Smutny odcinek. Motywacja i poczucie się potrzebnym pomagało Chuckowi wyzdrowieć. Gdy się jednak posypało, doszło do najgorszego. Jimmy stracił brata i poparcie seniorów. Teraz ma tylko Kim. Zobaczymy jak długo... w kolejnym sezonie.
Warto również wspomnieć o udanym planie Nacho... chociaż mało brakowało i by się zagotował i ustrzelił Salamance prędzej. I ta mina Gustavo :)
Ech i teraz to smutne czekanie 10 miesięcy nieomal, na ciąg dalszy ;-) że nie wspomnę o zakończeniu finałowego odcinka - jak skończy się historia z latarnią? ;-) To, że źle to pewne, pytanie brzmi - JAK ŹLE? ;-)
Pozdrawiam!
Jedyne co w tym odcinku ucieszyło to to, że Kim najzwyczajniej w świecie olała harówkę i wybrała oglądanie filmów w piżamce ;) I w sumie bardzo szkodzące Jimmiemu przyznanie się do spisku w związku z ugodą. Czyli co: skończy się to pewnie tym że pieniądze które dostał jednak będzie musiał zwrócić i jedyne co może podratować mu tyłek to sprzedaż biura?
No i jeszcze Jamiroquai pogrywający w tle, gdy dobierała płyty z filmami ;-) Szkoda za to, że Majka nie było w tym epizodzie ;-)
Jimmy zrobil tak ze babcia zadzwoni do Erin i odwola ugode czyli Jimmy dostanie swoja kase ale ona bedzie dalej zamrozona na X lat.
W sumie wg mnie mogl on nagrac taka rozmowe tylko postawic siebie w sytuacji ze on to ukartowal bo nie ma pieniedzy bo cos tam bo cos tam, nazmyslac tak ze by mu babcie wybaczyly to i dociagnely sprawe do konca.
Skończy się tak że przez brak etyki straci prawa do wykonywania zawodu i dostaniemy Saula.
"You never mattered that much to me." - to była jedna z najbardziej przejmujących scen w tym serialu. Ciężko się to oglądało. Jimmy mimo tylu starań nigdy nie miał szans z takim bratem. A przy okazji Michael McKean - czapki z głów.
Howard również świetny, od samego spojrzenia na dłoń Chucka, po mocną przemowę. I mimo wszystko pozwolił odejść Chuckowi z godnością. Pewnie wolałby umrzeć, niż zawdzięczać życie Fringowi.
Francesca to taka fajna babka!
Wujek Tio chyba w najpiękniejszych snach by się nie spodziewał, że to Gustavo Fring będzie go kiedyś resuscytował ;)
Edit: oczywiście to Hector wolałby umrzeć, niż być wskrzeszonym przez Gusa. Mała pomyłka w edycji ;)
I teraz pytanie - co tak naprawdę było problemem Chucka? Jimmy? Prawo?
Co go przekonało do takiej decyzji?
Swoją mową do Jimmy'ego praktycznie wykonał pean pochwalny do Saula Goodmana. (swoją drogą te pokorne "przepraszam" miny Odenkirka to czyta poezja :D). Orał Jimmy'ego aż się kurzyło, wbił mu większy nóż w plecy niż ktokolwiek byłby w stanie - po czym postanawia odmeldować się do Belize?!
Chuck! Oprah mówi, że najlepszą zemstą jest sukces! Trzeba było wyzdrowieć, iść na emeryturkę, urządzać te garden party z Howardem, czytać Ullissesa i słuchać Mozarta. I żyć. Żyć z dala do niejakiego Jimmy'ego McGilla/Saula Goodmana.
F*ck Chuck zamieniło się w WTF Chuck?!
WTF?!
spodziewałam się, wiele foreshadowing na to zwiastowało, ale nie na samobójstwo, a na wypadek
jestem wręcz oburzona takich zachowaniem Chucka!
Chuck nie ogląda Oprahy?:D
Co do foreshadowing ja w paru scenach spodziewałam się wypadku, na początku jak Chuck się obudził i były pokazane jego dłonie i jego dzienniczek choroby - myślałam, że te dłonie po prostu bezwładnie opadną bo Chuck dostał zawału, czegokolwiek. Potem jak szukał kabelka przy regale na książki myślałam, że jakaś półka się rozmontuje i go zabije, trzeci raz jak zbejzbolował licznik myślałam, że go tak prąd kopnie że w kalendarz.. kopnie. Żeby się jednak pożegnać z Chuckiem w tak smutny sposób...
I znow panie Gilligan, kpisz pan ze mnie bo mam jakiś lekki ukryty żal do Howarda, że jednak nie dał Chuckowi drugiej szansy...
Kurczę, jestem bezduszna, ale mnie nie jest żal Chucka. To znaczy widzę cały tragizm tej postaci, to że musiał czuć się niekochany od dziecka, bo to ten łobuz Slippin Jimmy był oczkiem w głowie rodziców itd, itp. Ale jednak chłop naważył sobie piwa sam.
Wkurza mnie to, że Chuck nie widział swojej winy w tym wszystkim. Wini brata, wini Howarda, a on sam jest kryształowy. Niby on był tym bardziej prawym z dwójki braci, lepiej wykształconym, poukładanym, niby tym lepszym. No właśnie niby, bo tak na prawdę mimo łobuzerki, dla mnie Jimmy z tej dwójki jest tym lepszym. Wiadomo, nie super hiper dobrym, bo Slippin Jimmy zawsze gdzieś drzemie w środku, ale jednak Chuck ani razu nie dał szansy bratu, a Jimmy wiele razy jemu dawał szansę, wiele razy starał się zmienić. Przypodobać. Spełnić oczekiwania.
Przecież nawet jak bezdusznie oszukał babki, to nie zrobił tego z wyłącznie egoistycznych pobudek. Zrobił to też dla Kim.
Jimmy potrafi przeprosić, co często ludziom nie przychodzi łatwo. Potrafi schować dumę. Chucka duma zgubiła. Ale mógł zginąć jednak od tej zdemontowanej półki ;)
Może ja właśnie na tragizm postaci jestem bardziej uwrażliwiona. Słusznie zauważasz, że Chuck nigdy nie dał Jimmiemu szansy. Ich ostatnia rozmowa, a najbardziej ten dialog kiedy Chuck mówi ze Jimmie bedzie ranił ludzi cały czas a on takim tonem 5letniego łobuziaka "I can change.." co brat oczywiście przerywa mówiąć zaakceptuj to, że jesteś zły(może to spory skrót myślowy) ale Chuck nigdy nie chciał zmiany Jimmiego, bo tylko bycie 'dobrym,sprawiedliwym' Chuckiem dawało mu przewagę nad Jimmiem.
Niby taka pierdoła i w ogóle często narzekaliśmy na ten wątek Chuck - Jimmie a Gilligan pokazał tę relację tak dogłębnie myślę mając w tym swój cel.
To dobrze, że jesteś uwrażliwiona. Od razu mi lżej, gdy wiem, że jest ktoś, kto czuje żal po Chucku ;)
No właśnie a co z tym "I can change"? Ja uważam, że Chuck miał rację i jednocześnie się mylił. Może aktualnie Jimmy robi tak jak opisał to Charles, ale czy byłoby tak, gdyby nie brat. Chuck go zaszufladkował i nigdy nie pozwolił sobie sprawdzić, jaki byłby Jimmy, gdyby wyciągnął go z tej szuflady. Przypuszczam, że Jimmy mógł się zmienić, gdyby choć raz Chuck w niego uwierzył, pozwolił mu popracować jako prawnik w HHM itd.
Charles jest tragiczną postacią, ale Jimmy też nią jest, bo w dużej mierze brat go już dawno temu skazał na los Saula. Ale mimo wszystko, życzę Jimmy'emu happy endu.
Chuck chyba sfiksował na punkcie brata. Właściwie nie wiemy dlaczego sfiksował na punkcie elektryczności, ale w ostaniach latach to zdecydowanie była fiksacja na punkcie brata (pewnie nawet w najczarniejszych koszmarach nie wyobrażał sobie, że Jimmy może zostać prawnikiem. Jimmy powinien czyścić toalety).
Teraz, po co on w ogóle zaczynał ten bezsensowny konflikt z Howardem? Wkurzony na Jimmy'ego musiał pokłócić się z całym światem.
WTF Chuck?!
WTF?!
Jak to dobrze że najprawdopodobniej umrze. Znienawidziłem Chucka odkąd ciągle pod górkę bratu robił ale powiedzenie że chyba nigdy mu na nim nie zależało... SKU*WIZM CZYSTEJ POSTACI. Oby umarł.
Chuck jest legalistą. I to co mówił na przesłuchaniu mówił serio. Cała jego kariera i dorosłe życie to odcięcie się od brata który żył jak łobuz i oszust.
Mieli ojca który głupią 5 cenmtówkę chciał oddać klientowi i takiego samego pierworodnego sobie wychował. Do tego stopnia że jego syn zrobił na tym karierę, zdobył wszystko od zera, w swoim mniemaniu uczynił świat lepszym. Bo jak mówił ,,prawo to największe osiągnięcie człowieka''.
I teraz do zawodu wchodzi jego młodszy brat. Chałturnik, oszust, dowcipnić. Hiena żerująca na naiwności innych. Osoba kompletnie amoralna. Bo uwaga- bycie amoralnym nie oznacza byciem niewrażliwym. taka osoba może kochać, cierpieć i potrzebować akceptacji.
Tenże młodszy brat wszedł w dziedzinę którą Chuck ukochał, zakpił z niej, zdobył prawo do wykonywania zawodu na korenspondencyjnych studiach, kierował się poczuciem sprawiedliwości a nie prawem (ergo, nie był legalistą. Sprawa z Kimmy. Saul chciał dobrze a Chuck zgodnie z prawem. poewnie dla Chucka był też faktor tego że Jimmy podkochiwał się w kobiecie na rzecz której zrobił wała).
Do tego dochodzi rozwód i bycie tym gorszym dzieckiem. I proszę. Mamy kłębek nerwów. Gościa który robił wszystko by być docenionym na równi z bratem a nie był. Na domiar złego jego brat wywinął mu ostatni numer kpiąc z jego pracy, zawodu i przekonań.
Ja tak to widzę.
Chucka oślepiła nienawiść wobec brata. Osobiście znienawidziłem go za to, że okłamał Jimmy'ego odnośnie ostatnich słów matki.
Chuckowi nie brakowało osiągnięć, miał mnóstwo powodów, żeby czuć się lepiej, nie chciał jednak dopuścić do tego, żeby Jimmy mógł praktykować prawo - zależało mu tylko na tym, żeby odebrano mu uprawnienia.
A pogorszenie jego stanu nastąpiło w momencie, gdy miał zanotować swój stan emocjonalny - sam sobie nie mógł z nim poradzić. Nikt nie może mu zarzucić, że chciał źle - jednak ignorancja wobec dobrych odruchów Jimmy'ego go dopadła. Gdyby Jimmy nie stał po jego stronie to już dawno skończyłby w szpitalu. Poszedł jednak na wojnę - nie dopuszczając Jimmy'ego do partnerstwa mimo, że na to zasłużył; pozwalając na degradację Kim; potem z Jimmym w sądzie; i na koniec z HMM. Przegrał na wszystkich polach.
No i jeszcze to skopanie lampy naftowej z biurka. Prawdopodobnie umiera, ale w taki sposób, że otoczenie będzie żyło do końca z wyrzutami sumienia.
Chuck zostal przytloczony tym wszystkim. Stracil kiedys kobiete, stracil brata, Hamlin mu powiedzial prawde. Wszyscy sie od niego odsuneli, nie zostalo mu juz nic... widac bylo jak sie zachowywal i zapewne mial juz dosyc tej walki z samym soba.
Szczerze mówiąc, to wydaje mi się że Hamlin odwalił Chuckowi trika z tym pożegnaniem. Odwalił szopkę, na którą Chuck dobrze wiedział, że nie zasługuje. To była jedyna szpila, na którą Howard mógł sobie pozwolić, wiedząc że Chuck będzie musiał przełknąć swoją przegraną i z udawanym uśmieszkiem przyjąć gratulacje. Opisuję to jako przegraną, bo mimo że Chuck dostał czek, to tak na prawdę przecież nie chodziło mu o kasę tylko o to, żeby koniecznie zostać w firmie.
Jasne, to była szopka na pokaz. Ewidentnie to widać po sztucznym uśmiechu Howarda i po tym jak ten uśmiech w pewnym momencie znika. Miny Chucka też były wymowne. Jednak nawet jeśli to była szopka, to pozwoliła odejść Chuckowi z godnością, jako "fearless leader", a nie jako skłócony wspólnik. Odszedł z brawami i gratulacjami, a nie wykopany na bruk i z pogardliwymi spojrzeniami współpracowników.
Racja, Chuck groził, groził, bo przez myśl mu nie przeszło, że Howard spłaci go z własnej kieszeni.
Prawdę mówiąc ja to widze dokładnie odwrotnie, Hamlin go wykopał z firmy bez mrugnięcia okiem, jednocześnie odgryzając się za to, jak Czak go olał przy ubezpieczeniach itp. Zrobił to oczywiście z klasą, ale taką, zeby było wiadomo w całej firmie, że tego goscia już u nich nie ma.
1) olał tę wyciągniętą rękę jeszcze przy wspólnikach,
2) w ramach zastanawiania sie co robic, wywalił wszystkich pozostałych wspólników, do których przecież chwilę wczesniej Czak przemawiał jakby mogli go jakoś wesprzeć, i wtedy ogłosił mu decyzję tak, jakby sam ją podjał. Pokazując, ze to on sam od dawna rządzi firmą i żadne czaki nie beda olewały jego zdania bo im się klepki akurat ustawiły w miarę spójnym kierunku,
3) sama rozmowa z czakiem nie miała znaczenia, wspólnicy już albo głosowali zeby go wywalic, albo w ogóle nie mieli głosu. przeciez cała firma już czeka na pozegnanie
4) "effective immediately" nie brzmi jak pożegnanie z godnością, brzmi jak zwolnienie dyscyplinarne
5) samo pożegnanie i brawa trwały ile, 3 minuty? i w dodatku Hamlin mówi mówi z usmiechem te 4 zdania, uśmiech znika, ten się obraca i strzała. Nie wiem czy pracowników ochrony nie zwolniono by z HHM z wieksza pompą.
Natomiast samo zdziwienie czaka, ze Hamlin go z własnej kieszeni wykupi, pokazało tylko, ze dla Hamlina wazna jest firma, a dla Czaka, mimo zapowiedzi, ważny był tylko on. czak nawet nei pomyślał, ze Hamlin się zadłuży by "wykupić" wspólnika, bo sam by tego nigdy nie zrobił.
Ten fragment jest ogólnie 10/10, szkoda, ze trwa 5 minut z 60.
Widać, Hamlin zawsze będzie nas dzielił ;)
Ale zgadza się, ten fragment 10/10!
Jak, jak, jak Hamlin wyrzucił go bez mrugnięcia okiem? Zobacz jaki jego monolog do Chucka był emocjonalny. Nawet głos mu się załamuje. Facet ewidentnie przeżywa całą sytuację, jest zły, smutny, czuje się zdradzony. Ta przemowa nie pozostawia złudzeń. Bezsensu ją tutaj przytaczać, ale właśnie " w jakim świecie pozywa się wspólnika/przyjaciela za zasugerowanie emerytury?". Hamlinowi nie mieści się to w głowie, jak chyba, każdemu z nas.
Przecież Howard nie czuje się tutaj wygrany. Mówi: "you won".
Wcześniej Howard olał rękę, bo to oznaczałoby zgodę na warunki Chucka. Dlaczego po tej całej przemowie McGilla, który potraktował go z taką wyższością, Howard miałby podać rękę? Hamlin i reszta wysłuchali co ma do powiedzenia Chuck, ale jak się po tej mowie okazało, tu nie było miejsca na pojednanie, czy jakiekolwiek inne wyjście, poza spłaceniem Chucka. To sobie Howard wyprosił wszystkich, wylał na Chucka całą swoją frustrację i wyciągnął czek. Gość zapłacił ze swojej kieszeni, więc co wspólnikom do tego - tu raczej nikt by się nie sprzeciwiał, bo albo będą walczyć z pozwem, albo zbankrutują i au revoir -szukajcie sobie nowej pracy. Wątpię, żeby ktoś tu oponował, nawet jeśli to była decyzja tylko Howarda.
Pożegnanie. No pewnie, że to było wbicie szpileczki McGillowi, jednak właśnie w tym sęk, że pozwalając Chuckowi odejść niby z honorem, Howard upokorzył Chucka. I zrobił to z klasą.
"czak nawet nei pomyślał, ze Hamlin się zadłuży by "wykupić" wspólnika, bo sam by tego nigdy nie zrobił."
Możliwe, że Chuck nigdy nie wykupiłby Hamlina. Zresztą on nawet z Hamlinem w firmie, uważał, że to jego firma. Miał ego, na pewno czuł się ważniejszy. Ale to tak jak powiedział Howard, Chuck w ostatnich czasach myślał tylko o wendetach, nie o dobrobycie firmy (choć McGill zaprzeczył), więc mierzył Hamlina swoją miarą i to był błąd. Uważał, że ma nad Hamlinem przewagę tak jak nad Jimmy'm, więc miał odwagę podskakiwać. A tu się okazało, że Howard był w stanie poświecić swój osobisty dobrobyt, nad dobro firmy.
Jasne ze to byla szopka wystarczy zobaczyc mine Hamlina gdy dawal mu czek z wlasnych pieniedzy. Cholernie musialo go to bolec i postanowil uderzyc w Jamesa. James chcial zostac w firmie, akt pozwu firmy byl takim uderzeniem nieprzemyslanym.
Wiem wiem, czepiam się okropnie, ale "wujek tio" to masło maślane. "Tio" w hiszpańskim to znaczy właśnie "wujek".
Nie szkodzi.
Tak wiem. Pisałam "wujek Tio" trochę z przymrużeniem oka, ponieważ kilka razy słyszałam jak Peter Gould i Vince Gilligan odnosili się do postaci Hectora właśnie jako "uncle Tio" ( też z przymrużeniem oka). Wydało mi się to zabawne i tak mi się przyjęło. Przepraszam jeśli razi.
Spoko Maroko :D
Pewnie nie każdy zna tu hiszpański, więc na pewno ucieszą się, że zagadka Tio Salamanci się rozwiązała ;)
Odcinek mnie osobiście nieco zawiódł, trzeci raz z rzędu zakończenie sezonu nie ma nic wspólnego z petardą, której się spodziewałem. Cóż, widocznie to ja mam nieadekwatne oczekiwania. Tak czy inaczej, dobrze było, a wnioski takie:
- Każdy kto po poprzednim odcinku klnął Jimmiego - In your face! Bo ja osobiście mam z nim tak jak z Mr White'm. Cokolwiek zrobi nie będę raczej w stanie zacząć go nienawidzić i życzyć mu źle. Są to zbyt złożone postaci, wiemy o nich na tyle dużo, znamy ich historie, motywacje na tyle dogłębnie, że wiemy, że nic nie jest czarno-białe, że nie są oni złymi ludźmi. Nie są z drugiej strony też totalnie niewinnymi ofiarami, które były 'w złym miejscu w złym czasie...' Dokonali pewnych złych wyborów, mimo niekoniecznie złych intencji. Złożona sprawa, samo życie. Natomiast przy akcji z Mrs Laundry ani przez moment nie uwierzyłem, że jej sytuacja spłynie po Jimmim i tak to zostawi. Ostatecznie udowodnił, że zły starszej Pani znaczą dla niego więcej niż milion dolców. Co nie zmienia faktów, że Chuck miał rację, dalej będzie ranił ludzi. A potem odbębni rytułał bycia smutnym i naprawiania sytuacji. ;)
- Jestem bardzo zadowolony z finału przebiegu konfliktu Nacho/Hector/Papi. Z racji, że przynajmniej jeden z tej trójki musiał ucierpieć i zgodnie z życzeniami był to tylko dziadek. Z drugiej strony oczekiwałem jakichś konkretnych mrożących scen w żyłach scen w związku z cała sytaucją. A tymczasem Nacho miał dzień konia i wszystko poszło lepiej i łatwiej niż mógłby sobie życzyć.
- Bardzo przykro los Chucka. Do przewidzenia było, że Dr Martinez (nie pamiętam jak się nazywała, więc wpisałem dowolne hiszpańskojęzyczne nazwisko) miała rację i Chuck źle skończy przyspieszając cały proces regeneracji. Bardzo długa scena, dostadnie okazująca jak Chuck szaleje i przekracza ostatnią granicę kontaktu z rzeczywistością. I ta scena na koniec... świetnie zagrane. Nie jestem do końca pewien - Chuck po prostu starał się tam popełnić samobójstwo, no nie? Wyglądąło to tak jakby nie był do końca świadom tego co robi, ale raczej z nudów sobie w biurko nie kopał.
- Jestem bardzo fajnie zaskoczony jak ostatecznie ukazana została postać Hamlina. Pierwszy sezon wyraźnie sugerował, że jest on karykarturą bogatego szefa lalusia, który gardzi wszystkim i wszystkimi, myśli tylko o wypracowanym garniturze i jest największym problemem na karierze Jimmiego. Jakże się sytuacja zmieniła. Tak naprawdę przy całej swojej aparycji i image'u, nie przypominam sobie żadnej sceny w której Hamlin traktował innych perfidnie z góry i był dupkiem za jakiego możnaby go mieć. Zawsze był tak naprawdę bardzo pewny siebie, ale życzliwy, profesjonalny itp. Przez cały czas wydawało się że jest to gra na pokaz, ale potem ani razu 'po godzinach' nie zachował się on tak aby potwierdzić tą teorię. To jak rozwiązał sytuacje z Chuckiem - klasa. Nie chodzi o pieniądze, nie chodzi o prestiż. Chodzi o zdradzone zaufanie, ja bym Ci czegoś takiego nie zrobił. Kozak!
- Czy tylko mnie totalnie rozbroiła koszulka 'University of American Samoa Law Department'? ^^ I to logo wagi prawniczej z palmami w tle :D Fajnie wymyślili.
W sumie zdziwony jestem brakiem większego clifhangera. Za taki możnaby uznac los Chucka, ale raczej cięzko wyobrazić sobie scenariusz, w którym rzeczywiście dadzą radę go odratować. Generalnie w przypadku Jimma historia wróciła troche do punktu wyjścia. Jedyne co, to potrzeba poszukania nowej kategorii prawniczej, bo w 'elderly law' jak sam przyznał już raczej wiele nie zdziała.
"Bo ja osobiście mam z nim tak jak z Mr White'm. Cokolwiek zrobi nie będę raczej w stanie zacząć go nienawidzić i życzyć mu źle. Są to zbyt złożone postaci, wiemy o nich na tyle dużo, znamy ich historie, motywacje na tyle dogłębnie, że wiemy, że nic nie jest czarno-białe (...)"
Bardzo trafne, mam to samo, gdybym nienawidziła głównego bohatera, przestałabym oglądać.
Ja tam Waltera nigdy nie lubiłam, a na koniec mnie wręcz odrzucał, ale nie przeszkadza mi to uważać BB za dzieło, a rolę Cranstona za majstersztyk, podobnie jak całej postaci WW.
Protagonista nie ma u mnie kredytu zaufania albo przyzwolenia na robienie czego chce za sam fakt bycia protagonistą. On ma tylko jedno zadanie - zmuszać mnie do czucia czegokolwiek. Mogę gościa uwielbiać, nienawidzić, nabijać się z niego, ale na Jowisza, niech coś czuję! Najgorsze co protagonista może zaprezentować, to bycie nudnym.
Całe szczęście Walterowi i Jimmy'emu/Saulowi daleko do bycia nudnymi :D
Nie no. Jak to Kasiek?! Nie kroi Ci się serce we wnętrznościach, gdy patrzysz w te oczy?! Żadnej sympatii?
https://media.giphy.com/media/oU68D2O2C7vl6/giphy.gif
Przecież to taki przyjemniaczek :]
https://media.giphy.com/media/C7g1iJFwqXCk8/giphy.gif
http://www.comedycentral.co.uk/sites/default/files/styles/image-w-760-scale/publ ic/cc_uk/galleries/large/2015/11/16/001_certainthing.gif?itok=DJmxWaUA
:D
No dokładnie. Serio, nie trzeba moim zdaniem lubić protagonisty który jest tym złym, zeby jarać się jego obecnością na ekranie. Amon Goth w Liście Schnidlera to jakiś potwór na ziemi, mimo tego film tylko o nim i tak byłby uber. Clarence Boddicker i jego wesoła kompania w Robocopie w całości zasłużyła na śmierc, mimo tego to sceny z ich udziałem (rola życia Kurtwooda Smitha zresztą) to najlepsze co jest w tym genialnym filmie. Stringer Bell w The Wire? Serial tylko o nim nie dałby się oglądać? To nie jest kraj dla starych ludzi źle się ogladało? A Chirurgh był pozawiony jakiejkolwiek pozytynwje cechy poza może metodycznością.
zresztą pozytywnych podobno postaci też można nie luic i oglądać serial z zainteresowaniem. Cholerna Carrie w Homeland? 4 sezony mam nadzieję ze jej łeb w koncu ktoś odstrzeli a serial jest niemal wyłącznie o niej. mimo tego da się oglądać.
Nie lubiłam obu głównych bohaterów Detektywa - serial super.
Lighta Yagamiego z Death Note lałabym po gębie - serial uwielbiam.
A znacie serial Veep? Zusmaria, tam nie ma ani jednej pozytywnej postaci (no, może Richard, ale on jest od chyba 3 sezonu) a serial (sezony 1-5) miazga. Teraz zmienił się scenarzysta i poziom poleciał na pysk, co nie zmienia faktu, że serial jest wielki, a pani wice prezydent Selina Mayer to postać odrażająca i tak w tym zabawna, że nie mogę przestać oglądać :D
http://www.youtube.com/watch?v=oLE3nIoi60k
Mnie Walt pod koniec 4 i w 5 sezonie już kompletnie irytował, jego decyzje nie miały sensu - szczególnie po akcji z Ehrmantrautem, był dla mnie skończony i żadne inne wydarzenia nie mogły już go usprawiedliwiać.. To był wg. mnie ten moment, kiedy zaczynało się dla niego prawdziwe "Breaking Bad" i ciężko było mi to osobiście poprzeć. Jimmy jeszcze nie jest na tym etapie, a patrząc na jego historie z BB, chyba nie będzie.
"szczególnie po akcji z Ehrmantrautem,"
tak!
choć wcześniej też już wiele razy mi podpadł
ale gwoździem do trumny było jak powiedział Jesse'emu na pustyni, że patrzył jak Jane umiera
(pisząc to zdałam sobie sprawę, że ja go głównie nie cierpię, za to, jak traktował Pinkmana, kiedy już zaczęło im się sypać i kiedy Jesse był blisko układania sobie dostatniego życia po skrzydłami Gusa i Mike'a)
O nie, przypomniałaś mi motyw ze śmiercią Jane, nidgy tego nie wybaczyłem Waltowi, byłem wtedy naprawde wściekły. Co jednak uświadamia mi też jak bardzo intensywne były niektóre wydarzenia z BB, tęskno mi trochę za nimi.
I jeszcze otruł dziecko dla swoich korzyści. Kto tak robi?! Nawet płatni mordercy mają honor i dzieci nie ruszają.
Tutaj mamy wielkie poruszenie jak Jimmy potraktował staruszków. A nie wiem czy pamiętacie, ale za czasów BB, Walt-truciciel za bardzo ludzi nie oburzył na forum. Miał chłop fanów ;)
Nie zmienia to jednak faktu, że postać genialna, a Bryan Cranston wspaniały!
Mi szczególnie tęskno za początkami. Kiedy Walt i Jesse tylko udawali gangsterów, te czapeczki z bąbelkami, te wielodniowe wyprawy na pustynie, te suchary Hanka na rodzinnych obiadach, te noszenie beczki ... :D
Ale na tym polega przecież nauka z tej przypowieści. Walt nie mógł byc "trochę złym" gangsterem na ćwierc etatu. Moim zdaniem rzekomo dobre pobudki nie usprawiedliwiały kolejnych małych kroczków do zniszczenia absolutnie wszystkiego co miał przez Walta. A to, że w sumie nie jest jasne, czy on w ogole tego żałuje, jeszcze wzmacnia naukę.
Poza tym porwanie bogu ducha winnego saula i grożenie mu śmiercią trudno uznać za udawanie bycia gangsterem, w stanach to pewnie ćwiarę za takie cos się dostaje.
aż taki "bogu ducha winny" to Saul nie jest :D
"A to, że w sumie nie jest jasne, czy on w ogole tego żałuje, jeszcze wzmacnia naukę."
Moim zdaniem nie żałuje. W końcu przyznał Skyler, że robił to wszystko dla siebie i że wreszcie był szczęśliwy. Może napiszę teraz straszne bluźnierstwo, za które zostanę ukrzyżowana, ale on i Chuck są pod tym względem bardzo podobni. Geniusze w swojej dziedzinie, których dopadła choroba. Obaj o przerośniętym ego, które w końcu doprowadziło ich do zguby, raniąc przy tym wiele niewinnych osób. Dla jednego i drugiego liczyli się ostatecznie tylko oni sami, choć uświęcali swoje pobudki gadkami o rodzinie/prawie. Obaj wywyższając się nad swoim giermkiem Jesse'im/Jimmy'im.
Co w moich oczach jednak stawia Chucka wyżej od Walta to fakt, że on tylko o swoim życiu postanowił zadecydować, podczas gdy Walt losami innych szafował w pewnym momencie niczym samozwańczy pan życia i śmierci.
To było fajne, ale wyłącznie jako podstawa do późniejszej rozpierduchy. Samo w sobie na dłuższą metę(;p) dosyć nudne. Ale fakt, też mile to wspominam. Co do oceny postępowania WW, jestem chyba w mniejszości, bo w dużej mierze go rozumiem i popieram. Zapewne łączy nas "przerośnięte ego", ale da się z tym żyć. ;p
Kurde jak ja się jarałem że pozwolił zdechnąć tej cholernej pazernej zaćpanej zdzirze który by starą sprzedała zeby dorwać się do kasy Pinkmana.
I to jest sila BB, ja Jane nienawidziłem od pierwszej sceny. Co odbiorca to inna uzasadniona opinia.
A Pinkmana aż do momentu poznania tej Andrei stawiałem poniżej Skylar jesli chodzi o poziom wkurzania głupimi pomysłami.
Akura dr Cruz nie ma tu znaczenia, Chucka zabil nie przyspieszony powrot do "zdrowia" a to jak zycie mu zaczelo sie sypac
Zgadzam się, niemniej to że był otoczony całą tą elekrtycznością, którą potem musiał manialaknie zniszczyć również dołożyło swoje 3 grosze. Myśle, że był to kolejny cios uświadamiający mu, że sam siebie cały czas oszukuje, że wcale nie wyzdrowiał do tego stopnia, do którego mu się wydawało itp. O tyle o ile nie było to bezpośrednią przyczyną decyzji o samobójstwie to walnie przyczyniło się do wejścia w tak beznadziejny stan, który do tego prowadził.
Chyba wiem czemu Chuck popełnił samobójstwo.
Cała ta sytuacja (abstrahując od Jimmy'ego) uświadomiła mu, że faktycznie ma chorobę psychiczną i to taką, która go przerasta.
W związku z czym nie mógłby praktykować prawa, a co gorsza - ufać swojemu osądowi. Chyba wolał po prostu umrzeć niż żyć w taki sposób.
Czy Jimmy nie będzie jedynym spadkobiercą fortuny Chuck'a? Udziały w HHM, ubezpieczenie domu, życia...