Wybaczcie trolling, ale zawsze chciałem mieć taki wątek ;]
Przechodząc do mertitum - jakie są wasze wrażenia po obejrzeniu pierwszego odcinka z nowej serii
TWD?
Mamy coś z deklem nie tak, bo nie lubimy oglądać seriali w taki sposób, jak ty.
Okej.
Chyba nie zrozumiales, macie nieteges z czerepem, bo w dzien sie nie oglada takich rzeczy, poniewaz serial traci na wartosci wizualnej i estetyce emocji. Przecież to proste jak budowa zapałki. Dlatego w kinach nie montuje sie okien.
Egzorcystę czy Ring tez oglądałeś w dzien ?
Ale ja się nie ekscytuję tym serialem. Poziom scenariusza sprawia, że zarówno do postaci, jak i wydarzeń podchodzę raczej bez emocji, z małymi wyjątkami.
Nie ma więc szans, żebym siedział jak na szpilce jak w przypadku takiego Breaking Bad na przykład. Mam chwilę wolnego czasu - to oglądam. Tyle w temacie.
No i zrozumiałem cię bardzo dobrze. Są ludzie, u których wizualny odbiór i "odczuwanie" serialu jest tak samo dobre w dzień, jak i w nocy.
To że ty masz z tym problem, nie znaczy że inni mają. Więc zamiast rzucać epitety w stronę osób którzy NIE robią jak ty, daj każdemu się cieszyć oglądaniem w taki sposób, w jaki mu wygodnie.
no wiadomo, ze przy Breaking Bad to kazdy serial jest gównem, no ale BB bys chyba nie mogl ogladac w dzien, ja sobie tego nie wyobrazam, przy tak budujacym sfere emocjonalna u odbiorcy serialu.
Ludzie ktorzy sobie ogladaja w dzien filmy zwlaszcza horrory to niestety, ale maja skrzywiony wachlarz emocjonalny. Przeciez nawet robiono jakies badanie, dlaczego po ciemku odbior filmu jest bardziej wyrazisty. Wiec to nie ja mam z tym problem, tylko probleme sa ludzie, ktorzy ogladaja w dzien.
niektorzy nie musza wstawac z rana i podbijac bilet pracy na zakladach azbestu czy innych podobnych :)
nie, ci co maja wyksztalcenie wyzsze i potrafia zarobic przyzwoicie w innych godiznach pracy, nie tak jak ty od 6 rano w Mc Donaldzie :)
widać, ze jestes jeszcze na utrzymaniu mamusi, skoro praca kojarzy ci sie tylko z wstawaniem o 6 rano, z mcdonaldem czy z zakładami azbestu
a to, że razem ze starym siedzisz na socjalu i oglądasz walking dead po nocach nie czyni cie ekspertem w tych sprawach
Ale cię zjep... Hahahaha, nie mogę. Padłem. Ty za pewne też. Tylko, że ty z trochę innego powodu. No no, ale nie przejmuj się, głowa do góry.
A tak w ogóle, już poważnie, jeszcze bardziej niż pisałem wyżej, to: twoje teksty o czyichś rodzicach i ich sytuacji, o której nie masz pojęcia, pokazują, że jesteś ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać i w ogóle nawet pokazywać publicznie.
Skoro na podstawie preferencji pory oglądania danego serialu (których tu nawet nie określiłem) potrafisz ocenić wykształcenie i miejsce zatrudnienia swojego rozmówcy, to może mi jeszcze mój PESEL i grupę krwi wyrecytujesz, co?
Dla mnie horrory są wyraziste nawet, kiedy oglądam je pośród roześmianych ludzi na polance popijając soczek.
Ring oglądałam o każdej porze. O każdej porze działał na mnie tak samo.
Nie oglądam już horrorów.
Mam skrzywiony wachlarz emocjonalny. Dzięki, zawsze zastanawiałam się czemu jest ze mną coś nie tak. :D
Oglądałam TWD z jedząc i nie jedząc, w dzień, bo po 17 jak i o 2 w nocy. Odbiór bez zmian.
W zasadzie kiedy ogląda się ten serial teraz,to pora dnia nie ma znaczenia raczej, kiedyś był klimat, teraz go brak.
Losy bohaterów są mało intersujące, a powodów jest mase, zombi nie straszne, fart grupy i ten komiks ...
Hm, bardzo cię przepraszam Szinczuch, teraz czytam twój post i widzę, że cię zdublowałam odnośnie "dobrych" Ricków i "be" reszty świata. Dokładnie doszłam do identycznych wniosków szczególnie po ostatnim odcinku, kiedy "nasi" tak okrutnie są potraktowani i tak walecznie wyrwali się z okowów. No i ten szlachetny Tyreese kontra podstępny dusiciel niemowląt.
I przypomniało mi się, że w sumie chyba tylko za wyjątkiem Szejna i ten jeden raz Carla - ekipa Ricka zazwyczaj jest w porzo i nie zabija nawet EWIDENTNYCH świrów, morderców i potencjalnych, czy jawnych wrogów, takich jak Randall, czy Filip. No chyba że jest się Carol zabijającą ludzi, którzy jej ufają.
Albo ratują im tyłki, albo siadają do negocjacji. Wymowna była scena z gościem z najnowszego odcinka: facet otwarcie mówi o spuszczaniu krwi z kogoś, kogo znają, z DZIECKA, które znają. Nie mówi o zabiciu, mówi o wykrwawieniu, co powinno włączyć wszystkie alarmy w ich głowach... i jest trzymany jak gdyby nigdy nic. Zostaje zabity dopiero, kiedy zagraża życiu Judith i Tyreese'a, jakby ani zabiję-członków-swojej-grupy-w-tym-dzieci-żeby-ratować-resztę Carol i Tyreese mający okazję poznać Filipka nagle tracili zdolność do przewidywania niebezpieczeństwa. Czy koleś z Terminusa musiał się dopiero zabrać za duszenie Judith, żeby jego śmierć dostała urzędową pieczątkę? Czy aż tak bardzo trzeba zachować czystość członków ekipy Ricka, że każe się im popełniać kolejne głupstwo i trzymać żywego mordercę dzieci z niemowlęciem w jednym pokoju - żeby koniecznie zaznaczyć, że Ricki nie są jak Filip i kanibale? No ale... to już nie jest farma, to nie są pierwsze miesiące apokalipsy, to nie są ci sami ludzie, co wtedy! Ich "dobroć" staje się coraz bardziej oderwana od rzeczywistości.
I tak jest praktycznie cały czas. Terminusy zostały skrzywdzone, straciły swoją "niewinność", zostali skrzywdzeni. I się zmienili - na gorsze. Jak mówi ta kobita: zrozumieli przesłanie. Ta przemiana wydaje się fascynująca. Wśród Ricków Szejn doszedł do tego momentu, Carl wkroczył na te ścieżkę, ale został zastopowany wspólnie przez Hersha i Ricka, no i Rick zaczął w tym kierunku coś działać.
Z drugiej strony - może właśnie ich bliskość, wsparcie, rodzinna atmosfera stopuje kiełkujące zło.
Z trzeciej strony - aż dziwne, że po tym wszystkim tego zła jednak nie ma.
Czyli chciałabyś żeby Ricki pobródzili sobie bardziej ręce, tak? Nie sądzisz że filozofia Szejna prowadzi właśnie do Gubernatora i Terminusa? I do tego że oglądalibyśmy serial o tym jak mendy walczą z mendami?
Ok. Tak jak to rozumiem chcesz żeby byli bardziej bezwzględni względem swoich wrogów tak? Żeby nie byli świętoszkami. Masz to już w postaci Ricka który chciał wrócić do Terminusa żeby dokończyć dzieła.
Ale to właśnie on jest takim ostatnim żywym "dobrotliwym" paladynem, który już dawno by nie żył, gdyby nie jego siła i szczęście. W Woodbury w końcu dostałby kulkę, gdyby odkrył jakieś przekręty Gubernatora i podskakiwał. Glenn cudem uniknął śmierci, nic dziwnego że litował się nad innymi więźniami. Dale i Hershel byli mędrcami, a takim zawsze daleko do agresji. Reszta jak dla mnie jest neutralnymi postaciami, które rozumieją kiedy i jak trzeba się zachować. No może jeszcze Beth trochę odpala, ale jest młoda i sporo przeżyła już.
Wiesz - ja rozumiem ich motywacje. Glenn też o tym wspomniał w tym odcinku.
"Musimy ich uratować, musimy pozostać TYMI ludźmi". W domyśle tymi, którzy wciąż zachowali człowieczeństwo.
Większość ludzi, która pozostała na tym świecie przewartościowała całkowicie swoje życie i podporządkowała je wartościom, które umożliwiają przede wszystkim przetrwanie. Survival of the fittest bardzo się w to wpisuje. Gdyby się w to zagłębić to w ogóle moralność w takim sensie w jakim my ją rozumiemy to przecież wymysł człowieka, "odzwierzęcający" go pod względem łańcucha reakcji i zachowań, ale także w pewien sposób ograniczający - a już na pewno w czasie apokalipsy zombie, gdzie o zapasy i schronienie trzeba walczyć i często zabijać. Błąd takiego Governora na przykład to fakt, że on wybrał jedno odrzucając drugie.
Z kolei Ricka zdecydowała się żyć i działać wspólnie, dlatego część "dobroci", albo raczej przyzwoitości w nich została. I słusznie moim zdaniem chcą to zachować, tylko że oni (na przykładzie Tyressa) przeginają w drugą stronę.
W takiej sytuacji jest miejsce na dobroć, na przyzwoitość i wzajemną pomoc, i jest też czas na bezwzględne zabijanie i eliminowanie zagrożenia. W przypadku, kiedy mam styczność z kanibalami, którzy spuszczają z moich współwięźniów krew jak z wieprza, i którzy to samo mogą zrobić z moimi bliskimi w ogóle się nie waham. Łapię za broń, kiedy tylko mam okazję i eliminuje zagrożenie, bez niedobitków. Nie wspominając o tym, że Terminus wabił ocalałych. Więc nie zdziwiłem się, kiedy Rick strzelił w plecy kilkorgu ludziom. Ba, przyklasnąłem nawet.
Tyresse wiedział, do czego jest zdolny jego jeniec. A nawet, jeśli tego nie doświadczył, to - do cholery - groził dziecku. W takim wypadku chcieć zachować człowieczeństwo powinno się chcieć wobec ludzi, na których mi zależy. A nie wobec tych, który mógłby poderżnąć gardło córce mojego przyjaciela. C'mon.
Jakoś mi umknął twój post w powiadomieniach, sorry.
Zgadzam się z tym, co piszesz.
Nawet we współczesnych, dość bezpiecznych czasach przeciętny, ogarnięty człowiek ma pewien limit zaufania i unika potencjalnych zagrożeń. I to wcale nie czyni z niego paranoika, czy psychopaty. To normalne zachowanie - jak sprawdzanie przez wizjer, kto dzwoni do drzwi, jak pilnowanie telefonu i portfela, jak ograniczone zaufanie do kogoś, o kim wiemy, że kiedyś kogoś skrzywdził. To wcale nie znaczy, że od razu posądzamy gości pukających do drzwi, czy ludzi wokoło, że chcą nas okraść, albo że ktoś, kto kogoś kiedyś pobił, czy oszukał zrobi to na pewno i nam. Nie. To jest po prostu rozsądek i minimalizowanie potencjalnych strat.
Natomiast w czasach apokalipsy zombi, kiedy wszystko jest pomnożone razy kilkanaście, grupa Ricka wielokrotnie daje pokaz zdumiewającej naiwności, wręcz głupoty oraz wymazywania z pamięci doświadczonych "przykrości", przy czym zawsze ma to jakiś związek z wyróżnianiem ich dobroci, moralnej wyższości na tle innych surwiwalowców.
Oczywiście grupa Ricka musi się wyróżniać, bo jest głównym bohaterem zbiorowym. Dostrzegam również łagodzący wpływ społeczności właściwie rodzinnej, mimo braku więzów krwi. Ale mam wrażenia popadania w przesadę. To JEST mimo wszystko apokalipsa zombi, której głównymi elementami jest śmierć, przemoc, horror, tragedia, przerażenie, ciągły stres, napięcie, depresja, tudzież agresja. Nie ma szans, żeby to się nie odbijało na zdrowiu psychicznym ocalałych, żeby ich nie zmieniało.
A tu grupę Ricka dość szczęśliwie omijają większe schizy, wybuchy szaleństwa i przemocy. Mało tego, kilkoro członków grupy zaczyna orbitować z aniołkami, bo ich duszyczka jest tak letka jak gołębi puch na wietrze. Mam to oczywiście na myśli głównie Tyreese'a :)
Jeszcze jakby to było jakoś logicznie wytłumaczone, takie zachowanie. Ale nie jest.
Podziwiam to, że grupa Ricka nie chce się zeszmacić, rozumiem, że rozpaczliwie starają się zachować swoją duszę. Ale jak rany - nikt im nie każe zabijać niewinnych, nikt im nie każe okradać innych grup, innych rodzin - a to wtedy by ją stracili, jak np. Filip. Naprawdę nie kapuję, nie ogarniam, tej naiwności, tej głupoty, litowania się nad mordercami, gwałcicielami i siadania do negocjacji wierząc w dobre intencje świra, mordercy i zboczeńca.
Poza tym motyw walki dobra ze złem w duszach naszych bohaterów nadałby im kolorytu. Jestem pewna, że Maggie, Glenn, czy Daryl nabraliby rumieńców, gdyby doświadczyli jakichś rozterek, gdyby zrobili coś be, albo musieli dokonać trudnego wyboru. Ale nieee, Maggie w głowie tylko chłopy i ciąże, Glenna w ogóle nie ma, a Daryl musi grać badassa, tak ma w kontrakcie.
Nawet moja ulubiona Karolka i jej mordercze wybryki w więzieniu i rabatce jakoś tak... nie mają odpowiedniego przełożenia. Tak jakby ktoś na siłę wpisał w Karolcię te sceny bez logicznego uzasadnienia.
Nie cierpię Karolinki równocześnie widząc, że odpowiednio poprowadzony wątek jej ciemnej strony zrobiłby z niej jedną z najlepszych postaci całego uniwersum TWD ever. A tak to kobita została sprowadzona do petardy i Caryla :D
Głupota Carol, skrupuły Tyreese'a o mało nie kosztowały jego i Judith życia. Litość Ricka pozwoliła oszalałej kobiecie zamienić się w zombie - zombie, które potem przytaszczyło się do więzienia i które mogło pozbawić życia jego dzieci.
No ludzie.