dzisiaj śniło?n Ślub Bootha i Bones... Zaczynam podejrzewać, że ten serial i to opowiadanie mnie absolutnie pochłonęło...
VIII
W noworoczny poranek siedzieli przy śniadaniu zmęczeni. Mimo tego ten bal był całkiem fajny. Dobrze się bawili. Trochę ja przerażała wizja wielkiego wesela. Nie tak miało być, miał być skromny ślub oni świadkowie, najbliżsi. Widział jej rozterkę
- Bones jeżeli chcesz to postawimy na swoim i zrobimy to po cichu
- Ciekawe jakim cudem
- Zabierzemy Jareda i Cam i zaliczymy weekend w Las Vegas
- Taaa a Angela i reszta nas zabije
- Tempe nie jest ważne co oni chcą ważne jest to co ty chcesz
- I ty
- Ja się dostosuję
- Booth, nieprawda to też twój ślub. I wiem, że Ty tego chcesz. Prawda?
- Bones…
- Nie zaprzeczaj, znam Cię nie od dzisiaj. I wiem też, że chcesz ślubu w kościele
- Tempe, naprawdę ja się dostosuję…
- Booth posłuchaj ja i tak więcej ślubu nie wezmę. A dla Ciebie ważny jest ślub w kościele i ja to rozumiem.
- Ale się nie zgadzasz
- Booth to nie tak. Mówię Ci. Zgodziłam się wyjść za ciebie. I zdania nie zmienię. Nawet entuzjazm Angeli mnie od tego nie odwiedzie – powiedziała a agent uśmiechnął się szeroko. Cieszył się. Wiedział ile ryzykuje zaczynając rozmowę. Ale musiał, nie miał wyjścia – i nie zaprzeczaj, że się dostosujesz
- Ok. masz rację dawno temu postanowiłem, że jak już wezmę ślub to w kościele. Nie myślałem o weselu ani jakby to miało wyglądać ale chcę ślubu przed ołtarzem – powiedział to w końcu na głos
- No właśnie. Ty chcesz a ja… mnie jest obojętne. Więc bierzemy ślub w kościele… ja i tak już nigdy nie wyjdę za mąż. A czas pokaże co dalej…
- Wiesz co? Jesteś najwspanialszą przyjaciółką jaką mógłbym sobie wymarzyć – a nawet więcej, może kiedyś się odważę i powiem ale na to mamy czas. Może się okaże, że nawet nie będzie rozwodu. Czy przekonam ją żeby ze mną została na zawsze? Pomarzyć zawsze można…
- Daj spokój. Ty jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam. I zasługujesz na to co najlepsze. Ja nie zasługuję na takiego przyajciela jak ty
- Ty chyba żartujesz – popatrzył na nią zdziwiony. Ona naprawdę wierzy w to co mówi – Bones to Ty zasługujesz na to co najlepsze i nei chce słyszeć takich bzdur o mojej najlepszej przyjaciółce. A co do wesela może jakoś przeżyjemy?
- Albo wcześniej popelnie zbordnie na Angeli – zaśmiali się. Musi pogadać z Ang – jakie mamy plany na reszte dnia?
- Nie wiem. Może lenistwo? Ja chyba wezme się za dalszy ciąg książki nie wiem… chyba pora wrócić do domu
- Bones wiesz, że nie musisz? Przecież możesz zostać z nami. Zamieszkaj z nami. W sumie to nie jesteśmy tacy źli na jakich wyglądamy
- Booth... a w sumie masz rację. Przecież i tak niedługo będziemy mieszkać razem. A może się rozmyślisz – zaśmiała się
- Nie ma opcji. To co przeprowadzasz się dzisiaj?
- W sumie to chyba możemy to zrobić dzisiaj.
Pojechali do jej mieszkania. Zabrali to co najpotrzebiejsze. Nazbierało się tego całkiem sporo. Ustalili, że będą systematycznie coś przewozić, co będzie akurat potrzebne. Booth zrobił jej miejsce w szafie, w komodzie, na półce w łazience odstąpił kawałek biurka. Postawiła zdjecie z czasów dzieciństwa na nocnej szafce obok zdjęcia agenta i Parkera. Wieczorem wszystko było już na swoim miejscu. Pojechał po Parkera. Mały był przeszczęśliwy, że Bones już z nimi zostanie na zawsze.
- Bones a przeczytasz mi bajkę do poduszki?
- Nie daj się bo się od niego nie opądzisz – powiedział Seel
- Tato… - mały popatrzył oskażycielsko na ojca
- Nie przejmuj się Park, ja nie posłucham taty chodźmy – przeczytała mu bajkę a on wcale nie miał zamiaru iść spać.
- Bones a Ty zawsze będziesz już z nami mieszkać?
- Nie mogę powiedzieć, że na zawsze bo tak naprawdę nie wiemy co będzie za tydzień, miesiąc, rok. Ale na dzień dzisiejszy zostaję z wami o ile mnie nie wyrzucicie.
- Na pewno nie. Kocham cię wiesz? I tatuś też
- Ja też Cię kocham – pocałowała go w główkę – a teraz spij już.
Styczeń minął bardzo szybko. Angela szalała planując wesele przyajciół. Wszyscy kiwali z powątpiewaniem głową.
- Ang jak oni się na to zgodzą to ja zostanę świętym – powiedział Jack słysząc o kolejnym wspaniałym pomyśle swojej dziewczyny – przystopuj troche bo to się źle dla ciebie skończy. W ogóle, że Bren się na to zgodziła to już szok. Naprawdę odpuść – w tym momencie do gabinetu artystki wpadła Bren
- Angela musimy pogodać – powiedziała na jej twarzy były pierwsze oznaki irytacji. Hodgins taktownie się wycofal. No cóż ostrzegał ją – nie zgadzam się na połowę Twoich propozycji. Nie ma mowy o żadnym błogosłwaieństwie rodziców, nie ma mowy o białej sukni i welonie!
- Ale Bren to Twoje wesele. Kochaci się i powinno być tak jak w bajce
- Nie Ang! Zgodziłam się na to żebyś zorganizowała to wszystko ale wiesz dobrze, że ja się na pewne sprawy nie zgodzę! Nie ma mowy! Wbij sobie to do głowy. Wiesz jakiego chciałam ślubu? Ja Booth, Parker, najbliżsi przyjaciele mała kapliczka jakiś obiad może w knajpie i to wszystko! Zgodziłam się na to ze względu na Bootha. I wbij sobie do głowy nie będzie ślubu w Katedrze, nei będzie błogosławieństwa, nie będzie białej sukni ani welonu! – wyszła trzaskając drzwiami nie dając szansy powiedzenia nic Angeli. Wszedł Jack
- Ostrzegałem Cię – zaraz za nim weszła Cam i Zack
- Co się stało – zapytali – krzyki słychać było w całym instytucie. Nigdy nie widziałam Brennan tak wkurzonej
- Angela przesadziła ze ślubem i weselem – winowajczyni siedziała i zbierało jej się na płacz. Chciała dobrze ale wyszło inaczej
- Przecież ja chciałam żeby było ładnie i uroczyście.
- Ale wiesz, że to, że ona się zgodziła na ślub to już cud. A to wybacz ale Jack ma rację przesadziłaś – dodała Cam
- Przecież kązda kobieta marzy o super ślubie jak z bajki
- Dr Brennan nie jest jak każda kobieta – powiedział Zack.
Do istyutu dotarł Booth. Wszedł na platformę
- Cześć gdzie Bones? – zapytał zdziwiony, że jej nie zastał przy szczątkach.
- Nie ma jej w instytucie wyszła zaraz po kłótni z Angelą – odpowiedział Zack
- Kłótni? Poważnie? O co poszło
- Ang posłała Brennan plan ślubu i wesela. I wybuchła wojna prawie jak trzecia światowa – dodał Zack
- Ja tez dostałem ale myślałem, że ona ma na tyle rozumu i nie pośle go do Bones. Chciałem właśnie z nią porozmawiać na ten temat.
- No to się spóźniłeś.
- Chyba tak. Nie wiecie gdzie poszła?
- Nie, i wyłączyła telefon.
Agent wyszedł pojechał w jedyne miejsce jakie mu przyszło do głowy. Jak miała handrę szłą na grób matki żeby się wyżalić. Tylko on o tym wiedział, nikt inny. Pojechał na cmentarz, tak jak myślał stała tam a pojedyncza łza spływała po jej policzku…
- Bones – podszedł do niej
- Ang ma rację, kiedyś chciałam takeigo ślubu. Zanim skończyłam 15 lat i moi rodzice zniknęli. Byliśmy na ślubie u sąsiadów i było tak jak mówiła Ang. Potem moi rodzice zniknęli a moje marzenia się zmieniły. Przepraszam wiem, że tobie się ten plan pewnie podoba ale ja nie potrafię…
- Bones nie prawda. Zrobimy tak jak będziemy chcieli. Nie będziemy pod dyktando Angeli.
- Niech zostanie wesele ale ślub…
- Będzie w kaplicy i nie musisz zakładać białej sukni i welonu i tak pięknie będziesz wyglądać.
- Dziękuję, że mnie rozumiesz – przytuliła się do neigo z wlasnej woli. Nikt nie widział, nie robiła tego na pokaz. U niego szukała pocieszenia. Tylko u niego. Przyjemne ciepło rozchodziło się po jego ciele.
- Wracamy?
- Nie wiem czy mam siłę stawić czoło Angeli. Może zbyt gwałtownie zareagowałam ale te wszystie dziecięce marzeni wróciły i zabolało… - stała wtulona w narzeczonego
- To jedźmy po Parka i wracajmy do domu
Angela próbowała jeszcze parę razy się z nimi skontaktować, bezskutecznie. Powyłączali komórki i tyle…
- Ang ostrzegaliśmy Cię. Wszyscy. Zapędziłaś się strasznie.
- Myślałam, że przynjamiej część z tego przejdzie. Nie myślałam, że tak wybuchnie – powiedziała ze smutkiem nie spodziewała się takiej reakcji. Miała wyrzuty sumienia.
- Booth pojedziemy do Angeli?
- Pewnie – powiedział zdziwiony
- Chyba zbyt gwałtownie zareagowałam. Może powinniśmy usiąść i porozmawiać.
- Park zbieramy się jedziemy w odwiedziny.
Kiedy John powiedział Hodginsowi, że przyjechał Booth z Bren był lekko zdziwiony. Poszedł się z nimi przywitać.
- Cześć wchodźcie dalej. Zostaniecie na kolacji?
- Czemu nie – powiedział Booth spoglądając na Bones która pokiwała głową. Zaprowadził ich do salonu.
- Zawołam Angelę bierze prysznic – poszedł do pokoju. Angela właśnie wyszła z łazienki.
- Przyszła Brennan z Boothem i Parkerem – popatrzyła zdziwiona na niego
- Już się ubieram – weszła niepewnie do salonu – cześć
- Hej Ange, przepraszam za ten wybuch
- Nie to ja przepraszam powinnam była zapytać. Nie powinnam tego ustalać sama
- Przyjechaliśmy ustalić pewne sprawy. Ang jeśli nadal chcesz nam organizować ślub. To żadna katedra i błogosławieństwo nie wchodzi w grę. I sukienkę wybiorę sama. Jeśli chodzi o resztę może zostać.
- Pewnie, że chcę i obiecuję solennie, że będę każdą decyzje konsultować z Tobą.
- Nie przesadzaj, tylko żadnego błogosławieństwa i katedry.
- Ok. zostajecie na kolacji?
- Jak nas zaprosisz to nie ma sprawy – zostali na kolacji, wrócili do domu Parker już u Hodginsów zasnął.
- Cieszę się, że dogadaliśmy się z Angelą. Mimo wszystko bardzo ją lubię…
- No bo ona całkiem fajna jest jak nie ma głupich pomysłów.
- Chodźmy spać jutro kolejny dzień ciężkiej pracy.
Nie obejrzeli się nawet kiedy minął styczeń i zaczął się luty
- Słodziutka wiem, że miałaś sama kupić kieckę ale nie uważasz, że już najwyższy czas?
- Wiem Ang, wiem zdążę nie bój się. Mam jeszcze czas. Ostatecznie możesz się ze mną wybrać na zakupy…
- Pewnie, że chcę
- Ale żadnej bieli, pamiętaj
- Załapałam. Jakąkolwiek ubierzesz sukienkę będziesz pięknie wyglądać.
- Taaa co dzisiaj po pracy?
- Jasne – prosto po pracy poszły do galerii na zakupy. Bren stanęła przed jedną z wystaw i powiedziała
- Ta albo żadna – Angela zerknęła na sukienkę. Była piękna.
- Masz gust – weszły do sklepu przymierzyła leżała na niej cudownie. Marzenie po prostu marzenie. Kupiła ją.
Nadszedł wreszcie ten oczekiwany przez wszystkich dzień. 14 luty. Był mroźny, słoneczny dzień…
mam nadzieję, że się spodoba:)
Przecudne opowiadanie.
Jestem ciekawa przebiegu ślubu.
Czekam na kolejną część:))
Najmilsza chwila poranka...kolejna część Twego opowiadanka;)
Bo gdy brzydka jest pogoda ...energii na cały dzień doda;)
wow super Bren chyba byla juz zmeczona tym wszytskim nie chciala nakrzyczec na Ange. jak zawsze super. czekam na cdk
Dzięki wam za wszystkie miłe komentarze. Większość z nich lekko przesadzona, mimo tego ciesze się, że się podoba. Kolejna ciut krutsza część. Pozdrawiam i życzę miłego czytania
IX
Nadszedł wreszcie ten oczekiwany przez wszystkich dzień. 14 luty. Był mroźny, słoneczny dzień. Pięknie ustrojona kaplica, w środku pełno gości. A w zakrystii...
- Dziewczyny boję się – powiedziała Brennan
- To zrozumiałe, że masz obawy – powiedziała Cam
- Przecież go kochasz. Prawda? - dodała Angela
- Tak, kocham bardzo – powiedziała zgodnie z prawdą.
Stał przed ołtarzem, obok niego Jared a w pierwszej ławce siedzieli Jack i Zack wraz z Parkerem. Przestępował z nogi na nogę. Bał się, że ona się rozmyśli. Cholernie się bał. I nie dlatego, że mógłby stracić syna, może po trochu też, ale dlatego, że zdążył już przyzwyczaić się do jej obecności w jego życiu. Do obcowania 24 na dobę i bardzo mu to odpowiadało. Kochał ją. Kochał, dawno to wiedział. Wiedział też, że nie może nic powiedzieć bo ją straci. Straci żonę, przyjaciółkę. Organista zagrał pierwsze takty marsza weselnego. Otworzyły się drzwi. Ukazały się w nich najpierw Cam potem Angela. Zaraz za nimi szła Bones wsparta na ramieniu ojca. Wyglądała cudownie. Jasno zielona sukienka w talii dopasowana rozszerzana do dołu. Dekolt wykończony ciemno zieloną, delikatną koronką. Rękaw do łokcia, szeroki z takiej samej koronki. Wyglądała zjawiskowo. Patrzył na nią z zachwytem w oczach. Chwilę później przysięgali sobie wzajemną miłość, szacunek i wierność. Wśród oklasków pocałował ją po raz pierwszy jako jej mąż. Włożył w to całe serce.
Wesele wbrew przewidywaniom Bren było całkiem fajne. Nawet oboje doskonale się bawili.
Było wiele pięknych toastów. Każdy z przyjaciół chciał coś powiedzieć
- Jak Booth pojawił się w naszym instytucie, pomyślałam o nim „niezłe ciacho” - powiedziała na początek Angela – trochę nudny jak dla mnie ale dla mojej najlepszej przyjaciółki w sam raz. I co? Jak zawsze miałam rację. Są dla siebie stworzeni. Niech miłość nigdy was nie opuszcza.
- Pamiętam te ukradkowe spojrzenia. Patrzyli na siebie kiedy myśleli, że to drugie nie widzi. To nawet zabawne było. Większość z was brała udział w zakładach to była dopiero zabawa. Życzę wam wielu ekscytujących wrażeń w małżeństwie – Jack jak zawsze wszędzie szuka niesamowitych wrażeń
- Ja nie umiem mówić ale też życzę wam wszystkiego najlepszego – dodał Zack
- Zgadzam się z tym wszystkim co powiedzieli moi poprzednicy. Choć nie raz można było „boki zrywać” z ich podchodów cieszę się, że w końcu wam się udało – Cam
- Jak Booth przyszedł do mnie z prośbą o zabranie „zezulca” w teren pomyślałem, że on chyba zwariował. Długo zastanawiałem się czy dobrze zrobiłem posyłając ich razem w teren. Zwłaszcza po tym jak dr Brennan postrzeliła..., ale może puśćmy to w nie pamięć – dodał Cullen – dziś wierzę, że to był dobry pomysł i pod względem zawodowym jak i prywatnym. Życzę wam jeszcze owocniejszej współpracy, takiego malutkiego owocu – po sali rozległy się uśmiechy. Bren spojrzała na Bootha z niemym pytaniem w oczach.
- Potem Ci wytłumaczę – odpowiedział
- Powiem, że od zawsze wiedziałem, że mojego brata i jego partnerkę łączy nie tylko przyjaźń i partnerstwo w pracy. To było widać na każdy kroku. Zresztą wszyscy wiedzieli graliśmy z nimi w tą grę. Od dzisiaj już na zawsze będą razem. Bądźcie dla siebie nawzajem schronieniem, pocieszeniem, radością, miłością. Cieszcie się swoim szczęściem i pozwólcie innym wygrzewać się waszym szczęściem. Za Was.
Wszystkie te słowa były piękne, cudowne a oni czuli się jak oszuści. Oszukiwali najbliższych, ludzi którzy tak dobrze im życzą. Tylko czy to było oszustwo? Oni kochali się wszyscy o tym wiedzieli. Tylko oni byli nieświadomi tego co czują do siebie. To coś, co dawno temu przekroczyło cienką linię przyjaźni. Dobrze po północy tańczyli wtuleni w siebie.
- Całkiem dobrze się chyba bawimy i Angela ma rację od dzisiaj będę obchodzić walentynki – powiedziała z uśmiechem Bren
- To prawda – powiedział opierając brodę na jej głowie i mocniej ją przytulając. Czuł się jak w niebie. Tutaj na ich weselu mógł bezkarnie się do niej tulić. Tak samo ona
- Mimo wszystko Angela w większości postawiła na swoim – powiedziała z głową na jego ramieniu. Było jej cudownie.
Przyjaciele patrzyli na ta scenę i zastanawiali się dlaczego tak długo z tym zwlekali. Przecież oni od zawsze wiedzieli, że ich łączy prawdziwa, nierozerwalna więź. Gdyby przyjaciele tylko wiedzieli co tak naprawdę ich połączyło...
Wrócili do stolika. Impreza powoli dobiegała końca. Część gości już zbierała się do domu. Państwo młodzi wyszli jako ostatni. Booth niosąc na rękach małego, śpiącego chłopca. Nie chciał opuścić wesela. Weszli do mieszkania położył syna do spania. I wszedł do sypialni. Bren leżała już pod kołdrą.
- Zmęczona?
- Trochę. Kładziesz się?
- Tak – poszedł jeszcze pod szybki prysznic. Kiedy wrócił ona już smacznie spała. Wślizgnął się delikatnie pod kołdrę. Nie mógł zasnąć. Rozmyślał nad tym co się dzisiaj wydarzyło. Prawie nie pamiętał, że to wszystko było na pokaz. Wówczas poczuł jak Temp we śnie mimowolnie się do niego przytula. Zalała go fala nieopisanej radości. Obrócił się i przytulił ją plecami do siebie. Szczęśliwy zasnął. Budziła się powoli. Coś się zmieniło. Spróbowała się poruszyć. Nie dała rady czyjeś ramię obejmowało ja w pasie a jakaś głowa spoczywała na jej ramieniu. Po chwili już wszystko pamiętała. Sama się do niego przytuliła. A on? Nie pozostał jej dłużny. Objął ją i trzymał jak na męża przystało. Wiedziała, że powinna się oswobodzić ale jakoś nie potrafiła. Pozostała w jego silnych ramionach i ponownie zasnęła. Kiedy się obudziła parę godzin późnej w drzwiach ich sypialni stał jej mąż i szeroko się uśmiechał.
- Wstawaj śpiochu. Już 11 śniadanie na stole – powiedział, ani słowem nie wspomniał o tym co zobaczył o poranku. Spała wtulona w niego jakby to była najbardziej naturalna rzecz w świecie. Może kiedyś ją przekona o swojej miłości. Może kiedyś ona go pokochał. Mimo poranka miał doskonały humor.
- Już wstaję – wzięła szybki prysznic i razem, we troje już jako rodzina zasiedli do pierwszego wspólnego śniadania.
Ciągle się „docierali”. Mieli swoje nawyki, które drugiej stronie nie zawsze odpowiadały. Mimo tego byli zgodnym małżeństwem. W połowie marca miała się odbyć rozprawa dotycząca opieki nad Parkerem. Oboje bali się tej rozprawy. Obawiali się straty małego. Co by wtedy zrobili? Czy on zdołałby się po tym podnieść? Czy ona potrafiłaby oddać małego obcym ludziom? Czy ich małżeństwo by przetrwało? Napięcie było wyczuwalne na każdym kroku. Pozornie było wszystko w porządku. Jednak wszyscy wiedzieli co im chodzi po głowach... bynajmniej myśleli, że wiedzą, że oni martwią się o Parkera. Tak martwili się ale jeszcze bardziej zaprzątała ich głowy myśl co będzie po tem? Czy ten wspaniały sen się skończy? Czy będzie trwał dalej…
Nadszedł czas przesłuchań. Każdy z nich miał być przesłuchiwany osobno. W obecności sędziego, adwokata własnego oraz rodziców Rebecci i ich prawnika. Tylko Parker miał rozmawiać z sędzią sam, no prawie sam w obecności psychologa. Nie chcieli się w to wtrącać żeby o nic ich nie posądzono o protekcję. Los jednak był łaskawy. Psychologiem jakiego wybrał sędzia okazał się nie kto inny jak dr Sweets.
Mimo ich przekonania, że on ma 12 lat wiedzieli, że nie da skrzywdzić Parka. Był dobry w tym co robił.
Mały mimo przyjaznego otocznie nie rozumiał dlaczego ma rozmawiać z tym panem. Ale tatuś prosił więc to zrobi...
AAAA i jak zawsze czekam na opinie
Fajnie, że odbył się ślub.
Ciekawe co sąd postanowi w sprawie Parkera.
Czekam na dalszy ciąg:)
To ostatnia część przed weekendem. Następne w poniedziałek. trochę krótko ale tylko tyle zdążyłam.
Dzięki za komentarze i miłego czytania życzę. widzę, że tylko ja jeszcze piszę. ale też chyba zrobię sobie przerwę zobaczymy
X
W budynku sądu, w małym pokoju specjalnie przeznaczonym na takie rozmowy siedział mały chłopiec a z nim sędzia oraz psycholog dr Sweets. Zaczęli od wspólnej zabawy. Ten sędzia wie co robi – pomyślał - mały dobrze się czuje, zdążył zyskać jego sympatię. Mam nadzieję, że nie będę musiał interweniować. Tak byłoby najlepiej dla dziecka. Sędzia rozpoczął tą właściwą rozmowę.
- Parker wiesz dlaczego tu jesteś? - zapytał
- Tatuś powiedział, że pan chce ze mną porozmawiać – odpowiedział
- Tak a powiedział o co chodzi?
- Nie, tylko, że to ważne i, że mam mówić prawdę – powiedział rezolutnie. Sędzia nie ukrywał zdziwienia. Większość rodziców w takiej sytuacji mówi dzieciom co ma robić, co mówić żeby wypaść jak najlepiej. A oni nawet nie powiedzieli o co chodzi. Plus dla nich – pomyślał sędzia.
- Twój tata to mądry człowiek
- On jest najlepszy. A długo jeszcze tu będę? O 16 mam trening i chciałbym zdążyć – sędzia cały czas obserwował go, zachowywał się naturalnie. Jakby to była kolejna z wielu rozmów z dorosłymi – kolejny plus dla niech.
- Nie jeszcze chwilę. Parker czy pamiętasz swoją mamę – musiał zadać to pytanie. Mały posmutniał trochę
- Była piękna. Mam jej zdjęcie – powiedział i wyciągnął malutkie zdjęcie przedstawiające jego i mamę, pokazał sędziemu – Bones mi zrobiła tak, że się nie mnie nawet w kieszeni zalaminowywała czy coś takiego. I naprawdę się nie mnie. Kocham mamusię. Chodzimy czasami ją odwiedzić na cmentarz, bo ona umarła i teraz jest w niebie. I patrzy na mnie i wszystko o mnie wie.
- To prawda. Rozmawiasz z tatą i z dr Brennan o niej czasami?
- Czasami. A najbardziej wtedy kiedy jest mi smutno. Wyciągam jaj zdjęcia i mogę ją zobaczyć. I nawet Bones też wyciąga zdjęcia swojej mamy i pokazuje nam. Wie pan, ona też nie ma mamy. Jej mama dawno umarła i też mieszka na cmentarzu. Powiedziała, że zawsze jak jest jej smutno to wyciąga zdjęcia mamy i wspomina. Ja też tak robię i śmiejemy się wszyscy. Opowiadamy z tatą Bones różne historyjki jak byłem mały. A w sumie to tata opowiada bo ja nie pamiętam. Ale byłem śmieszny – kolejny plus na ich korzyść.
- Parker a Ty znasz swoich dziadków, rodziców mamy?
- Wiem jak wyglądają pokazywała mi zdjęcia. Ale nigdy ich nie widziałem. Nie przyjeżdżali do nas w odwiedziny. Ani nie dzwonili.
- Nie byli nigdy u was?
- Nie pamiętam. Mamusia mówiła zawsze, że mają dużo pracy i nie mogą przyjechać.
- Aha. Powiedz mi jaka jest ta Bones?
- To żona mojego taty i jest super.
- Co robicie np. w weekendy
- W niedziele zawsze jak jest pogoda idziemy na długi spacer. I piknik. Uczymy wtedy Bones puszczać kaczki na wodzie. Ale jej to wcale nie idzie. A mówi, że ma naturalne zdolności sportowe. W sobotę gania mnie i tatę do sprzątania. Ale w zamian robi zawsze coś pysznego na kolację. Je za dużo warzyw i nas do tego zmusza mówi, że jak będę jadł ich dużo to szybko urosnę. I tak wolę mięso ale dla spokoju jem też warzywa bo później gdera na mnie i na tatę, że jemy niezdrowo.
- Gdera?
- Tata mówi, że ona może zagadać człowieka na amen. I dlatego grzecznie jemy wszystko.
- Krzyczy na ciebie?
- Nieeeee, tylko gdera a ja biorę przykład z taty i robię co chce i przestaje – odpowiada zgodnie z prawdą – sędzia zaczął się zastanawiać co ci ludzie chcą od tej rodziny. Przecież to, no nic wszystko musi się odbyć zgodnie z prawem. Słodki patrzył z boku na sędziego. Wiedział już, że mały zostanie z nimi. Widział to po zachowaniu sędziego.
- O której mówisz masz ten trening?
- O 16
- No to możesz już iść. Jesteś bardzo fajnym chłopcem
- Bones mówi, że jestem kochany. Do widzenia panie sędzio – i wyszedł na korytarz gdzie czekali na niego Booth i Bones – mogę jechać na trening? - zapytał
- Już po? I jak było? Chodź opowiesz nam po drodze – wyszli z sądu
- Fajny ten pan sędzia. Miał taką śmieszną minę. Podobała mu się mamusia. Pokazywałem mu jej zdjęcie.
- To dobrze, że mu się podobała – powiedział bał się jak mały przyjmie rozmowę z obcym człowiekiem ale najwidoczniej niepotrzebnie. Przyjął to jako kolejną pogawędkę ze starszymi od siebie. Muszę potem zadzwonić do Słodkiego. Zawieźli go na trening. A sami wrócili do FBI żeby spotkać się z doktorkiem.
- Cześć słodki masz chwilę – zapytali wchodząc do jego gabinetu
- Pewnie wchodźcie. Chcecie zapytać o przesłuchanie?
- Tak
- Ten sędzia naprawdę wie co robi. Zadawał takie pytania, że Parker nawet nie zorientował się o co chodzi. Powiedzcie mi on nie wie dlaczego to przesłuchanie?
- Nie, po co mamy go stresować.
- To było dobre posunięcie. Zapulsowaliście u sędziego. W ogóle mały na pełnym luzie odpowiadał na pytania. Nie musiałem ani razu się wtrącać.
- To dobrze, dzięki Sweets.
- Nie ma sprawy – wyszli z jego gabinetu.
- Jutro nasza kolej. Najpierw ja – powiedziała Bones – mam nadzieję, że zachowam zimną krew. Zazwyczaj nie ponoszą mnie emocje ale tu chodzi o Parkera...
- Na pewno nie – powiedział obejmując ją w ten sposób dodając jej otuchy.
Następnego dnia w tym samym budynku sądu...
Podziwiam Cię, to już kolejne Twoje opowiadanie, a Ty wciąż nieodmiennie zaskakujesz mnie pomysłami na fabułę. To, które publikujesz obecnie podoba mi się najbardziej, zachwycił mnie ten smutny początek, a ta część jest po prostu świetna. Dużo wolnego czasu i jeszcze wielu takich pomysłów!!!
slub mmm, myslalam ze bedzie podroz poslubna, ale przeciez nie mozna niczego przyspieszac poczekamy zobaczymy. jak zawsze super! czekam na cdk
PS. ale ja jestem zboczona...masakra hehehehe
Dlaczego zawsze kończysz w takim miejscu?! Ja chcę więcej! Czekam bardzo niecierpliwie!
P.S Tylko nie przerwa! Nie rób tego!
XI
Stali pod salą w której miało się odbyć przesłuchanie. Seel chodził od ściany do ściany. Bones siedziała na krześle koło drzwi obok niej ich adwokat. Dalej w głębi stali rodzice Rebecci z prawnikiem. W chwilę potem zobaczyli przyjaciół zmierzających w ich kierunku.
- Co Wy tu robicie? - zapytał Booth
- Jak to co? Myśleliście, że zostawimy was samych? - powiedziała Cam
- Właśnie od tego są przyjaciele – dodała Jack
- Sweets też chciał być ale bał się, że możecie mieć kłopoty ze względu na jego obecność przy rozmowie z Parkerem – dodała Angela
- Dzięki wam. Dobra, dobra a kto jest z Parkerem? - popatrzyła po twarzach przyjaciół brakowało tylko Zacka – nie nie mówcie, że Zack
- Zgodził się na ochotnika, stwierdził, że sądy go stresują i zastał z małym
- Oby oboje z tego wyszli cali – uśmiechnął się Booth
- Powiedział, że zna się na tym bo ma młodsze rodzeństwo – dodał Jack. W tym momencie wyszedł woźny
- Zapraszam państwa – weszli do sali a przyjaciele zostali na zewnątrz to była rozprawa zamknięta. Była trochę inna nie było normalnej sali a taka jakby konferencyjna. U szczytu stołu siedział sędzia obok sekretarz i woźny usiedli po przeciwnych stronach stołu. Państwo Reily patrzyli na nich z nienawiścią. A oni z pozoru zachowywali spokój choć wewnątrz drżeli cali, bali się, że ktoś im zabierze Parkera. Sędzia rozpoczął
- Witam Państwa. Jesteśmy tu dzisiaj żeby zdecydować z kim mam mieszkać Parker Booth syn Rebecci Reily oraz Seeleya Bootha. Będzie tylko jedno posiedzenie takie sprawy dla dobra dziecka rozpatruje się w przyspieszonym tempie. Zostałem poproszony o przewodzenie temu posiedzeniu ze względu na państwa Booth. Którzy tutejszych sędziów znają i żeby było to uczciwe, ja jestem z Los Angeles. Proszę zacząć panie Kremp (adwokat rodziców Rebecci).
- Dziękuję Wysoki Sądzie. Podczas tego przesłuchania udowodnimy, że Ci państwo nie są zdolni, żeby wychowywać 8 letniego chłopca. Nie mają odpowiednich warunków. Pan Booth jest agentem federalnym ma niebezpieczną pracę. Znany jest ze swojego wybuchowego charakteru. Pani Brennan – Booth jest antropologiem sądowym, wybitnym naukowcem i powszechnie wiadomo, że to tzw zimna ryba. Osoba bez uczuć – w tym momencie Bren już miała coś powiedzieć ale Booth ścisnął ją za rękę z niemą prośbą odpuściła ale złość pozostała – poza tym nie mają odpowiednich warunków finansowych. Moi klienci to zamożni i szanowani obywatele. Pan Reily jest emerytowanym prawnikiem a jego żona emerytowaną nauczycielką. Udowodnimy ponad wszelką wątpliwość, że to dziadkowie powinni wychowywać chłopca – zakończył adwokat Booth miał wściekłość w oczach. Jak on śmie nas osądzać! Sędzia powiedział
- Teraz pan, panie Jullian
- Dziękuję Wysoki Sądzie. To prawda, że moi klienci to agent FBI i dr antropologii sądowej. Prawda, że Seeley Booth ma pracę taką a nie inną. Jak również dr Brennan - Booth. Ale ja osobiście jestem szczęśliwy, że to właśnie oni pilnują żeby groźni ludzie, mordercy, oszuści, nie chodzili po ulicach, po których ja również chodzę. Są znakomitymi rodzicami. Parker to szczęśliwe i pełne radości dziecko któremu nic nie brakuje. Udowodnimy, że ludzie których on nigdy nie widział na oczy nie będą właściwymi ludźmi do wychowywania 8 letniego chłopca – zakończył.
- Zaczniemy w takim razie od Pani dr Brennan – Booth. Pana Agencie Booth muszę prosić o opuszczenie na ten czas sali – Booth ze zdziwieniem patrzył na swojego adwokata. Nie chciał zostawiać Bren bał się o nią. Czuł, że oni ją skrzywdzą. A tego nie chciał przysięgał ja bronić przed takimi ludźmi. Ale nie miał wyjścia popatrzył na nią pocałował
- Dam sobie radę nie martw się – powiedziała. Wprawiła go tym w zdumienie. Uśmiechnął się i pocałował ją jeszcze raz i wyszedł. Na zewnątrz nadal stali przyjaciele.
- Już po? - zapytali zdziwieni
- Nie ale wyprosili mnie na czas jak będą przepytywać Bones – powiedział zmartwiony
- Nie martw się ona da sobie radę. Jest silna i nie da się zastraszyć.
- Tak ale czuję, że oni będą chcieli dotknąć tych najboleśniejszych ran. Z pewnością się przygotowali. I, o, Boże. Przecież miałem ją chronić a oni mnie wyprosili – powiedział bezradnie.
- Wiemy, wiemy to ale jesteśmy przekonani, że ona się nie da. To twarda sztuka – uśmiechnął się i już widzi to jej spojrzenie pytające o co chodzi była kochana z tą swoją nie wiedzą o współczesności.
- Macie rację. Da radę – powiedział z przekonaniem.
W sali siedziała Brenna i czekała na pierwsze pytanie dobrze, że choć Jek został. Zaczął sędzia.
- Ze względu na wyjątkowość sprawy pozwolę również na zadawanie pytań państwu Reily. Pani i mąż również będziecie mieli taką możliwość – powiedział sędzia – możecie zaczynać i przypominam, że nadal jestem sędzią i ja ustalam reguły.
- Pani Brennan – zaczął adwokat
- Dla pana dr Brennan – Booth – poprawiał adwokata, nie polubiła tego typa – pan i pana klienci wymagają tytułowania się więc ja proszę o to samo – sędzia zaśmiał się w duchu to będzie wesołe przesłuchanie, jeśli w połowie jest prawdą to co o niej słyszał to ten gość nie ma szans. Adwokat zacisnął szczęki.
- Dr Brennan – Booth czy to prawda, że nie przepada pani za dziećmi? - zaczął z grubej rury
- Tak, to prawda, że w przeszłości nie przejawiałam zainteresowania dziećmi. Nadal uważam, że nie byłabym w stanie być matką dla maleńkiego dziecka. Co innego jeśli chodzi o starsze dzieci. Parker ma już 8 lat znam go odkąd skończył 4 lata. Całkowicie podbił moje serce. Przebywanie w jego towarzystwie i pokazywanie mu nowych rzeczy to przyjemność.
- Więc jakby z Wami został, byłby jedynakiem, tak? Skoro pani nie ma ochoty na dzieci – powiedział myśląc, że wyprowadzi ją z równowagi
- Z tego co mi wiadomo, a co nieco na ten temat wiem. To państwo Reily też raczej nie dadzą mu rodzeństwa a raczej wujka lub ciotkę. Na adopcje też są zbyt, jakby to powiedzieć, dojrzali – sędzia o mało nie parsknął śmiechem. Adwokat aż poczerwieniał na twarzy.
- Zostawmy sprawę rodzeństwa. Nie wydaje mi się żeby przebywanie w towarzystwie zimnej ryby, jak panią nazywają było dla małego dziecka dobre
- Nie wiem z kim pan rozmawiał ale chyba pan mnie z kimś pomylił owszem jestem twarda w pracy muszę być żeby ją dobrze wykonywać. Co nie oznacza, że prywatnie jestem taka sama. Idąc tokiem pana, mecenasie, rozumowania to samo można powiedzieć o panu Reily. W środowisku był znany jako bezwzględny nie mający serca gbur z którym nikt nie chciał pracować. A pani Reily jako nauczycielka była uważana za najgorszą jędzę. Jak pan widzi mecenasie to nie działa tylko w jedną stronę ja też się przygotowałam do tej rozmowy – złość i nienawiść malowała się na ich twarzach
- Pani nie ma zielonego pojęcia o nas jak pani śmie nas osądzać! - powiedział Reily
- A pan mnie zna żeby mnie osądzać? Pan mnie może a ja pana nie? Ciekawa sprawiedliwość, w sumie nie ma się co dziwić przecież pan jest znany z tego, że nagina pan prawo na swoją korzyść.
- Wysoki sądzie – zwrócił się do sędziego adwokat
- Powiedziałem, że będę interweniował dopiero jak uznam za stosowne. A nie widzę nic niestosownego w bronieniu się przed atakami. Proszę kontynuować – Jek wiedział, że mają wygraną w kieszeni, zaimponowała jemu i sędziemu chyba też.
- Wracając do pani. Podobno wychowywała się pani w rodzinach zastępczych bo rodzice porzucili panią i brata. Potem brat też odszedł wolał wolność niż zajmować się panią – adwokat z zadowoleniem uśmiechnął się wiedział, że trafił w czuły punkt. Jek, ich adwokat napiął się
- Wysoki sądzie co ma do rzeczy młodość dr Brennan – Booth do tej sprawy. To było 16 lat temu – zaoponował Jek sędzia już miał odpowiedzieć.
- Nie trzeba odpowiem na to pytanie. Widzę, że znowu źle się pan przygotował. Moi rodzice mieli powód żeby nas opuścić. Byli ścigani przez bandę bezwzględnych przestępców – miała nadzieję, że nie zagłębiał się w to i nie odkrył, że jej rodzice byli jednymi z nich – mama zginęła z rąk jednego z płatnych zabójców a ojciec ukrywał się do zeszłego roku, kiedy to złapaliśmy ludzi, którzy ich wtedy szukali. Mój brat uznał, że jako 19 latek nie jest się mną w stanie zająć i na zdrowie mi to wyszło. Jakoś nie wyrosłam na kryminalistkę. Skończyłam studia z wyróżnieniem dużo wcześniej, mam trzy doktoraty. Mam dalej wymieniać? Może listę moich publikacji naukowych?
- Nie ma takiej potrzeby... - powiedział adwokat chciał coś dalej mówić nie pozwoliła mu na to
- Moi rodzice mieli powód żeby nas opuścić. A państwo jakie mają wytłumaczenie na to, ze wyrzuciliście swoją córkę z domu jak oznajmiła wam, że chce być ekonomista a nie prawnikiem lub nauczycielką? Jakim prawem wyrzuciliście ją z domu? Czy z Parkerem zrobicie to samo? - patrzyła jak ich twarze zielenieją ze złości – a może będziecie go więzić jak córkę?
- Nie więziliśmy córki!!!
- Nie? A jak nazwać to, że nawet w liceum woziliście ją do szkoły i odbieraliście zaraz po lekcjach żeby nigdzie nie chodziła. To nie więzienie? A jak to nazwać? Może zniewalającą miłością rodzicielską? - kpiła z nich w żywe oczy. Zasłużyli sobie na to uznał sędzia – ja też się przygotowałam tyle, że chyba rzetelniej niż państwo. Wystarczyło poszukać paru koleżanek ze szkoły. Nic więcej.
- Odeszliśmy od tematu – powiedział adwokat widząc, że jego klienci kiepsko wypadają – wróćmy do sprawy Parkera
- To pan zaczął. A co państwo robili przez 7 lat życia wnuka, że on was wcale nie zna? Nigdy o was nie słyszał. Zna tylko ze zdjęć które pokazywała mu Rebecca. Podobno martwią się państwo o jego wychowanie a jakoś nigdy nie skontaktowali się z córką ani z wnukiem. A jak Rebecca umarła? Minął prawie rok jakoś nie spieszno było wam poznać Parka. Nie zadzwonili państwo, nie odwiedzili go. To nazywacie troską o jego wychowanie?
- Wróćmy do sprawy. Dr Brennan moi klienci są zamożni mogą zapewnić dziecku wszystko co najlepsze. A Wy co możecie mu dać?
- Żal mi państwa – zwróciła się do rodziców Rebecci – żal mi bo macie beznadziejnego adwokata...
- Proszę mnie nie obrażać! - oburzył się
- Jest pan marnym adwokatem. Jakby wysilił się pan wiedziałby, że pana klienci są uposażeni co najwyżej. Wiedziałam, że to może się przydać, więc wzięłam ze sobą – wyciągnęła teczkę i podała sędziemu – to moje zeznania podatkowe za okres ostatnich 5 lat – sędzia pokazał je adwokatowi a w miarę jak czytał zmieniał się na twarzy z szarego prze zielony do czerwonego – wystarczyło sprawdzić. Ja nie mam w zwyczaju niczego ukrywać. I uprzedzę pana pytanie piszę książki średnio jedną na rok. Trzy z nich zostały zekranizowane. Może pan słyszał „Hodowla kości”, „Bez kości”... mam wymieniać dalej?
- Nie ma takie potrzeby. Nie mam więcej pytań. Dziękuję.
- Czy pan mecenasie ma jakieś pytania? - zwrócił się do Jeka sędzia
- Tak dziękuję. Dr Brennan – Booth proszę powiedzieć dlaczego zdecydowała się pani wychowywać Parkera.
- Kocham Seeleya, i nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie kochać Parkera. Przecież jest częścią mojego męża. Nie można kogoś kochać połowicznie. Albo w całości albo wcale. Kocham ich obu bo Parker jest częścią Seeleya. I zrobię wszystko żeby pomóc mężowi w wychowaniu syna. Teraz to też w pewnym sensie mój syn.
- Dziękuje to wszystko – powiedział tylko tyle chciał usłyszeć. Wiele ryzykował zadając to pytanie. Ale po tym co powiedziała wcześniej był przekonany, że odpowie dobrze. I ma wrażenie, że zgodnie z prawdą. To małżeństwo miało być z rozsądku a przeradza się w małżeństwo z miłości. Uśmiechnął się.
- Dziękuję dr Brennan – Booth w takim razie poproszę teraz panią o opuszczenie sali i proszę zawołać męża – wyszła z sali i odetchnęła głęboko, podszedł do niej Seel przytuliła się do niego mocno. Obejmował ją i czuł się najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem
- Teraz Twoja kolej idź nie każ im czekać – powiedziała całując go lekko w usta, popatrzył na nią i wszedł do sali. Podeszli do niej przyjaciele. Nie wiedzieli co powiedzieć uściskali ją tylko widząc wyczerpanie na jej twarzy – nie było tak źle. Znaleźli sobie najgorszego z możliwych adwokatów. Muszę usiąść
- Chcesz kawy? - zapytał Jack
- Będziesz tak dobry? A jak Seel się trzymał?
- Chodził od ściany do ściany nie widzisz tej wydeptanej ścieżki? - uśmiechnęła się Cam
- Mam nadzieję, że nie da się wyprowadzić z równowagi.
- Da sobie radę
- Panie Booth, proszę usiąść – powiedział sędzia. Booth usiadł niepewnie – może pan zacząć mecenasie.
- Panie Booth czy to nie dziwne, że tak nagle zdecydował się pan na ślub z dr Brennan?
- Dziwne? Nie uważam. Pracujemy od 5 lat razem. Przed ślubem spotykaliśmy się potajemnie przez rok.
- Dlaczego potajemnie?
- Pracujemy razem. Nie wiedzieliśmy jak zareagują nasi przełożeni na taki związek. Dobrze nam się pracowało razem nie chcieliśmy tego zmieniać.
- Więc co się zmieniło, że postanowili państwo się pobrać?
- Co się zmieniło? Nie wiele. No może poza tym, że mieliśmy dość ukradkowych spotkań. Udawania przed przyjaciółmi, że łączy nas tylko praca. Chcieliśmy móc wyjść gdzieś razem do kina do teatru bez oglądania się czy ktoś nas nie zauważy. Jak chcieliśmy iść na kolację wyjeżdżaliśmy za miasto tam było mniejsze ryzyko, że ktoś nas zauważy. Potem Rebecca zginęła w wypadku. I zająłem się synem. Zostały nam spotkania tylko w pracy co nam nie wystarczało
- Dlaczego? Przecież Parker podobno lubi pana żonę.
- Tak nawet ją kocha. Ale my nadal się ukrywaliśmy, nie chcieliśmy wciągać w tą grę Parkera. Nie chcieliśmy żeby kłamał. A jeśli byśmy się spotykali nadal potajemnie mógłby się niechcący wygadać. Przez prawie pół roku byliśmy razem a jakby osobno. Mieliśmy tego dosyć. Oświadczyłem się i ona mnie przyjęła, zgodziła się. Przestało to być tajemnicą. I nie wydaje mi się żeby to miało coś do rzeczy.
- Jak pan sobie wyobraża przyszłość syna?
- Sam zdecyduje kim będzie chciał zostać. Tylko od niego to zależy a my będziemy go w tym wspierać.
- Jak postanowi być handlarzem narkotykami tez pan będzie go wspierał?
- Przepraszam czy pan ma mnie za idiotę? Nie wiem czy pan zauważył taki mały szczegół, że jestem agentem FBI? Brak mi słów...
- Proszę pana czy może nam pan powiedzieć dlaczego nie byliście z Rebeccą małżeństwem?
- Nie wiem co to ma do sprawy ale powiem. Kiedy spotkałem Rebeccę miałem 27 lat a ona 24. wdaliśmy się w romans którego owocem jest Parker. Jak dowiedziałem się, że jest w ciąży zaproponowałem jej małżeństwo. Odmówiła nie ukrywam, że rozzłościło mnie to wówczas. Ale dzisiaj z perspektywy czasu wiem, że postąpiła słusznie. Ona znalazłam mężczyznę którego pokochała ze wzajemnością. Ja również znalazłem kobietę mojego życia. Nie jestem dumny z tego co się wówczas wydarzyło ale jedyne czego nie żałuję to narodzin syna. Bardzo go kocham. Od początku uczestniczyłem w jego życiu. Bardzo go kocham. I nic tego nie zmieni – zakończył. Adwokat nie tego się spodziewał myślał, że przynajmniej jego uda mu się wyprowadzić z równowagi. Wiedział, że właściwie przegrali. Jego klient sam się uparł znaleźć wiadomości na temat państwa Booth. I znalazł ale ciut nieaktualne.
- Dziękuję to wszystko – powiedział.
- Czy ma pan jakieś pytania do pana Bootha? - powiedział sędzia
- Nie, dziękuję.
- Proszę zawołać dr Brennan – Booth – zwrócił się do woźnego sędzia. Bren weszła i usiadła obok męża. Pocałował żonę i chwycił za rękę. Czekali na dalszy ciąg. Bali się niesamowicie. Bren pokochała małego nie chciała oddawać go tym ludziom. Zastanawiała się czy nie za bardzo ją poniosło. Takie same myśli kłębiły się w jego głowie.
- Oddaję głos panu mecenasie – zwrócił się do Jeka sędzia. Zastanawiał się czy w ogóle zaczynać przesłuchanie wszystko co chciał wyciągnąć z nich wyciągnęła Bones.
- Dziękuję nie mam pytań – powiedział Jek Brennan i Booth popatrzyli na niego zdziwieni.
- W takim razie przesłuchanie zakończone. W zasadzie była to tylko formalność. Decyzję podjąłem po rozmowie z Parkerem. Chciałem się tylko w niej upewnić. Parker pozostaje pod opieką Swojego ojca Seeleya Bootha i jego żony. Decyzja ta nie podlega apelacji.
Patrzyli na sędziego a na ich twarzach powoli pojawiała się nieopisana radość. Bren przytuliła się z tej radości do Bootha. Park zostaje z nimi. Szczęście jakie było na ich twarzach mówiło samo za siebie. Nie trzeba było żadnych słów.
- Dziękuję Jek – powiedział Booth ściskając rękę adwokata
- Ja prawie nic nie zrobiłem. Całą sprawę załatwiała za mnie dr Brennan. Powiem panu jedno nie chciałbym być jej wrogiem. Załatwiła ich na całej linii. Ją przesłuchiwali a całkiem przejęła nad nimi kontrolę. To było wesołe, sędzia próbował pohamować śmiech. Nie zawsze mu to wychodziło.
- Dziękuje, Booth nie słuchaj go. Ja tylko się broniłam – powiedziała Booth cały czas trzymał ją w objęciach. Wyszli do przyjaciół ich miny mówiły wszystko. Gratulacjom nie było końca. Pojechali do instytutu po Parkera. Weszli do budynku i to co tam zastali wywołało salwę śmiechu. Zack z Parkerem wykonywali doświadczenie. Tylko nie rozumieli dlaczego Zack jest cały mokry a Park suchy i zanosi się od śmiechu.
- Tato, tato popatrz – zawołał radośnie – Zack robił eksperyment i oblał się wodą
- Park na pewno tak było? – powiedziała Bren patrząc na Zacka
- Niestety tak, to moja wina.
- Tato a jak dorosnę to będę mógł tu pracować?
- No nie 2 zezulców w domu ja chyba tego nie przeżyję – powiedział z udawaną rozpaczą w głosie. Tak naprawdę to miał cichą nadzieję, że razem z Bones się zestarzeją. Że będą ze sobą już zawsze. Tak jak przysięgali. Może...
Dzięki za miłe komentarze
Powoli będę kończyć to opowiadanie. Jeszcze jakieś 2 - 3 części:)
Super, że Parker zostanie z ojcem i Temp:)
Bardzo fajnie opisałaś przesłuchanie w sądzie:)
Czekam na dalsze części:))))
Cudowna część...na pewno jedna z najlepszych:) rewelacyjnie opisane przesłuchanie partnerów...zakończone happy endem i jeszcze przezabawny tekst o "dwóch zezulcach w domu" ...PROSZĘ O WIĘCEJ;)
super jak zawsze! ciesze sie ze Parker zostal z Seeleyem i Tempe. fajne przesluchanie. czekam na cdk! mam nadzieje ze nie bd musiala długo czekac bo przez ten weekend bardzo sie meczylam bez nowych partow twojego fika.
Dzięki normalnie mile łechtacie moją próżność. NIe wiem czy będę dalej pisać po zakończeniu tego opowiadania. Może też zrobię sobie wakację?:) W sumie to pomysła już mam nawet dwa:)
XII
Życie płynęło swoim rytmem. Nadal byli małżeństwem. Nie rozmawiali o tym co dalej. Nie wiedzieli jak to teraz będzie. Nadal spali razem ale osobno. Czasami tylko nieświadomie Bren w nocy przytulała się do męża. On był wówczas najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Mógł ją bezkarnie przytulać. Korzystał z każdej okazji. Czy przy przyjaciołach, czy w towarzystwie korzystał z tego jak tylko mógł. Chciał z nią porozmawiać co dalej. Ale bał się. Bał się, że powie, że z nimi koniec i chce rozwodu. Nie chciał. Nie chciał się z nią rozstawać. Z drugiej jednak strony nie mógł długo tkwić w próżni.
Bren nie wiedziała co teraz. Miał syna, jej zadanie wypełnione. Nie chciała jednak, nie miała ochoty na rozstanie z nimi. Było jej dobrze tak jak jest. Coraz częściej budziła się w nocy a on trzymał ją w swoich ramionach. Było jej bardzo dobrze. Przyzwyczaiła się do tego rodzinnego życia. Było to coś dziwnego, coś czego nie umiała nazwać, poprawka bała się nazwać tego. Wiedziała, że jak powie to głośno będzie chciała więcej. Na razie żyła z dnia na dzień. Nie wiedziała co dalej i jak długo będzie w stanie udawać obojętność. Nie wiedziała a do tego nawet nie mogę z nikim porozmawiać tylko z nim... ale to nie wchodziło w grę.
- Kochana urządzamy dzisiaj babski wieczór i nie wykręcaj się – do jej gabinetu weszła Angela – jest nas trzy. Cam też będzie.
- Nie wywinę się prawda?
- Nie ma na to szans – powiedziała wchodząc do pomieszczenia Cam – poza tym ja naprawdę mam ochotę się napić
- Ok w takim razie ja też nabiorę tej ochoty – odpowiedziała z uśmiechem zadzwonię tylko do Bootha
- No tak musi się odmeldować mężusiowi
- Ang nie mów, że ty nic nie powiesz Jackowi. Ok ja muszę popracować nad raportem o której mam być i gdzie?
- U mnie na mieszkaniu, nadal stoi pusty, o 20
- Ok to na razie – zadzwoniła do męża poinformowała go o wieczorze. Kupiła po drodze jeszcze dwie butelki wina, takie jak lubiły. I punktualnie o 20 zadzwoniła do drzwi. Oj to był wieczór. Już dawno się tak nie bawiła. Śmiały się, opowiadały różne historie. Bawiły się prawie do północy wszystkie trzy miały dosyć. Zamówiły taksówkę samochody zostawiły pod domem Angeli. I wróciły do własnych.
Weszła po cichu do mieszkania a bynajmniej starała się zachowywać cicho. Zdjęła buty i poszła do sypialni. Szumiało jej w głowie i to dość porządnie. Jej mąż sapał, był bez koszulki miał piękne ciało. Takie umięśnione, wspaniale wyrzeźbione. Dawno miała na niego ochotę. Rozebrała się i położyła obok niego. Nie potrafiła mu oprzeć, nie potrafiła się powstrzymać i dotknęła jego klatki piersiowej delikatnie obrysowała jego mięśnie. Miała nadzieję, że się nie obudzi. Nie prawda – pomyślała – miała nadzieję, że się obudzi i...
Booth miał wrażenie, że śni. Nie chciał się ruszać. Bał, że jak się poruszy to ona przestanie a było mu tak dobrze. Nie potrafił się powstrzymać. Otworzył oczy i chwycił ją za rękę. Popatrzyła na niego a to co zobaczyła w jego oczach zaparło jej dech w piersiach. Pochyliła głowę i wbiła się w usta swojego męża. Oboje zatracili się w szaleństwie namiętności...
Obudziła się z wielkim bólem głowy popatrzyła na zegarek była 4:30 chciała się poruszyć ale nie był w stanie, obróciła głowę. O, Boże... leżała naga i wtulona w swojego męża. Błyskawicznie przypomniała sobie co się stało. O, Boże... co ja najlepszego zrobiłam. Rzuciłam się na niego jakbym... nie mogła zostać teraz. Zniszczyła wszystko. Przyjaźń, rodzinę którą dzięki nim zyskała, wszystko...
Wstała, delikatnie wyswobodziła się z jego ramion. Muszę zniknąć. Ubrała się spakowała trochę rzeczy zabrała dokumenty i paszport i opuściła mieszkanie które stało się jej domem...
Budził się powoli. Czuł się cudownie. Jakże mogłoby być inaczej po takiej nocy. Teraz już nie będzie udawał, że to tylko przyjaciółka. Wstał i ruszył na poszukiwania. Miał dziwne uczucie. Jakby nikogo w domu nie było. Parker nocował u kolegi. A Bren...? Gdzie ona jest? Wszedł do kuchni na stole leżała kartka od niej
„Przepraszam za to co zrobiłam. Przepraszam, że zniszczyłam naszą przyjaźń. Muszę wyjechać na chwilę. Poukładać sobie wszystko. Zadzwonię jak będę wiedziała gdzie jestem. Jeszcze raz przepraszam... nie gniewaj się proszę...”
Nie mógł uwierzyć. Jak ona mogła pomyśleć, że on tego nie chciał? Przecież niczego bardziej nie pragnął... wyjechała... czy jeszcze wróci? Obiecała, że zadzwoni. Zaczekam i porozmawiam z nią. Nie mam wyjścia.
Od 2 tygodni była w Somalii. Zadzwoniła do niego. Nagrała się na sekretarkę nie miała odwagi z nim porozmawiać. Zajęła się tym co pozwalało jej nie myśleć o tamtej nocy. Zauważyła jednego z żołnierzy, ostatnio dość często go widywała. Czuła jego oddech na plecach.
- Przepraszam czy mi się wydaje czy pan mnie śledzi? - zapytała podchodząc do nieznajomego
- Nie do końca. Jak zauważyłaś? Starałem się być dyskretny. Jared powiedział, że jesteś bystra
- Szwagier? Mogłam się domyśleć, że to ich sprawka – powiedziała siadając obok niego i zamawiając kawę
- Zadzwonił do mnie i poprosił żebym miał od czasu do czasu na ciebie oko. Martwią się o ciebie twój mąż szaleje.
- Zawsze był nadopiekuńczy. Przecież nie pierwszy raz wyjeżdżam na misję.
- Martwi się bo kocha. Nie miej mu tego za złe.
- Ok nie mów mu, że wiem o tobie. I możesz mu od czasu do czasu powiedzieć co u mnie. I mam nadzieję, że otrzymam parę informacji na ich temat od ciebie...
- Czemu sama nie zapytasz? Nie zadzwonisz?
- Muszę coś przemyśleć. A praca w terenie mnie odpręża.
- Ok. lubię twojego męża i jego brata. I ciebie chyba też polubię – powiedział
- Ciesze się, że mam w tym wrogim kraju własnego ochroniarza – od tamtej rozmowy często spotykała się z sierżantem Jonsonem. Opowiadał jej o swojej rodzinie. Miał żonę i dwójkę ślicznych dzieciaków.
To już prawie dwa miesiące jak wyjechała. Dzięki kumplowi na bieżąco wiedział co się z nią dzieje. Wiedział, że pracowała, że była zdrowa i nic jej nie jest. Tęsknili za nią strasznie. Bardzo ją kochali. Oboje on i Parker. Za tydzień są urodziny małego.
- Tato a myślisz, że Bones przyjedzie na moje urodziny?
- Nie wiem synu. Somalia jest daleko i nie łatwo stamtąd przyjechać. Ale na pewno zadzwoni – a bynajmniej ma taką nadzieję
- Ja wolę żeby wróciła i nigdzie już nie wyjeżdżała. Tato możesz jej powiedzieć żeby wróciła, że na nią czekamy?
- Powiem jak tylko będę z nią rozmawiał to powiem synu – serce krajało mu się na widok smutnej minki syna. Kochał ich oboje. Nie wiedział co czuje Bones ale on był gotów przystać na jej warunki byleby wróciła do nich...
Wieczorem siedział w domu z Jaredem. Parker już spał
- Bracie co jest grane i nie mów mi, że nic bo nie uwierzę. I nie wpieraj mi, że Bones niedługo wróci. Nie masz z nią kontaktu odkąd wyjechała, prawda?
- Jared do długa historia.
- Mamy dużo czasu – i w ten sposób agent opowiedział wszystko bratu od oświadczyn do tamtej nocy.
- Nie wiem co powiedzieć. Naprawdę. Ale wyglądaliście na takich zakochanych i szczęśliwych.
- Ja ją kocham, kocham jak wariat. Nie mogę bez niej żyć. Nie potrafię...
- Wiesz co nie wyglądało to jakby udawała. Nie znam się na tym ale ona naprawdę wyglądała na zakochaną. Pewnie dlatego nikt się nie zorientował. Mówię ci po prostu się przestraszyła i tyle.
- Obyś miał rację...
Kolejne wypociny :)
Ekstra opowiadanko:0
Czekawe cz Temp wróci do Bootha.
Czekam na dalszy ciąg:)
Proszę nie rób sobie wakacji:)
Dzięki za kompentarze. nie obiecuję że zacznę kolejne ale napewno skończę to. Nadal nie mam kompa i pisze tylko w pracy a to jest meczącei stresujące. Pożyjemy zobaczymy. na razie tworzy się ostatnia część tego., ponysł na dwa następne mam a to już coś:)
mam nadzieje ze bren wroci i sobie z boothem wszytsko wyjasnia. czekam na cdk i nawet nie probuj robic sobie przerwy :)
To , że w pośpiechu i stresie tworzysz dla nas całkiem sporej długości i wysokiej jakości kolejne części opowiadań ,( które na dodatek dodajesz regularnie)...zasługuje na dodatkowy pokłon dla Ciebie i Twojej twórczości;). Oczywiście z tekstu powyżej pewnie łatwo wywnioskować ,że ja również należę do grona osób ,które nie chcą się rozstawać z Twoimi opkami ani na moment...i owszem tak jest...ale zdaje sobie też sprawę z tego ,że pewnie musi to być dla Ciebie męczące oraz ,że zasługujesz na odpoczynek (na którym mogłabyś naładować akumulatory)..Tak więc jeśli zdecydujesz się na przerwę to spoko ...Tylko błagam nie za długą ,bo forum bez Ciebie będzie prawie martwe:)
Kolejna przedostatnia już część. Dziękuję za miłesłowa:) jka tylko będę miała czas to z pewnością coś wyskrobię jeszcze tak jak wcześniej pisałam pomysł już mam a nawet dwa. tylko czas jeszcze znaleść i już będzię :)
XIII
Siedziała w kawiarni z sierżantem, piła popołudniową kawę.
- Dzwonił wczoraj Jared. Prosił żebyś się z nimi skontaktowała. To chyba coś pilnego.
- W przyszłym tygodniu Parker ma urodziny. Pewnie o to chodzi. Nie wiem co robić nadal. Sierżancie powiedz mi co robić? - powiedziała.
- Nie jestem ekspertem ale jak na mój gust tęsknisz za nimi.
- Bardzo, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo
- To dlaczego tu nadal jesteś zamiast wracać.
- Lecę jutro. Już nie mogę bez nich żyć, nie wiem czy mnie przyjmą ale przynajmniej będę mogła ich zobaczyć może Park się czasami do mnie przytuli... zniszczyłam wszystko.
- Nie prawda. Jak na moje oko oni tak samo za tobą tęsknią. Czasami rozmawiam z Boothem i jedno mogę ci powiedzieć, że zdecydowanie tęskni co najmniej tak jak Ty.
- To trudne. Bardzo trudne. Wiesz ja... wszystkich których kochałam kiedykolwiek, skrzywdziłam. Ja nie umiem kochać. Moja miłość tylko rani...
- Bo zawsze wychodzisz z założenia, że kogoś skrzywdzisz. Pomyśl o tym jaką radość możesz dać swoją miłością, tym, że kogoś kochasz. Nie trzeba wiele. Uśmiech, czuły gest. Taki same gesty z tej drugiej strony przyjąć i cieszyć się nimi. Tylko tyle. To jest dar miłości. Ty dajesz ale także bierzesz. To jest dar miłości...
- To jest ta tajemnica? To takie proste? Nic, muszę się z Tobą pożegnać. Wylatuję jutro o świcie. Miło było Cię poznać. Dzięki za towarzystwo.
- Mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
- Ja też. Do zobaczenia – podała mu rękę, odwzajemnił jej uścisk. I ruszyła.
Tak jak powiedziała. Następnego dnia o świcie była już w samolocie. Do D.C. dotarła trzy dni później wykończona. Weszła do ich mieszkania, bynajmniej miała nadzieję, że ma tam jeszcze swoje miejsce, była już prawie 22. Booth pewnie śpi przed telewizorem. Otworzyła po cichu drzwi. Było ciemno. Mieszkanie było puste. Nikogo nie było. Zapaliła światło w kuchni. Do lodówki była przyczepiona kartka z wiadomością dla niej. Wzięła do ręki i uśmiechnęła się.
„Hej
Parker jest u Jareda. A skoro mnie nie ma to pewnie jestem jeszcze w pracy:)
Booth”
Uśmiechnęła się. Wzięła do ręki plik kartek które były pod ostatnią wiadomością. Wszystkie były z wiadomością dla niej. Czekali na mnie. Czekali i tęsknili. A ja... ja... skrzywdziłam ich znowu. To się więcej nie powtórzy. Nigdy! - postanowiła. Zajrzała do lodówki i szafek. Miała wszystko do ulubionego zdania męża. Przygotowała farsz nastawiła wodę na makaron. Poczekała aż się zagotuje. Włożyła wszytko do naczynia żaroodpornego. I włożyła do piecyka. Ustawiła czas pieczenia i temperaturę i poszła pod prysznic. Chciała zmyć z siebie brud trzydniowej podróży. Stała pod prysznicem a woda spływała po jej ciele. Nie usłyszała kiedy drzwi do mieszkania się otworzyły i jej mąż wrócił do domu bez nadziei, że ją tam zastanie a jednak...
Wracał zmęczony do domu, bez nadziei, że ją tam zastanie. Powoli ją tracił. Nie miał siły. Największą ochotę miał wsiąść do samolotu i lecieć do niej. Złożył dzisiaj podanie o wizę. Nie mógł już bez niej wytrzymać. Wszedł powoli na górę, otworzył drzwi coś się zmieniło. W domu paliło się światło lampki, z kuchni dochodził smakowity zapach a z łazienki szum prysznica. Stał w przedpokoju i zastanawiał się czy to jego wyobraźnia mu płata figla? Czy zwariował od tej tęsknoty? Czy ona naprawdę...
W tym momencie Bren wyszła z łazienki w szlafroku, z mokrymi włosami. Wyglądała jak marzenie. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Podszedł do niej dotknął z wahaniem policzka, bał się że ona zniknie, że to tylko złudzenie, nie powiedziała nic tylko przytuliła policzek do jego dłoni. Tak dobrze było poczuć jego dotyk, poczuć zapach. Zamknęła oczy i z lubością wtulała policzek w jego dłoń.
- Wróciłaś – powiedział szeptem
- Tak... jeśli tylko nadal mnie chcecie...
- Jeśli chcemy? - nie wytrzymał dłużej dotknął ustami jej ust. Zawładnął nimi całkowicie. Były takie delikatne, czułe. Pieściły delikatnie a zarazem z niesamowitą namiętnością. Odpowiadała na nie z nie mniejszą pasją, przytuliła się całym ciałem do niego. Oderwali się od siebie. Patrzyła w jego oczy i czytała w nich jak w otwartej księdze. Tak samo on, to co widział w jej oczach było spełnieniem jego marzeń... - niczego bardziej nie pragnę. Bones...
- Kolacja gotowa. Jedzmy potem porozmawiamy – jedzą kolację w ciszy. Pełniej napięcia. Niewypowiedzianych słów... zjedli, posprzątali po kolacji i zasiedli na kanapie z kieliszkiem wina w ręku
- Cieszę się, że wróciłaś. Tęskniłem...
- Ja też tęskniłam. Przepraszam Cię za to co się stało – chciał coś powiedzieć podniosła rękę żeby jej nie przerywał – Seel wiem, że nie powinnam przepraszać za to ci się stało tamtej nocy. Nigdy nie zrobiłbyś niczego wbrew sobie – uśmiechnął się teraz miał już pewność, że wszystko będzie w porządku zrozumiała – przepraszam za to, że uciekłam. Że zwątpiłam w moje uczucia. W moje i Twoje uczucia. Nie mam prawa prosić żebyś mi wybaczył, bardzo cię zraniłam ciebie i Parkera. Widziałam te wiadomości na lodówce. Czekaliście na mnie a ja – jej głoś łamał się gardło dławił płacz. Nie myśląc wiele agent wziął ją w ramiona. Tulił ją do siebie. Płakali oboje...
- Nie musisz przepraszać najważniejsze, że jesteś tu. Że wróciłaś. Kocham Cię Bones. Kocham od dawna. Nie potrafiłbym bez ciebie żyć. Jesteś moim powietrzem
- Ja też Cię kocham. Teraz już wiem co to znaczy kochać. Kochać i być kochanym... - zbliżał swoją twarz do jej bardzo powoli. Dotknął delikatnie jej ust. Delektował się nimi, jego ręce obejmowały i pieściły jej kark... ona powoli rozpinała jego koszulę, krawat ściągnął sam jeszcze przed kolacją, dotknęła jego klatki piersiowej, jego mięśnie napięły się pod jej dotykiem. Oddychał coraz szybciej... rozwiązał pasek od jej szlafroka... błądził ustami po jej ciele... ona nie pozostawała mu dłużna. Sięgnęła do paska jego spodni... wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni zamykając za sobą drzwi...
Dużo później, nasyceni sobą leżeli wtuleni w siebie.
- Martwiłem się o Ciebie, Tempe.
- Przecież miałeś na bieżąco informacje – popatrzył na nią zdziwiony – naprawdę myślałeś, że go nie zauważę? Aż tak dobry nie był... ale fajny z niego kumpel...
- Jared go ostrzegał nie miałaś nic przeciwko?
- Nie, wiedziałam, że będziesz spokojniejszy. A poza tym w zamian otrzymywałam informacje o was.
- Tego nam nie powiedział. Też mi kumpel... - cieszył się jednak bo to świadczyło, że ona o nich pamiętała – wiesz, że Parka urodziny będą u Jareda? Zgodził się gościć cała gromadkę 8 letnich dzieciaków. Nie wiem czy wie w co się pakuje. Ale nie potrafił się oprzeć małemu – jego oczy uśmiechały się do niej, były pełne blasku i miłości. Tak samo jak jej.
- Jedziemy tam jutro? O której?
- W zasadzie to dzisiaj o 9 pod szkołą Parkera. Mamy busa i zabieramy dzieciaki na cały dzień. Będziemy my, Jared, Rossa, Angela, Jack i Zack. Pomogli mi to zorganizować. Najważniejsze, że Ty jesteś nic innego się nie liczy – pocałowała ją po raz kolejny – chyba powinniśmy się przespać.
- Musimy jeszcze odebrać prezent dla Parka – powiedziała mocniej wtulając się w jego ramiona i powoli zasypiając
- Bones nie mów, że zgodziłaś się na szczeniaka
- Tak, będzie mały labradorek. A raczej labradorka. Nie było pieska tylko suka. Ale jest śliczna
- On już cię uwielbia a teraz będzie Cię normalnie jeszcze bardziej uwielbiał. Miałem mu kupić ale nie wiedziałem czy się zgodzisz...
- Daj spokój to nasz syn zasługuje na to co najlepsze. Pies na jego liście był dopiero na 3 miejscu. Niestety dwa pierwsze trudno spełnić tak od razu...
- Tempe... - popatrzył na nią ze zdziwieniem i radością w oczach – na pierwszym był starszy brat a na 2 młodsza siostra...
- Wiem. Nie wiem jak ze starszym bratem ale jeżeli chodzi o młodszą siostrę, chyba w tej sprawie możemy coś zrobić – nie wiedział co odpowiedzieć nieopisane szczęście go ogarnęło. Nie odpowiedział słowami tylko wziął się za kolejny prezent na następny rok...
Budzik zadzwonił zdecydowanie za wczas. Była 7 godzina, budzili się powoli. Booth patrzył na żonę i nie mógł się nacieszyć tym widokiem. Nie mógł uwierzyć w to wszystko. Że jest, że za rok będzie nie tylko ona, Park ale i może maleństwo, że będzie z nimi już na zawsze.
- Dzień dobry – pocałował ją – na więcej nie mamy czasu. Choć ja ci powiem, że nie mam ochoty wstawać.
- Ja też. Ale chcę zobaczyć Parka. Stęskniłam się za nim.
- Wiesz, że on ma pomysł na starszego brata
- Wiem, Cody prawda?
- Tak jego kolega ze szkoły. Pytał ostatnio czy Cody może zostać u niego na weekend. Podpisałem też zobowiązanie, że odstawimy go w niedziele do sierocińca. Tylko pod takim warunkiem zgodzili się na jego udział w urodzinach. To fajny dzieciak. Tylko nie wiem co ty na to…
- Nie mam nic przeciwko. Nie wiem tylko jak się zachowywać przy tym chłopcu
- Dyrektorka mówiła, że najlepiej naturalnie. Nie zwracać zbytniej uwagi. Tylko traktować tak jak Parka.
- Chyba ma racje – wstali ubrali się, pojechali po pieska. Ten szczeniak był rozkoszny. Taki nieporadny jak to szczeniak.
- Ona jest cudna. Teraz przynajmniej będzie nas dwie nie będę sama – uśmiechnęła się – no co w końcu tez dziewczyna.
- No dobra niech ci będzie – podjechali pod szkołę po drodze kupili jeszcze smycz i jakieś jedzenie dla psiny. Resztę niech wybierze właściciel – Bones ale wiesz, że on urośnie dość duży.
- Wiem i mam też nadzieję, że nie pozostaniemy długo w Twoim mieszkaniu. Lubię je ale robi się ono ciut ciasne. Angela oferowała mi ostatnio jej domek. Jak to mówiła, nie będzie miała pokus żeby uciec od Hodginsa
- Ona ma ładny domek, podoba mi się ten pomysł – uśmiech rozjaśniał jego twarz. Na miejscu powoli zbierali się 8 letni goście. Punktualnie o 9 wszyscy już siedzieli na swoich miejscach w autobusie. Bren i Rosa miały jechać z nimi a Booth autem. Zajechał dużo szybciej niż autobus. Szczeniaka zabrała Bren. Wysiadł z auta
- Hej jak przygotowania do imprezy? Reszta już w drodze – powiedział miał tak szeroki uśmiech na twarzy, że wszyscy zastanawiali się co się stało.
- Hej brat. Tak gotowe. Miałem niezłych pomocników – wskazał na zezulców – Seeley czy ja mam wrażenie, że ktoś wrócił?
- Tak wróciła. Była w mieszkaniu jak wróciłem wczoraj z pracy. I jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi
- To akurat widać z daleka – podbiegł do nich Parker
- Cześć tato
- Cześć smyku. Jak się spało bez staruszka?
- Dobrze i wujek nie chrapie
- Ja też nie chrapię
- Taaa, tato a przyjechała Bones? - w tym momencie podjechał bus z gromadką roześmianych dzieciaków. I już nie zdążył odpowiedzieć
- Poczekaj niech zaparkują – zawołał. Już stał i czekał. Wysiadali powoli, witał się radośnie ze wszystkimi. Wszyscy wysiedli a na końcu największa niespodzianka.
- Bones!!! – rzucił się z radością w jej ramiona – przyjechałaś.
- Jak mogłabym nie przyjechać na twoje 8 urodziny. Wszystkiego najlepszego - wyciągnęła szczeniaczka z koszyka
- O rany! Bones on jest cudny!
- W sumie to ona. To suczka labrador – powiedziała jeszcze raz ją uściskał
- Kocham Cię Bones. Dobrze, że już jesteś
- Ja też Cię kocham synku. A teraz idź zajmij się gośćmi.
- A zostaniesz na zawsze? Już nigdzie nie pojedziesz?
- Nie, zostanę a jak pojedziemy to wszyscy razem – uśmiechnęła się i pogłaskała go po główce. Poszedł do swoich gości. Booth podszedł do niej i ją przytulił – ej tu są dzieciaki. Nie gorszmy ich – powiedziała całując męża.
Super opowiadanie.
Fajnie, że Temp wróciła do rodziny.
Szkoda, że kończysz te opowiadanie, bo z przyjemnością je czytam:)
Izalys skoro piszesz ze to przedostatnia część to będzie jeszcze jedna i epilog co nie...? Trudno mi będzie żyć bez twojego fika. Mam nadzieję, że już niedługo przeczytamy prolog nowego opowiadania. Jak zawsze super! Fajnie, że Bren wróciła i, że wszystko się ułożyło. Czekam na cdk! Pozdr! :*
Cudowna część... Zresztą, tak samo jak wszystkie poprzednie :) Jesli chodzi o twóją przerwę, to chyba rzeczywiście zrobić ją teraz (tzn. po definitywnym końcu tego opowiadania :D) niż potem ze zniechęceniem pisać "na siłę" kolejne części XD
Szkoda, że już się zbliżamy do końca :( Ale bardzo przyjemnie mi się czytało. Nie tylko zresztą to opko. Zawsze piszesz extra, więc czekam na następne :)
XIV
- Patrzcie, patrzcie kto wrócił – powiedziała Angela – cześć Słodziutka.
- Cześć Ang – powiedziała nie odrywając się od Seela. Całe przyjęcie urodzinowe było bardzo udane. Dzieci bawiły się znakomicie. Zabawy wymyślone przez opiekunów, tory przeszkód, pieczenie kiełbasek. Było superowo. Po 18 podjechał bus żeby zabrać wszystkich do stolicy. Bren i Booth a także Parker i Cody no i oczywiście Jared zostali. Zack z Hodginsem wracali samochodem a Angela i Rossa z dziećmi busem. Posprzątali koło domu. Położyli chłopców spać a sami zasiedli na werandzie z piwkiem w ręku. Nie potrafił się powstrzymać przytulił ją do siebie. Jared patrzył z uśmiechem, uwielbiał patrzeć na nich, takich szczęśliwych.
- No co tak patrzysz? - zapytał Booth
- Cieszę się waszym szczęściem. Bren nie rób więcej takich numerów bo on uschnie z tęsknoty
- Obiecuję, że więcej nie będę
- No mam nadzieję – na werandę wszedł Parker
- Hej kolego, co się stało? Nie możesz spać? - zapytał ojciec
- Nie. Bones możesz iść ze mną? - zapytał
- Jasne chodź – powiedziała wyciągając ręce. Wzięła go na ręce. Weszła do domu – co się stało?
- Bones czy mogę Cię o coś zapytać? - usiedli na kanapie.
- Co się dzieje? - Przytuliła go
- Bones czy ja mogę mówić do Ciebie mamo? Bo ja powiedziałem im dzisiaj, ze Ty jesteś moją drugą mamusią a nie zapytałem Ciebie i teraz nie wiem czy ty chcesz żebym tak mówił. Nie chcę żebyś się na mnie gniewała...
- Parker ja nie będę się na ciebie za nic gniewać. A czy chcesz do mnie mówić mamo? Tylko tak szczerze z głębi serduszka?
- Dawno chciałem ale bałem się powiedzieć. Bo... bo ty... mogłabyś nie chcieć – powiedział a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku
- Oj Ty głuptasie. Pewnie, że chcę. Bardzo chcę. Jeśli tylko Ty tego chcesz.
- Chcę – objął ją swoimi rączkami jego oczy zamykały się ze zmęczenia. Zaniosła go do pokoju. Na leżance spał Cody. O tym też muszą porozmawiać. Pocałowała go w czółko już spał a na jego ustach błąkał się uśmiech zadowolenia. Jest taki podobny do ojca. Będzie takim samym casanową. Wróciła do chłopaków. Jared już poszedł spać. Wykręcił się zmęczeniem. Usiadła na kolanach męża. Zobaczył na jej policzkach ślady łez.
- Hej skarbie co się stało?
- Park, on będzie do mnie mówił mamo, wiesz? - i rozpłakała się na dobre...
- I dlatego płaczesz? Przecież zawsze mówiłem, że będziesz znakomitą matką. Już jesteś dla naszego syna – otarł łzy z jej policzków żony – on kocha cię od dawna. Może nie tak długo jak ja ale kocha...
- Booth... nie miałam pojęcia... ja nie pamiętam od kiedy ale zawsze byłeś mi bliski i w którymś momencie zdałam sobie sprawę, że dzień bez Ciebie to nie to samo... jakby czegoś brakowało
- Bones dla mnie od zawsze, odkąd Cię poznałem byłaś ważna. Kulminacyjny punkt to było twoje porwanie... kiedy myślałem, że Cię stracę... nie mogłem już dłużej oszukiwać siebie... wiedziałem też, że nie możemy być razem. Ani ja ani Ty nie byliśmy na to gotowi. Długo to trwało ale w końcu jesteśmy razem... na zawsze... - siedzieli na werandzie delektując się swoim towarzystwem. W pewnym momencie zauważył, że jej oddech stał się podejrzanie lekki i spokojny. Zasnęła w Jego ramionach. Zaniósł ją do łóżka, położył głowę na jej brzuchu i również zasnął.
Ktoś szturchał ją za ramię, budziła się powoli i nie bardzo wiedziała co się dzieje. Koło łóżka stał Cody
- Proszę pani, proszę pani – powiedział musiała się skupić żeby zrozumieć o co mu chodzi
- Cody – popatrzyła na zegarek była 6 – coś się stało? - pokiwał przecząco głową – nie możesz spać?
- Nooo – odsunęła delikatnie Bootha, wiedziała, że on lubi dłużej pospać i wstała
- Chodź, napijemy się czekolady i coś zjemy co Ty na to?
- A nie jest pani zła, że obudziłem?
- Nie ja też lubię rano wcześniej wstać – nie wiedziała jak z nim rozmawiać. Booth mówił, żeby traktować go podobnie do Parkera – płatki, czy dżem?
- Płatki – nasypała mu do miseczki wyciągnęła mleko z lodówki. Zrobiła im czekoladę i usiadła obok niego. Trochę chciało jej się spać. Ale to jeszcze dziecko...
- Nie gniewa się pani, że ja zostałem na noc?
- Nie, a dlaczego pytasz? - mały obojętnie wzruszył ramionami – byłeś już u jakiejś rodziny tak? - pokiwał twierdząco głową – i tam nie wszyscy przyjęli cię prawda?
- Tak. Ten pan krzyczał i była awantura. Parker mówił, że to nie będzie problem ale... - spuścił głowę.
- I Parker miał rację. Powiedział ci, że ja też mieszkałam u różnych ludzi?
- Tak. Mówił, że pani też nie ma mamy – ten mały był całkiem sympatyczny, miał braki w wychowaniu ale naprawdę to inteligentne dziecko. Całkiem fajnie się z nim rozmawiało. Do kuchni wszedł Park. Podszedł do Bren
- Cześć mamusiu – powiedział i wdrapał się jej na kolana – Cody tez wstaje tak wczas jak ja – uśmiechnął się
- Chcesz śniadanie?
- Tak, poproszę – Bren wstała i poszła przygotować dla niego śniadanie – mówiłem Ci, że ona jest super i kochana – szepnął ale na tyle głośno, że usłyszała i uśmiechnęła się pod nosem. Mały pracuje nad starszym bratem – Co będziemy dzisiaj robić? - zapytał
- Nie mam pojęcia. Może wykąpiemy się w jeziorku. Zobaczymy jak wstanie tata i wujek
- Ale oni i tak zrobią to co Ty powiesz – powiedział z pełną buzią – wiesz Cody bo u nas jest tak, że my z tatą coś ustalamy a mama i tak postawi na swoim
- Parker! No wiesz?!
- Mamo ale tak jest – jęknął Park. W chwilę potem wstał też Jared – wujek co będziemy dzisiaj robić?
- Spytaj mamy bo tata i tak zrobi co powie mama
- Szwagier! Jaką Ty mi opinie wydajesz przy dzieciach? - oburzyła się lekko. Ale też i uśmiechnęła pod nosem
- Prawdziwą – do kuchni wszedł zaspany Booth – bracie co mamy dzisiaj w planach? - Booth nieświadomy wcześniejszej rozmowy powiedział
- Kochanie co mamy dzisiaj w planach? – w tym momencie reszta wybuchnęła śmiechem, Bren pokiwała z politowaniem głową.
- Właśnie powiedziałeś swojej rodzinie, że jesteś pantoflarzem – patrzył na nich ze zdziwieniem, podeszła do niego – ale nie bój się i tak Cię kocham
- No to wszystko w porządku – Jared parsknął śmiechem – znajdź sobie kogoś do kochania to będziesz wiedział o czym mówię – i mocno przytulił ją do siebie
- Chodźcie chłopaki nauczę was wędkować bo z nimi dzisiaj się nie dogadamy, ubierzcie jakieś spodenki i idziemy do łódki – dzieciaki ochoczo spełniły jego prośbę a Jared powiedział – dzisiaj ja się nimi zajmę następnym razem sami sobie radźcie. A w ogóle to zajmijcie się psiakiem.
- Ona nie ma jeszcze imienia. Parker jak nazwałeś szczeniaka?
- Boni – powiedział – to taki skrót od Bones bo od Ciebie go dostałem
- I od taty
- Ale ona jest dziewczyną więc będzie Boni. Boni chodź z nami – mały psiak pobiegł za swoim nowym panem. Dzień upłynął w radosnej atmosferze. Wieczorem odstawili Codyego do sierocińca. Parker dawno już spał na tylnym siedzeniu. Dojechali do domu. Położyła go do łóżeczka i patrzyła jak śpi. Szczeniak spał w jego nogach, już uwielbiał swojego pana. Ona też uwielbiała tego chłopca. A Cody przypomniał jej dawne plany...
- To fajny chłopiec – powiedziała ostrożnie nie bardzo wiedział o kim mówi – ten Cody, bardzo mądry tylko żeby ktoś dał mu szanse się rozwijać. W sierocińcu jej nie dostanie. Tam bardzo szybko będzie musiał dorosnąć. Już zachowuje się jak o wiele starszy od swoich rówieśników.
- Tak wiem, myślisz, że...
- Nie wiem, Booth. Musimy wiele przemyśleć czy będziemy w stanie to zrobić... czy ja będę...
- Nie chcę Cię do niczego zmuszać, to mus być też Twoja decyzja. Jesteśmy rodziną...
- Tak, jesteśmy rodziną a on jej nie ma...
- To prawda...
- Czy myślisz, że moglibyśmy być rodziną także dla niego?
- Tak – odpowiedział krótko
- Wiesz kiedyś obiecałam sobie, że jeżeli kiedykolwiek będę miała rodzinę, to było jeszcze za czasów kiedy wierzyłam, że wyjdę za mąż i będę miała gromadkę dzieci - do kiedy świat nie odebrał mi złudzeń, to otworzę ją na dzieci które jej nie mają...
- Nie wiedziałem... nigdy o tym nie mówiłaś... wiesz, że możemy sprawić żeby miał rodzinę
- Wiem. Teraz kiedy moje marzenia powróciły a w zasadzie spełniły się – Booth uśmiechnął się od zawsze był przekonany, że jej słowa niechęci względem małżeństwa to tylko słowa nic więcej – Seel nie wiem czy dam radę. A my nie możemy mu dawać nadziei a potem...
- Tempe – powiedział łagodnie – dasz radę jestem o tym przekonany. Kochasz Parkera a on nie jest Twoim synem biologicznym. A tego chłopca wiem, że zaraz dostanę po głowie, ale mam wrażenie, że już pokochałaś i podjęłaś decyzję w głębi serca tylko rozum się nadal boi prawda? - pokiwała twierdząco głową.
- Tak, sercem chcę to zrobić
- Wiem – przytulił ją – może jedźmy jutro do tego sierocińca zapytajmy o wszystko dyrektorkę, to konkretna kobieta i dla dzieci chce jak najlepiej. Tylko nie wiele może zrobić. Prosiła żebyśmy nie robili nadziei chłopcu jeżeli nie będziemy mogli ich spełnić
- Możemy iść, ja mam jeszcze tydzień wolnego, więc możemy się wybrać
- Bones to mnie zaskoczyłaś, nie idziesz do pracy?
- Nie, w życiu są ważniejsze sprawy niż praca. Choć może wybiorę się do Angeli zapytać ją o ten domek co Ty na to?
- Jestem za. Sprzedamy moje mieszkanie i...
- Booth przecież ja mam pieniądze. Stać mnie na to
- Wiem ale ja też chcę się dorzucić i nie kłóć się ze mną bo ja mam już kupca
- Niech zgadnę Jared?
- Tak ostrzy sobie zęby od naszego ślubu. A co z Twoim mieszkaniem?
- Nie wiem na razie stoi puste. Może też je sprzedam? Albo oddam komuś – ziewnęła
- Wiedzę, że ktoś ma dość. Chodźmy spać
Następnego dnia popołudniu udali się do sierocińca
- Dzień dobry – przywitała ich pani dyrektor – to pewnie pani Booth
- Tak – podała jej rękę – chcieliśmy zapytać o Codyego
- Podjelśmy decyzję. Chcemy starać się, żeby Cody z nami zamieszkał na stałe.
- Są państwo pewni? Potem nie będzie odwrotu
- Wiemy, ja też wychowywałam się w rodzinach zastępczych. I wiem jak ważne są odpowiednie warunki
- Więc wie pani, że dla dziecka najważniejsza jest stabilizacja
- Tak. Nie mówię, że się nie boję – powiedziała – znam swoje ograniczenia. Zdaję sobie z nich sprawę. Ale on mnie... nas potrzebuje
- Dobrze, że pani o tym mówi. Większość starałaby się mnie przekonać, że nie mają wątpliwości. Co sugeruje, że je mają.
- Nie wiem po co ukrywać – powiedział Booth, pani dyrektor się uśmiechnęła. Spodobała się jej ta rodzina, Parker jest bardzo mądrym i dobrze wychowanym dzieckiem. Ona w sumie nie jest jego matką a z rozmowy z nim wynika, że bardzo ją kocha i szanuje. Lepszej opinii nie mogłaby uzyskać
- W takim razie proponuję na początek Was jako rodzinę zastępczą. A czas pokaże czy są państwo na siłach go adoptować
- To chyba dobre rozwiązanie – powiedziała Bren, Boothowi się to nie do końca spodobało. Chciałby żeby już był ich – Booth on będzie nasz tylko dajmy sobie i jemu czas – powiedziała widząc jego minę.
- Pewnie masz rację. Co musimy zrobić żeby go stąd zabrać?
- Możecie podpisać papiery o tymczasowej opiece i zabrać go dzisiaj. W ciągu tygodnia może dwóch uzyskacie statut rodziny zastępczej wówczas oficjalnie dostaniecie prawo do sprawowania opieki nad chłopcem. A potem z czasem zdecydujecie co dalej...
- Czyli moglibyśmy go już dzisiaj zabrać? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Tak, tylko muszę ostrzec, że będą państwo mieli na pewno kontrolę z opieki społecznej czy macie odpowiednie warunki, będą wypytywać waszych znajomych przełożonych z pracy o was. Musicie być na to przygotowani.
- Czy to, że nie mamy za dużo na razie miejsca w domu może być problemem?
- Tzn?
- Dość duże mieszkanie ale dwu pokojowe plus salon kuchnia i łazienka
- Nie mnie oceniać. Ale różnie może być.
- Mamy już upatrzony domek kwestia tylko finalizacji – dodał Booth
- Więc proponuję państwu wstrzymać się jeżeli to długo nie potrwa. Będzie to prostsze
- Kwestia tygodnia
- To naprawdę nie dużo a możecie uniknąć kłopotów. Zdają sobie państwo sprawę, że będziemy Was prześwietlać pod każdym względem?
- Tak, nie mamy nic do ukrycia – powiedział – ja jestem agentem FBI Tempe jest dr antropologii sądowej. Mamy stabilną pracę.
- No to proponuję poczekać tydzień
- A możemy go zabrać jutro albo pojutrze żeby wybrał sobie pokój?
- Państwo są faktycznie zdecydowani – uśmiechnęła się i wyciągnęła papiery wypełniali je wspólnie potem podpisali – więc możecie go zabierać kiedy chcecie. Tylko przywozić na noc. Do końca tygodnia przygotuję resztę papierów. I od następnego tygodnia rozpoczniemy proces o przyznanie wam statutu rodziny zastępczej – powiedziała
- Dziękujemy bardzo – pożegnali się się i wyszli
- Booth myślisz, że damy radę?
- Tak, myślę, że damy radę – uśmiechnął się, ma wszystko o czym marzył syna ukochaną żonę a już niedługo będzie ich więcej...
- Podrzuć mnie do instytutu muszę pogadać z Cam i z Angelą a Ty nie masz nic do załatwienia w biurze?
- Nie wziąłem tydzień urlopu. Przecież nie mogę pracować jak Ty masz wolne – podjechali pod instytut
- Cześć – weszli na platformę
- Cześć – odpowiedział im chórek – wróciłaś? Kiedy przyjdziesz do pracy?
- Jak mi się urlop skończy
- Dr Brennan odpoczywa – z niedowierzaniem powiedział Jack – niesamowite
- Nie do końca, ale bynajmniej nie w instytucie
- Znowu gdzieś jedziesz? To zabierz ze sobą męża bo uschnie całkiem z tęsknoty – dodała Cam
- Nie, nigdzie nie jedzie i samą ją nie puszczę – powiedział Booth przytulając Bones – jest Angela?
- Jest u siebie – powiedział Zack. Poszli do niej – w końcu ma dobry humor.
- No w końcu.
- Hej Ang, możemy na chwilę? - zapytali
- Wchodźcie aż miło na was patrzeć takich szczęśliwych. Co was sprowadza w moje progi?
- To już bezinteresownie nie można cię odwiedzić?
- Taaa bezinteresownie. Bo wam uwierzę
- No dobra, słuchaj mówiłaś coś o twoim domu. Że możesz go odsprzedać czy to nadal aktualne?
- Pewnie, że aktualne. Hodgins się ucieszy nie będzie drżał za każdym razem, że się wyprowadzę.
- To co dogadamy się?
- Pewnie. Kiedy chcecie się wprowadzić?jeżeli chodzi o kasę to się nie spieszy, możecie już dzisiaj a w międzyczasie pogadamy o pieniądzach może być?
- Pewnie. To ja jadę po Parka a wy sobie pogadajcie – Booth wyszedł, Temp została.
- Angela, wiesz, że chcemy wziąć do siebie Codyego?
- Booth wspominał, że będzie chciał z Tobą porozmawiać. Powiem, że mu to odradzałam ale widzę, że ni potrzebnie
- Nie, Ang niepotrzebnie. To fajny dzieciak. Nie mówię, że będzie to łatwe. Ale chcę spróbować.
- Jestem z Ciebie dumna. I to bardzo.
- Tak samo mówi Booth...
- A co z Wami?
- Nie rozumiem?
- Uciekłaś? Prawda? Co się stało?
- Angela to było i już minęło. Nie chcę do tego wracać. Masz rację mieliśmy mały problem ale już go nie ma. Teraz jestem naprawdę szczęśliwa.
- O w to nie wątpię. Ciesze się, że już macie to za sobą
- Słuchaj nie chcieliśmy naciskać ale chcemy jak najszybciej zabrać z Codyego. A mieszkanie Bootha jest za ciasne
- Bardzo się cieszę. Będzie was czworo. A co z pracą?
- Ja chyba ograniczę się do pracy od 9 do 17. więcej nie będę miała czasu. Muszę się zająć rodziną – powiedziała obie się zaśmiały – Ang czy Ty mnie słyszysz?
- Słyszę i strasznie się cieszę – Ang dała jej klucze do bramy i do domku. Wytłumaczyła jak wyłączyć alarm i w ogóle – możecie uważać go za swój już od dzisiaj.
Wróciła do domu. W chwilę później Booth przyjechał razem z chłopakami.
- Jesteście. Siadajcie zaraz będzie obiad a potem pojedziemy w jedno miejsce. Cody bardzo nieśmiało reagował na wszystko, nie wiedział dlaczego ojciec Parka zabrał go ze sobą. Był trochę zagubiony. Ale mimo wszystko cieszył się. Lubił ich nawet bardzo. Traktowali tak jak Parkera. Zjedli obiad. Booth opłukał naczynia i włożył do zmywarki.
- To co? Gotowi na wycieczkę? - zapytał
- Pewnie, tato a gdzie jedziemy?
- Długo tam będziemy? Bo o 19 jest kolacja i jak nie wrócę to... - powiedział chłopiec, Bren krajało się serce. Pamiętała jak to jest o pustym żołądku spać.
- Zjemy jeszcze kolację i dopiero Cię odwieziemy. Może być? - powiedział agent, a jemu oczy zaświeciły się z radości – jedźmy
Dojechali na miejsce jakieś pół godziny później. Wysiedli z auta. Bren dała klucze mężowi. Otworzyli bramę a potem drzwi
- Tato przyjechaliśmy do kogoś w odwiedziny? To po co nam klucze?
- Nie, nie przyjechaliśmy w odwiedziny. Ale to teraz nasz domu. Przyjechaliśmy żeby go obejrzeć – weszli do środka dom był duży. Miał wszystkie nowoczesne urządzenia. Za wiele nie musieli zmieniać. Angela ma dobry gust. A jej sypialnia no cóż zmienią tylko pościel i zasłony no i może dywan. Bo jakoś różowy nie bardzo pasował do tej rodziny. Boni biegała między nimi radośnie.
- Wybraliście już pokoje dla siebie? - zapytał Seel chłopców
- Te dwa – pokazał Parker pokoje na końcu korytarza były naprzeciw siebie – są ładne a możemy tam coś zmienić?
- Pewnie, że możecie. A tobie jak się podoba Cody?
- Bardzo – spojrzał na nich ze smutkiem w oczach
- Booth my chyba o czymś zapomnieliśmy – właśnie się zorientowała
- Nasze niedopatrzenie – posadzili ich na kanapie w salonie – posłuchajcie nas chłopaki, Cody jak będziesz chciał możesz tu z nami zamieszkać. Na stałe – oczy dziecka zrobiły się okrągłe jak spodki i podejrzanie szklane – nie możemy Ci obiecać, że będzie idealnie ale...
- Ale chcemy żebyś z nami został. Żebyś był częścią naszej rodziny – Parker o mało nie wyszedł z siebie z radości. Tak się cieszył a jego nowy brat razem z nim – dopóki się nie przeprowadzimy będziesz na noc wracał do sierocińca. Po szkole możesz nam pomagać w przeprowadzce i urządzać swój pokój.
- Naprawdę z wami zostanę? Na zawsze? Nie będę już musiał tam wracać?
- Tak, naprawdę
Do końca tygodnia zdążyli przenieść swoje rzeczy do nowego domu. Na weekend już byli całą czwórką a w zasadzie piątką wliczając w to psa zakwaterowani w nowym domu.
- Kochanie – powiedział podchodząc do żony w pierwszą noc w ich nowym domu – a co z kolejnym prezentem dla Parka?
- Jak to co? Mało się pan ostatnio stara panie Booth – uśmiechnęła się całując agenta
Daw miesiące później.
Byli szczęśliwą rodziną. Mieli 2 wspaniałych synów, psa a przede wszystkim siebie. Przyjaciele nie mogli się nadziwić jak zmiana w nich zaszła. Bren nie zostawała po godzinach. Pracę nad kościami zostawiała swoim asystentom. Ona zajęła się stroną naukową i nadal jeździła z mężem w teren. Ograniczyła się do minimum. Pisała kolejną książkę.
W sobotę rano wstała z łózka i pobiegła prosto do łazienki. Domyślała się co może być tego powodem. W chwilę potem leżała z powrotem koło męża. Było jej nie dobrze i kręciło się w głowie. Uśmiechnęła się na myśl, że może jest już w ciąży. Kiedyś ta myśl ją przerażała a teraz? Wcale wręcz przeciwnie. Cieszyła się. Booth budził się powoli. Minęło już tyle czasu a on nadal nie mógł się nacieszyć żoną. Czasami myślał, że to tylko sen. Obrócił się do niej. Leżała na wznak miała bladą twarz i zamknięte oczy. Przestraszył się.
- Tempe co się dzieje?
- Nic tylko zrobiło mi się słabo.
- To jedziemy do lekarza
- Nie głuptasie. Podejrzewam raczej, że do apteki po test ciążowy – popatrzył na nią z tak wielką miłością w oczach
- Myślisz, że już?
- Chyba tak. Właśnie zwróciłam swój żołądek. Myślę, że to oznaka pewnej porannej przypadłości.
Popołudniu mieli już 100% pewność. Była w ciąży. Cieszyli się jak wariaty.
Osiem miesięcy później, tuż przed urodzinami Parkera na świat przyszła maleńka istotka. Imię dla siostrzyczki wybrali chłopcy. Sara Booth – trzecie dziecko państwa Booth.
KONIEC
To już koniec. Następne moze niebawem
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego czytania. Jak zawsze liczę na szczere opinie.
Izalys wspaniale zakończyłaś opowiadanie:)
Fajnie, że się wszystko ułożyło w życiu Temp i Seleya - szczęśliwa rodzina z trójką dzieci i pieskiem.
Jak zawsze świetnie^^ Masz ode mnie wielkiego plusa za Cody'ego - szalenie podoba mi się to imię^^
Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak z niecierpliwością czekać na kolejne opowiadanie. Miłego wypoczynku i dużo Weny!!!
super! jak zawsze. to teraz odpoczywaj Izalys tylko nie za dlugo. wiesz brak powietrza i te sprawy no chyba ze masz kwiatki w ogrodku to ok. czekam... pozdrawiam!