Artykuł

Czytelnia FILMu: Larry David, czyli cham z milionami

FILM / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Czytelnia+FILMu%3A+Larry+David%2C+czyli+cham+z+milionami-59373
Do kiosków w całej Polsce trafił kwietniowy numer miesięcznika "Film". Tymczasem w czytelni magazynu na Filmwebie prezentujemy najciekawsze artykuły z bieżącego numeru. Już niedługo w polskich kinach zadebiutuje najnowsza produkcja Woody'ego Allena "Co nas kręci, co nas podnieca", w którym do głosu dochodzi alter ego reżysera w osobie znanego amerykańskiego komika Larry'ego Davida. W pierwszej kolejności polecamy więc Wam tekst Elżbiety Ciapary o niezwykle zawiłych początkach kariery tego "wyjątkowo niesympatycznego" aktora.


Przed premierą: "Co nas kręci, co nas podnieca" – Larry David


Obraża wszystkich, ale Ameryka go uwielbia. Komik i gwiazda telewizyjnych sitcomów. A do tego milioner z majątkiem szacowanym na 200 mln dolarów. Larry David. Nie znacie go? To poznajcie, bo warto: gra główną rolę w filmie Woody’ego Allena "Co nas kręci, co nas podnieca".

Karierę zaczynał jako komik estradowy, tzw. stand-up comic, czyli ktoś, kto gra do przysłowiowego kotleta. Znajomi Davida, m.in. inny komik, Richard Lewis, wspominają, że miał z tym problem. Nie mógł pogodzić się z myślą, że występując w klubach, musi rywalizować z jedzeniem o uwagę publiczności. Jego bliscy też nie byli zachwyceni takim pomysłem na życie.

David pochodzi z tradycyjnej żydowskiej rodziny z nowojorskiego Brooklynu. Ojciec zajmował się handlem, matka prowadziła dom. Zawód komika nie mieścił się w ich pojmowaniu uczciwego zajęcia. Zresztą nikt nie uważał Larry’ego za wyjątkowo zabawnego. On też sam tak o sobie nie myślał. Na kierunek studiów wybrał historię, ale nie miał pojęcia, co tak naprawdę chce w życiu robić. Wszelkie pytania na ten temat kwitował: "Coś się wymyśli". To właśnie na studiach odkrył, że potrafi rozśmieszać innych ("To było coś niesamowitego. Nagle robiłem się dowcipny, stawałem się kimś innym. Przestawałem być jednak zabawny, jak tylko wracałem do domu"). Dziś żartuje, że komikiem został z czystego lenistwa, bo komicy nie muszą nic robić. Nawet nie muszą zapamiętywać tekstu, bo podczas występów mogą improwizować.

Na estradzie David występował kilkanaście lat, ale utrzymywał się wtedy też z dorywczych zajęć (był m.in. kierowcą limuzyny). Żartował sobie ze wszystkiego. Miał na przykład długi monolog na temat słowa "ty" ("Cezar był z Brutusem na »ty« nawet po tym, jak Brutus go zasztyletował. Moim zdaniem to już mocna przesada"). Był chimeryczny. Potrafił przerwać występ, jeżeli doszedł do wniosku, że publiczność nie jest nim wystarczająco zainteresowana. Pewnego wieczoru nawet nie zaczął występować. Przez jakiś czas obserwował ludzi w klubie, a następnie mruknął: "Nieważne" i zszedł ze sceny.

Nazywano go komikiem komików, co jego zdaniem oznaczało jedno – że był do niczego. Sfrustrowany brakiem sukcesów na estradzie, zaczął pisać skecze dla telewizyjnych programów rozrywkowych, m.in. niezwykle popularnego "Saturday Night Live". Ale to też nie przyniosło mu satysfakcji. Żaden z jego pomysłów nie spodobał się producentom programu i jego dowcipy nigdy nie były wykorzystywane. Kiedy wreszcie jeden z jego skeczy znalazł się w scenariuszu, miał być odegrany na samym końcu show, co zwyczajowo jest miejscem dla najsłabszego numeru (na zasadzie: rozgrzana publiczność łyknie nawet taki). Jednak w ostatniej chwili producent i z niego postanowił zrezygnować. David się wściekł, zrobił publiczną awanturę, oznajmił, że odchodzi, po czym... po weekendzie (program był emitowany w soboty) wrócił, jak gdyby nigdy nic. "Przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że tak będzie lepiej" – powie potem. Na jego szczęście producent też udawał, że nic się nie stało. Los uśmiechnął się do Davida wraz z serialem "Kroniki Seinfelda".

Serial o niczym

Pod koniec lat 80. komik Jerry Seinfeld dostał propozycję zrobienia sitcomu dla stacji NBC. Postanowił wciągnąć w to zaprzyjaźnionego z nim od lat 70. Davida. W drodze na spotkanie z szychami ze stacji przyjaciele zatrzymali się na zakupy w niewielkim sklepie spożywczym. Stojąc w kolejce do kasy, wygłupiali się, komentując zawartość koszyka. W pewnej chwili doszli do wniosku, że właśnie tego brakuje w amerykańskiej telewizji – serialu o niczym, czyli o zwyczajnym życiu ze zwyczajnymi, aż do przesady banalnymi dialogami (w rodzaju ich żartów w kolejce).

Głównym bohaterem miał być Jerry Seinfeld jako Jerry Seinfeld, nowojorski komik. Drugi plan mieli wypełnić jego znajomi, a kolejne odcinki miały być historyjkami z życia Seinfelda. Oczywiście – podkolorowanymi, zazwyczaj zmyślonymi, ale wykorzystującymi prawdziwe wydarzenia. Część pomysłów David zapożyczył z własnego doświadczenia, w tym próbę kradzieży taśmy z cudzej automatycznej sekretarki (by jej właścicielka nie mogła odsłuchać nagranej przez Seinfelda wiadomości) oraz rozegrany w męskim gronie konkurs na najdłuższą masturbację.    

Szefowie NBC nie byli zachwyceni pomysłem "serialu o niczym". Nie podobało im się też, że Seinfeld i David chcą go kręcić w konwencji paradokumentu i jedną kamerą. Chcieli dostać klasyczny sitcom. Zgodzili się jednak zainwestować w pilotowy odcinek. Tuż po jego emisji zaskoczeni odkryli, że mają w ręku wielki przebój. Amerykanie zachwycili się "Seinfeldem". Zaczęli nawet mówić, jak jego bohaterowie. Niektóre z serialowych powiedzonek na stałe weszły do użycia. David był scenarzystą większości odcinków, czasami także występował w epizodycznych rolach. Kiedy poczuł się zmęczony serialem, odsprzedał NBC swoje prawa do niego, za co zainkasował wspomniane na początku 200 mln dolarów. Fani "Seinfelda" są zgodni – bez Davida sitcom stracił wiele ze swojego sarkazmu i humoru. W efekcie oglądalność zaczęła spadać.

Cham z milionami

David miał już wtedy na oku kolejny sitcom. Znowu zaczęło się od przypadkowego pomysłu, gdy chciał po długiej przerwie wrócić na estradę, a jeden z jego przyjaciół poradził mu, by sfilmował swoje przygotowania i sam występ. David bał się jednak, że wyjdzie z tego nudny, megalomański dokument. Dopisał więc rolę swojej żony (do której zaangażował aktorkę, a nie prawdziwą żonę) i swojego menedżera, dodał trochę scenek obyczajowych i zaproponował całość stacji HBO. Początkowo miała to być pojedyncza produkcja utrzymana w tak lubianej przez Davida paradokumentalnej konwencji (styl filmowania, luźny scenariusz, dużo zaimprowizowanych dialogów i sytuacji). W trakcie zdjęć David doszedł jednak do wniosku, że to doskonały pomysł na kolejny serial o niczym. Tak narodził się "Pohamuj entuzjazm".

Tym razem to Larry David jest głównym bohaterem. Gra faceta nazwiskiem Larry David, który pod wieloma względami bardzo go przypomina, ale, jak zapewnia komik, jest jego gorszą wersją. Bo Larry David z serialu to chamski, egoistyczny, egocentryczny milioner-neurotyk, który kradnie słodycze niewidomym, obraża ofiary Holocaustu i wyzywa znajomych. Wygłasza też szereg życiowych mądrości w rodzaju: "Po co nam Alaska i Hawaje? Mamy piękne wybrzeże Pacyfiku, mamy wybrzeże Atlantyku. Nie potrzebujemy więcej stanów. Nie jesteśmy Imperium Brytyjskim". W "Pohamuj entuzjazm" David może pozwolić sobie na znacznie więcej niż w "Seinfeldzie", bo serial pokazywany jest przez płatną stację, a to oznacza zero cenzury obyczajowej. Jego telewizyjne alter ego może więc dyskutować z raperami o seksie oralnym i skarżyć się, że włosy łonowe żony utkwiły mu w gardle. David z serialu jest też specjalistą od wszelkiego rodzaju nietaktów. Stał się ich symbolem do tego stopnia, że Amerykanie zaczęli na co dzień takie sytuacje nazywać "Larry David moment".    

Wszystko dla Allena

Nic więc dziwnego, że Woody Allen zaproponował mu rolę w "Co nas kręci, co nas podnieca". Larry David z "Pohamuj entuzjazm" ma przecież wiele wspólnego z Borisem Yellnikoffem. Obaj są neurotykami, obaj uwielbiają sarkazm i obaj z grubiaństwa zrobili swój znak firmowy. A mimo tych wszystkich wad (a może właśnie dzięki nim) dają się lubić.

I trudno uwierzyć, że rola Borisa nie została napisana specjalnie dla Davida. Allen wymyślił ją jednak dobre 30 lat temu dla innego aktora komediowego – Zero Mostela. Ale Mostel umarł, zanim zaczęły się zdjęcia i scenariusz powędrował do szuflady. Allen odkurzył go dopiero teraz. Miał apetyt na kolejny film (zgodnie ze swoją zasadą – co roku nowa produkcja), ale brakowało mu scenariusza. Tymczasem w Hollywood szykował się kolejny strajk. Allen musiał zdążyć z filmem przed jego rozpoczęciem. Przerobił więc stary scenariusz, przystosowując go do dzisiejszych realiów. Pomysł, by Borisa zagrał David podsunęła Allenowi jego żona – fanka komika (choć czasami Allen twierdzi, że to była Juliet Taylor, która od lat wynajduje obsadę do jego kolejnych filmów). Davidowi propozycja mocno schlebiała, ale jednocześnie go przerażała. "Nie przywykłem do zapamiętywania tekstów, które ktoś inny napisał. Nigdy też wcześniej nie grałem głównej roli". Zasugerował nawet Allenowi, że angażując go, popełnia błąd. W odpowiedzi usłyszał: "Dasz sobie radę".

Allen porównuje Davida do legendarnego komika, Groucho Marxa. "Larry’emu uchodzi na sucho sardoniczny, sarkastyczny, jadowity humor. Ma w sobie coś, co sprawia, że ludzie i tak go lubią. Przypomina pod tym względem Groucho, za którego żarty nikt nigdy się nie obrażał. Wszyscy czuli się natomiast urażeni, kiedy ich nie obrażał".

David poznał Allena jeszcze w latach 80. Pojawił się nawet w jego dwóch filmach ("Złote czasy radia" i "Nowojorskie opowieści") – a właściwie przemknął przez ekran jak meteor, bo w obu przypadkach były to króciutkie epizody. W "Złotych czasach radia" (1987) – gdzie jego bohater określony został jako "sąsiad-komunista" – widać tylko tył jego głowy. Dlatego śmieszyły go potem pytania, czy miał dobry kontakt z Allenem. A David potrafi być dla mediów równie sarkastyczny jako jego filmowe wcielenia. "O czym miałem z nim niby rozmawiać? O niuansach mojej gry? Pewnie. Nie miałem nic lepszego do roboty, tylko przerywać mu rozmowę ze Svenem Nyquistem [wybitny operator filmowy – przyp. red.] i pytać go, w której ręce powinienem trzymać kubek z kawą".

W czasie zdjęć do "Co nas kręci, co nas podnieca" Allen zachęcał go do improwizowania. David spróbował raz: w jednej ze scen z Evan Rachel Wood. "Spojrzała na mnie, jakbym oszalał. Nigdy więcej już nie próbowałem", wspomina. Zresztą i tak szybko doszedł do wniosku, że wszystko, co wymyśli, brzmi głupio w zderzeniu z tekstem Allena. Poprosił jedynie, by jego bohater z fizyki przerzucił się na szachy, bo bał się, że mówiąc o fizyce wypada wyjątkowo nienaturalnie. Dla Allena przezwyciężył też swoją niechęć do zapamiętywania cudzych tekstów, choć żartuje, że sporo go to kosztowało – zapomniał prawie wszystkie dowcipy, hiszpańskie słówka, których wyuczył się w szkole i wszystkie zwroty w jidysz, które przyswoił na swoją bar micwę.

Rady dla Hillary

Telewizja nie wypełnia mu całego życia. David ma za sobą jedną reżyserską próbę, na tyle jednak nieudaną, że raczej nigdy nie skusi się na kolejną. Jego debiut "Sour Grapes" (1998) – historia kuzynów, którzy okradają kasyno – szybko zniknął z kin, a wpływy wyniosły zaledwie 200 tysięcy dolarów. David napisał też kilka scenariuszy, które nigdy nie zostały sfilmowane. Jeden z nich opowiadał historię wyprawy Ponce de Leóna w poszukiwaniu źródła młodości. Miała to być, oczywiście, komedia. Darren Aronofsky nakręcił na ten sam temat "Źródło", ale jego film był utrzymany w poważnej tonacji.

David zaangażował się w ubiegłym roku w kampanię prezydencką Baracka Obamy. Poradził Hillary Clinton, by zrobiła sobie dłuższe wakacje. Prowadzi polityczny blog. Jako eksmąż znanej działaczki ekologicznej, David angażuje się też w akcje na rzecz ratowania naszej planety. Oczywiście, robi to w swoim stylu. "Z dumą ogłaszam, że po okresie obojętności w stosunku do innych ludzi i do przyrody, zmieniłem się. Teraz jestem obojętny tylko w stosunku do ludzi. Tak, moi przyjaciele. Stałem się »Nature Boy«. Jestem Larry, zaangażowany aktywista. (...) Z Larry’ego Davida, radykalnego narcyza, stałem się Larrym Davidem, radykalnym ekologiem", oznajmił w Internecie. Oddał swój luksusowy (i ekologiczny) samochód jako nagrodę w konkursie zachęcającym do walki z zanieczyszczaniem powietrza spalinami. Teraz zaś walczy w sprawie tuńczyka. Zaniepokoiła go bowiem wiadomość, że jedzenie tuńczyka nie jest zdrowe ze względu na wysoką zawartość rtęci. "Jak mam żyć bez tuńczyka? Co będę jadł na lunch?! Codziennie od dziecka jem tuńczyka na lunch. To jedyna decyzja w moim życiu, którą podejmuję bez problemu".       

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones