PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=225833}

Nie z tego świata

Supernatural
2005 - 2020
8,1 97 tys. ocen
8,1 10 1 96680
6,7 11 krytyków
Nie z tego świata
powrót do forum serialu Nie z tego świata

Postacie?

użytkownik usunięty

Niedawno dobiłem do odcinków w czasie rzeczywistym, więc wszedłem na forum (czego zanim
nie skończę serialu to nie robię :p) i trochę się dziwie jaki macie stosunek do Sam i Deana, a
konkretniej: Deana większość osób lubi, Sam większość osób wkurza.
Nie chce tu się bawić w jakąś wiwisekcję i analizę postać, ale patrząc tak po ludzku:

Dean - trochę psychopata. Bałbym się z nim zostać sam w jednym pomieszczeniu, bo mi zaraz
kosę między żebra wsadzi.
Sam - spoko ziomek. Sympatyczny i inteligenty facet, z którym można pogadać.

Ktoś mi wyjaśni czemu Dean tak wszyscy lubią, a Sama nie?

PS Jeszcze jedna kwestia mnie nurtuje - czemu Dean wpierdziela hamburgery i popija whisky
na śniadanie, nie ćwiczy, a formę ma jak Bruce Lee? ;_; też tak chcę

ocenił(a) serial na 8

Ciekawe jest to, że jesteś po tych wszystkich odcinkach (które zgaduje oglądałeś w jakiejś tam systematyczności) i nie zwróciłeś uwagi na najbardziej oczywisty aspekt : wybory. Bracia mają wiele na sumieniu, często popełniali wiele błędów , zachowywali się irracjonalnie (to w większości wina scenariusza) ale podejmowali takie działania i dokonywali takich wyborów właśnie z bardzo różniących się pobudek . O psychologii bohaterów i co im siedzi w głowie nie będę się rozpisywać bo na pewno trafiłeś na forum na mnóstwo takich tematów , ale w skrócie: Dean trzyma się swoich przekonań, najważniejsza jest rodzina i wiara w to że sami kształtujemy swoje przeznaczenie i mamy szanse postępować słusznie, z drugiej strony miłość do brata czasami popycha go do reakcji z których nie jest dumny. Sam natomiast (ostatnio wróciłam do sezonu 5 gdzie jest to dobrze pokazane- choć nie można zapominać że bracia od tamtej pory bardzo dojrzeli i się zmienili) nigdy nie czuł się na miejscu, to wszystko co się działo odebrało mu szanse na normalne życie, ale pijąc np. krew chce poczuć się kimś większym i uważa się za lepszego łowcę od starszego brata,z drugiej strony jest do niego bardzo przywiązany i wiele razy nie pozwala mu odejść.
Na tym etapie wszystko zaczyna zataczać koło, choć bracia bardzo się zmienili i chociaż przeszli bardzo wiele to widać że każdy z nich che wrócić do tego co było. Ja nie mam swojego faworyta tak że jednego lubię drugiego nie. Oni są inni ale Sam często się miota w wyborach i działaniach i tak na prawdę jest trochę w tym nieprzewidywalny (Nie wiem czy to będzie kolejna demoniczna dziw.., czy diabeł, piekło lub cokolwiek innego ale w końcu się złamiesz Sam" - coś w tym stylu powiedział kiedyś Dean i chyba wciąż ma racje).
Dean idzie prostą drogą, stawia to co trzeba zrobić ponad siebie, opiekuje się bratem który nie dość że ma w sobie coś...złego? to jeszcze bywa arogancki, dlatego mogę zrozumieć tą niechęć w pewnych momentach.
A jeśli chodzi o śmieciowe żarcie to uganianie się za demonami i innymi takimi to ćwiczenie dobre samo w sobie , poza tym parę miesięcy bez jedzenia też musiało zrobić swoje xD No ale kto by tak nie chciał..

Większość, tak jak NobodyOne utknęła mentalnie na końcówce 4-go sezonu gdzie Dean "ratował rodzinę", a Sammy "ją niszczył" i miał prawo powiedzieć: "Nie wiem czy to będzie kolejna demoniczna dziw.., czy diabeł, piekło lub cokolwiek innego ale w końcu się złamiesz Sam". Nie chce mi się wałkować tego, że całe to deanowe "dbanie o rodzinę" składającą się z ojca i dorosłego rodzeństwa, już od pierwszego sezonu jest mocno chore. Dorośli ludzie powinni żyć własnym życiem, iść na studia, zakładać rodziny, a nie tkwić przez dekadę w samochodzie z bratem. Więc prehistoryczna "ucieczka" Sama na Stanford jest dla mnie objawem zdrowego rozsądku, a nie egoizmu.
Na początku, na wszystkich zadziałał urok Deana, który był rozkoszny. Wyrywał wszystko co nosiło spódnicę i był "awesome". A Sam taki super już nie by. Był przerośniętym kujonem, "chodzącą encyklopedią", którą starszy brat musi ratować z tarapatów. Nawet Lilith wchodząc w 3 sezonie na posterunek w ciele dziewczynki, opisała braci tak: "jeden jest uroczy, a drugi wysoki". Potem pojawił się problem z piętnem krwi demona i gangiem Azazela. Dean, "zastępcza matka" poświęcił się jeszcze bardziej i skazał się na piekło. I chociaż już po 4 miesiącach od śmierci biegał z powrotem po ziemi, Sam się wpakował w "zemstę". Zamiast grzecznie posłuchać starszego brata co "nigdy się nie myli", nie panując nad gniewem i pychą nakręcił się na zabicie Lilith, a przy okazji uzależnił się od krwi Ruby. Ciekawe, czy gdyby Sam wysysał przypadkowe demony, a nie jedną jedyną Ruby, z którą "zdradził" brata, to czy jego "wina" była by mniejsza? No i jak mógł opuścić brata dla dziewczyny? (To jest nienormalne ;)
Gdyby Dean zabił Lilith, bez względu na konsekwencje, to byłoby super. Jednak tak się nie stało, a Sammy wpakował się w wieczne "przepraszam", które z przerwami na pobyt z Lucyferem w otchłani gdzie się poświęcił, utratę duszy, leczenie w psychiatryku i pokraczną próbę posiadania własnego domu, utrzymało się, aż do finału 8-go sezonu, gdzie za wszelką cenę chciał udowodnić, że Dean może na mim jednak polegać.
Dean oczywiście ściągnął braciszka znad krawędzi, marnując przy tym okazję na zamknięcie piekła i uratowanie ludzi, których na różne sposoby zabijają demony.
Gdy Sam mimo wszystko umierał, Dean z lęku przed samotnością wpakował w brata bez jego wiedzy anielski rozrusznik. Potem było dużo kłamstw w dobrej wierze i śmierć Kevina, który był "jak rodzina", jednak Dean nawet nie próbował go wskrzesić. Więc gdy w końcu "kłamstewka wybuchły Deanowi w twarz", Sam wściekły na siebie za to, że znowu dał ciała i nie skończył tego co zaczął z piekłem oraz na brata, że go odciągnął od zadania, a potem oszukał, strzelił focha stulecia, którego kulminacją było bolesne jak cholera kłamstwo, że "nie ratował by brata". Tym sobie Sammy w ostatnim czasie przysporzył wielu wrogów, bo jak mógł tak zranić "kochanego, dobrego Deana, co nigdy się nie myli".
Obecnie bracia zakręcili kółko, bo sytuacja nieco przypomina sezon 3, gdy Dean szedł do piekła. Teraz wisi nad nim widmo ponownego zdemonienia oraz znak Kaina, a Sam znowu przekracza granice tego co dobre żeby uratować brata, bo tak samo jak on boi się samotności i też już nie widzi niego sposobu na życie niż polowanie.

A podsumowując te rozwlekłe wywody bracia Wichester dlatego są tacy fajni, że w parze, a nie z osobna tworzą idealnego faceta: "w miarę mądrego(Sam) uroczego łobuza z przeszłością (Dean)".

ocenił(a) serial na 8

Podpisuje się generalnie pod tym co napisała evo_33. Szczególnie uwaga, ze bracia to w dużej mierze rewers i awers tego samego faceta jest świetna.

Dodam tylko od siebie, że po mojej ostatniej analizie odcinka stwierdzam, iż zdecydowanie nie chciałabym, aby którykolwiek z braci był moim kumplem ( do momentu, gdy nie masz na nazwisko Winchester przebywanie z nimi może okazac się niebezpieczne i pozbawione możliwości wskrzeszenia. No chyba, ze wymienisz maślane spojrzenie z Deanem, wtedy szanse nagle wzrastają / dlatego Bobby i Kevin byli na przegranej pozycji/)

Tak poważnie - wydaje mi się, ze to co działa na publiczność w tym wypadku, to fakt, że :
1. Serial jest opowiadany jakoby z perspektywy Deana, to on i jego reakcje są zawsze w centrum akcji
2. Dean jest męskim ( zbyt męskim wręcz), twardym kolesiem, który miał bardzo niefajne, cięzkie życie pozbawione cienia radości, więc potrafi się popłakać. Innymi słowy - na zewnątrz to typ macho, a w środku jest miękki jak kaczuszka . Tak więc każda dziewczynka chętnie go przytuli i pocieszy. Bo nam go żal.
3. Dean to w końcu posthumanistyczny James Dean , więc i dla chłopców jego postawa jest inspirująca ( jest wyluzowany, ma niby wszystko gdzieś, rzuca onelinerami z rękawa, ale jak trzeba to twardo postawi na swoim)
4. Mimo wszystko jest bardziej pokręconą postacią niż Sam, dzięki czemu nawet i po 10 sezonie jest o tyle ciekawy, że wciąż nieprzewidywalny. Tutaj tez spora zasługa Jensena, że tak mocno wygrał tę postać, bo to niekoniecznie jest w scenariuszu.
5. Ten punkt jest trywialny , ale myślę, ze mogę mieć rację - moim zdaniem sam aktor ma bardziej "komercyjny" typ urody, który bardziej spodoba się np. nastolatkom niż Jared ( wiem, to kwestia gustu, ale mimo wszystko to chyba Jensenowi blizej do reklamy Calvina Kleina). No, ogólnie nie oszukujmy się, że kwestia wyglądu nie ma dla części widzów sporego znaczenia. Gdyby Dean był niskim grubaskiem ( a jak zauważyłeś powinien być po tym jak "trzyma formę" ;)), jego rozterki duchowe obchodziłyby nas prawdopdoobnie znacznie mniej niż wówczas, gdy wciąż jest nieposkładany, ale do tego jeszcze piękny.
6. Sam ma lekkie problemy ze znalezieniem siebie i tu też może byc problem - nie jest tak wyraźnie zaznaczoną postacią jak jego brat, raczej w duzej mierze jego zachowanie buduje się w odniesieniu do tego co decyduje/robi Dean ( co juz evo_33 opisała powyżej)
7. Castiel i Crowley tez wolą Deana - choć nie wiem czy to coś pomoże, bo tu chyba o jakieś inne aspekty chodzi ;)

ocenił(a) serial na 7

Marian wymieniła chyba większość powodów (z ostatnim nie do końca się zgodzę) : )

Jeszcze dorzucę, że Jensen jest dużo lepszym aktorem od Jareda, więc to też może wpływać na odbiór postaci.
Dean jest dla wielu przystojniejszy, a do tego wbrew pozorom bardziej wrażliwy, więc na wielu dziewczynach robi to wrażenie, że to taki twardziel, który tak naprawdę ma serduszko z masełka ^^ Dean jest też typem przywódcy, częściej to on podejmuje decyzje, które popychają akcję do przodu.
No i Sam pozostaje trochę w cieniu brata, co jest w sumie ciekawe - niby wszystko kręci się wokół niego, to on znacznie częściej wpada w tarapaty, ale to Dean jednak bardziej wysuwa się na pierwszy plan, więc faktycznie trochę widzimy wydarzenia z jego perspektywy.
Dean wydaje się łatwiej nawiązywać kontakty, a w każdym razie większość drugoplanowych postaci ma lepszą relację z nim niż z Samem. To mnie akurat dziwi, bo też uważam, że Sam jest tak naprawdę bardziej kontaktowy, więc dziwne, że miał niewielu bliższych znajomych. W każdym razie np. Cas, Anna, Charlie, Pamela, Victor, Bobby, Jo, Bela mimo przyjaźni z obojgiem braćmi, byli bliżsi Deanowi niż Samowi. Jedynie Meg i Jody bardziej zbliżyły się do Sama.

Co do tego, że Dean zażera się śmieciowym jedzeniem, a wygląda zarąbiście... cóż, trzeba na to patrzeć z przymrużeniem oka, w serialach/filmach naciąga się rzeczywistość :) Podobnie jak to, że bracia są wyrzucani w powietrze przez nadnaturalne stwory, lądują wiele metrów dalej, są ciskani po ścianach, po czym wstają, otrzepują się i sobie żartują : D W prawdziwym życiu raczej nie dotrwaliby żywi/w jednym kawałku do końca I sezonu.
Zresztą, Sam i Dean są dla mnie ogólnie naciągani - Dean to macho, podrywacz, alkoholik i supertwardziel, który tak naprawdę jest wrażliwy i marzy o posiadaniu rodziny - mało wiarygodne. Podobnie Sam ze swoją supermuskulaturą, będący jednocześnie kujonem zatopionym w książkach - nie twierdzę, że talent do sportu i nauki nie idzie w parze, ale chyba jednak jest to rzadkością.