Wywiad

Michał Walkiewicz rozmawia z Darrenem Aronofskym

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Micha%C5%82+Walkiewicz+rozmawia+z+Darrenem+Aronofskym-67598
Choć nakręcił dopiero pięć pełnometrażowych filmów, jest już klasykiem swojego pokolenia. Kilku ludziom podarował role życia, światu zwrócił Mickeya Rourke'a, język kina wzbogacił o hip-hopowy montaż. Wciąż czeka na Oscara. Na festiwalu Plus Camerimage w Bydgoszczy spotkaliśmy się z Darrenem Aronofskym. Jego "Czarny łabędź" już w styczniu trafi do polskich kin.  


W jednym z wywiadów powiedziałeś, że wycieczka do kina to przejażdżka rozpędzoną karuzelą. W ostatnich latach trochę wyhamowałeś. Mniej eksperymentów, mniej formalnego radykalizmu. Ale weneckie łabędzie donoszą, że wracasz do korzeni.  
Ujmę to prosto: jeśli nie widziałeś jeszcze "Czarnego łabędzia", pytanie o to, czy wyhamowałem, nie ma najmniejszego sensu (śmiech). To zdecydowanie jedna z najbardziej ekscytujących przejażdżek, na które sobie pozwoliłem i jeden z moich najbardziej niepokojących filmów.  

Fakt, nie widziałem jeszcze "Czarnego łabędzia", ale obejrzałem Twoje studenckie etiudy.
Obejrzałeś? Gdzie?

YouTube. Potęga Internetu.
Są na YouTubie? Naprawdę? Wszystkie?

Trzy filmy. "Fortune Cookie", "No Time" i – oczywiście – "Supermarket Sweep" (film dyplomowy Aronofsky’ego nagrodzony za reżyserię przez American Film Institute – przyp.red.)
Podobały się? Są dobre? A może są koszmarne?

"Supermarket Sweep" jest doskonały.
Dyplomatycznie rozegrane. Nie pytam o więcej (śmiech).

Ja z kolei zapytam o operatora Matthew Libatique’a. Wasza współpraca rozpoczęła się właśnie na studiach i z niewielką przerwą trwa aż do dziś. Wierzysz w rodzaj szczególnej więzi między reżyserem a operatorem?
Nie wiem, czy jest to więź. Po prostu dobrze jest pracować z ludźmi, których się zna i których się rozumie. To truizm, ale warto znać ścieżki artystyczne, którymi chadzają twoi współpracownicy. Gdy startujesz, proces realizacji filmu przypomina trochę początek "Mission: Impossible". Najważniejsze  to dobrać odpowiednich ludzi do odpowiedniej roboty. Musisz skompletować dobry zespół.

Wspomniana "niewielka przerwa" to angaż operatorki Maryse Alberti w "Zapaśniku".
Sprawa jest prozaiczna, w dużym stopniu zadecydowało tu jej doświadczenie jako dokumentalistki. Opowiadałem taką, a nie inną historię i zasadne wydawało się zatrudnienie kogoś, kto potrafiłby dostosować swoje metody pracy i artystyczną wrażliwość do moich pomysłów.

Motywem przewodnim Twoich filmów jest obsesja. To ona napędza bohaterów, spycha ich na skraj przepaści.
Ciężko mi wytłumaczyć, dlaczego jest to aż tak istotne. To element, który przesiąka moje kino. Obsesja to po prostu sprawa olbrzymiej wagi, gdy w ogóle mówimy o kondycji istoty ludzkiej. Z obsesji pączkuje geniusz, ale też szaleństwo. Myślę, że jest to niesamowicie interesujące.

A sny, które nie mogą się spełnić? W "Requiem dla snu" pojawia się wyraźna sugestia, że to ludzkie marzenia są najmocniej uzależniającym narkotykiem.
To jest temat "Requiem dla snu", ale czy dostrzegasz to w innych filmach?

Jasne, widzę ten motyw w "Źródle", widzę w "PI". O tym przecież opowiada "Zapaśnik".
To ciekawe. Nie staram się projektować postaci tak, by dominantą ich osobowości było uzależnienie od marzeń. Jeśli tak to wygląda, to myślę, że wychodzi mi to przypadkowo. Zwykle zatrzymuje się na poziomie przyczyny i skutku, zastanawiam się po prostu, dlaczego bohaterowie robią rzeczy, które robią.

Forma Twoich filmów odzwierciedla pejzaże psychiki bohaterów. Można wręcz powiedzieć, że jesteś mistrzem subiektywizujących narrację technik wizualnych. Używasz snorricamu, montażu hip-hopowego. Jak wiele zostało do powiedzenia tym językiem?
Istnieje cała masa technik filmowych, dzięki którym można zbudować intymną więź między widzem a bohaterem, spleść te dwie perspektywy. W przeszłości wykorzystywałem sporo z nich, ale nie czuję potrzeby powrotu do tamtych czasów. Rzeczone techniki są atrakcyjne, ale nadużywane, stają się po prostu sztuczką, trikiem. Zarówno w "Zapaśniku", jak i w "Czarnym łabędziu", używam prostszych środków, nie szaleję z kamerą. To jest droga, na którą wkroczyłem i którą teraz podążam.  

Często mówisz o swoich inspiracjach kinem Romana Polańskiego.
Podczas realizacji "Czarnego łabędzia" miałem w głowie dwa filmy Polańskiego "Wstręt" i "Lokatora". Znalazłyby się w moim nowym utworze również wpływy "Muchy" Cronenberga, obrazów braci Dardenne, dokumentów Fredericka Wisemana. Jednak to "Wstręt" będzie najwłaściwszym tropem.  

Masz świetną rękę do aktorów. Wskrzesiłeś Mickeya Rourke’a, podarowałeś najlepszą  dramatyczną kreację Hugh Jackmanowi. Obsada "Requiem dla snu" zagrała u Ciebie fantastyczne role. W czym tkwi sekret?
Myślę, że strategia jest prosta: warto traktować każdego aktora i każdą aktorkę jak indywidualistów. Rozeznać się w tym, co ich nakręca, co nimi kieruje, co potrafią i do czego byliby zdolni. Potem wystarczy już tylko nakręcić materiał, znaleźć dobrego montażystę i film gotowy. To właśnie robimy (śmiech).  

Złościsz się na planie?
Nie, nie złoszczę się. Jestem albo zestresowany, albo spokojny. Stres i spokój to dwie strony tego samego medalu. Stres wynika najczęściej ze świadomości upływającego czasu. Z drugiej strony, musisz być spokojny, bo pracujesz z aktorami i nie możesz zainfekować ich swoim stresem.

Swego czasu odrzuciłeś propozycję wyreżyserowania "Batmana: Początku". Skąd więc decyzja o podpisaniu kontraktu na "The Wolverine"?
Inne czasy, inny człowiek. Gdy kręcono "Batmana", chciałem zrobić "Źródło". I zrobiłem. Teraz, po nakręceniu kilku osobistych filmów, chciałbym spróbować sił w czymś, co osobiste nie jest. Stąd ta decyzja.

Czy kręcenie filmów w dalszym ciągu oznacza dla Ciebie desperacką walkę o fundusze?
Tak, nic się nie zmieniło od czasu, gdy zaczynałem. Powiem więcej, jest coraz gorzej. System jest okrutny, pieniędzy nie ma, więc szukanie funduszy to naprawdę ciężki kawałek chleba.

Myślisz, że gdybyś kłaniał się niżej, byłoby łatwiej?
Wiem, że nie. Kłaniałem się już tak nisko, jak tylko się dało. I wcale nie było łatwiej.

Co się stało z Seanem Gullette’em (aktor i przyjaciel Aronofsky’ego z jeszcze z czasów studenckich, który zagrał główną rolę w "PI" i epizod w "Requiem dla snu")? Jest szansa, że go jeszcze ujrzymy, choćby w epizodzie?
Zawsze lubiłem z nim pracować, ale nasze ścieżki się rozeszły. Przeprowadził się do Tangieru, reżyseruje. Wciąż dużo rozmawiamy, ale o planach współpracy na razie nic mi nie wiadomo.

"The Wolverine" to dla wielu zaskakujący wybór. Masz jakiś klucz, według którego wybierasz kolejne projekty? Oprócz tego, że chciałeś spróbować czegoś "nieosobistego".
To musi trzymać mnie na nogach, sprawiać, że nie będę mógł spać. Jeśli trafia mi się taka historia i taki pomysł na film, jest dobrze.

W takim razie życie Ci jak najwięcej tych nieprzespanych nocy i dziękuję za rozmowę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones