Relacja

CANNES 2015: Niezły Meksyk!

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2015%3A+Niez%C5%82y+Meksyk-111518
Dwa filmy i dwie "dziewiątki" od naszych redaktorów! Marcin Stachowicz obejrzał najnowszą animowaną produkcję studia Pixar pt. "W głowie się nie mieści", zaś Michał Walkiewicz recenzuje nowy film twórcy "Pogorzeliska" i "Labiryntu" Denisa Villeneuve'a – "Sicario".

***

Bestia (recenzja filmu "Sicario", reż. Denis Villeneuve)

"Sicario", wysokooktanowy thriller o ekipie rozpracowującej narkotykowy kartel z Meksyku, to w równym stopniu spełnione kino gatunku, co zaskakujący, narracyjny eksperyment. Reżyser Denis Villeneuve ("Pogorzelisko", "Labirynt") musiał zadać sobie przed wejściem na plan fundamentalne pytanie: skoro konwencja pozwala mi podduszać widza, to co się wydarzy, jeśli nie zwolnię uścisku przez cały seans?



Niskie, złowróżbne tony słyszymy już w prologu, w którym FBI szturmuje kryjówkę handlarzy w Arizonie. Konstrukcja tej sekwencji jest tak wymowna, że staje się figurą pars pro toto:  najpierw jest cisza przed burzą, później wymiana ognia, a następnie jazda kamery wzdłuż wydrążonych ścian, wypchanych potwornie okaleczonymi, ludzkimi zwłokami. Kiedy wreszcie nadchodzi chwila spokoju, o ile można tak nazwać obraz wymiotujących bohaterów, przerywa ją eksplozja. Witajcie w piekle.

Wyłaniająca się z pogorzeliska kobieta to idealistyczna twardzielka z FBI, Kate Mercer (Emily Blunt). Bohaterka nie patyczkuje się w trakcie nalotów i – jak łatwo odczytać z gatunkowego kodu – poświęca swoje ciało i kobiecość na ołtarzu misji. A jednak w świecie, do którego zmierza, granica koszmaru przesunięta jest poza jej horyzont. Wkrótce Kate dołącza do specjalnej jednostki, mającej za zadanie rozbić narkotykowe imperium z drugiej strony Rio Grande. Niejasne dyrektywy, szemrane postaci i oplatające Juarez (miasto zwane pieszczotliwie "Bestią") macki kartelu sprawiają, że walka z bossami narkobiznesu zamienia się w podróż do jądra ciemności.

Blunt jest w roli Kate wyborna. Sposób, w jaki miota się, nie mogąc wyszarpnąć choćby skrawka informacji od swoich przełożonych, jak rozpaczliwie próbuje odwrócić wektor misji i z jaką rezygnacją przyjmuje bezsens swoich działań to owoce wyważonego, subtelnego aktorstwa.

Całą recenzję Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.

***

Co drzemie pod kopułą? (recenzja filmu "W głowie się nie mieści", reż. Pete Docter)

Pomysł zobrazowania popularnej metafory o małych ludzikach sterujących ludzkim organizmem ma już swoje lata – przypomnijmy sobie choćby kultowy serial "Było sobie życie". "W głowie się nie mieści", nowa produkcja ze stajni Pixar, wykorzystuje ten sprawdzony schemat, ale czyni to z wielkim wyczuciem, humorem i w zupełnie szalonym wizualnym stylu. Spece od animacji zafundowali nam podróż do wnętrza umysłu 11–latki, czyli tam, gdzie gnieżdżą się niestabilne emocje, kształtują zręby osobowości, a świeże wspomnienia i stare ślady pamięciowe komponują się w barwną mozaikę. Być może nie jest to wizja, której przyklasnąłby Dziadek Freud – za dużo tutaj pasteli i surrealizmu rodem z "Alicji w Krainie Czarów" – ale na pewno pomysły scenarzystów, podane w odpowiednio komiksowej formie, nie odstają od ustaleń współczesnej psychologii. Co jednak najważniejsze, "W głowie się nie mieści" to inteligentne kino familijne – nie ma mowy, żeby dorośli widzowie poczuli się w trakcie seansu znużeni.     


 
Koncept jest wybitnie prosty – umysłem bohaterki, nastoletniej Riley, zarządza pięć elementarnych emocji: Radość, Smutek, Gniew, Strach i Odraza. Radość to niepoprawna optymistka o ciele wróżki w pstrokatej sukience. Smutek przybiera kształt apatycznej, trupioniebieskiej okularnicy. Gniew łączy Hellboya ze SpongeBobem, Strach to wychudzony pracownik dużej korporacji, a Odraza ma zieloną skórę i punkowy fryz. Emocje sterują reakcjami Riley za pomocą elektronicznej konsoli, zapisują wspomnienia dziewczynki w specjalnych szklanych kulach i często nie mogą dojść ze sobą do porozumienia, chociaż to Radość wydaje się mieć decydujący głos – przynajmniej do czasu. Kiedy Riley, zwykle pogodnie usposobiona, przeprowadza się z rodzicami do innego miasta, zaczynają się prawdziwe kłopoty: nastolatka ma problem z adaptacją do nowego środowiska. Żeby tego było mało, w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności Radość i Smutek wydostają się na zewnątrz centrum dowodzenia emocjami i muszą rozpocząć wędrówkę po nieznanych zakątkach umysłu nastolatki. Czasu mają niewiele, bo ich nieobecność grozi rozpadem kształtującej się osobowości.


 
Konstruując uniwersum psychiki małej bohaterki, twórcy wykazali się wyobraźnią, której nie powstydziłby się 10-latek pozostawiony samopas w gigantycznym sklepie z zabawkami. Animowanemu "wewnętrznemu światu" najbliżej pewnie do staroświeckiego automatu do gier skrzyżowanego z planszówką i Game Boyem. Ślady pamięciowe przypominają różnokolorowe kulki z flippera, ale dają się również przeglądać jak nowoczesne dotykowe tablety. Do centrum dowodzenia podpięte są tekturowe wyspy-osobowości, a w jaskini podświadomości rosną brokułowe drzewa i panoszą się mroczni klauni. Kapitalny jest też pomysł z Fabryką Snów – Radość i Smutek odwiedzają wytwórnię marzeń sennych, która do złudzenia przypomina hollywoodzkie studio filmowe z własnym systemem gwiazd (brawa za nadętego kuca-jednorożca) i niskobudżetowym chłamem. Znajdziemy tutaj oczywiście dużo więcej odlotowych, często zupełnie abstrakcyjnych pomysłów (...).

Całą recenzję Marcina Stachowicza możecie przeczytać TUTAJ.