Artykuł

Pussy Riot zamiast Michałkowa

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Pussy+Riot+zamiast+Micha%C5%82kowa-97291
Przegląd "Równoległe kino Rosji" podczas 13. edycji festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty służyć ma jako alternatywa dla głównego nurtu artystycznego kina rosyjskiego, który znamy z ekranów polskich kin. Przy czym "alternatywę" należy tutaj rozumieć na wiele sposobów – nie zobaczymy we Wrocławiu filmów Aleksieja Bałabanowa ani Andrieja Zwiagincewa, obejrzymy za to dużo filmów tworzonych przez artystyczne kolektywy i multimedialne grupy. Jak pisze kurator sekcji, Jan Topolski, festiwal pokaże "podziemne i radykalne filmy", powstające "poza państwowym systemem". Pussy Riot zamiast Nikity Michałkowa.


("Ostatnia bajka Rity")

"Alternatywne" nie oznacza jednak tutaj "ignorujące tradycję". Nawet radykalne zerwanie z przeszłością zakłada wszak przynajmniej jej obecność jako punktu odniesienia, nawet jeśli wyłącznie na zasadzie ostrej polemiki. Artyści, których dzieła będziemy mogli podziwiać na ekranach Kina Nowe Horyzonty od 18 do 28 lipca, przywołują często tradycję rosyjskiego kina, eksplorując awangardowe, nowoczesne lub zgoła klasyczne sposoby filmowego opowiadania.

Bułhakow i alegorie

Jeśli kino rosyjskie jest najczęściej kojarzone z tematyką religijną (czy też szerzej – metafizyczną), to przynajmniej trzy filmy z nowohoryzontowego przeglądu odwołują się do tej bogatej tradycji mniej lub bardziej bezpośrednio. Próżno jednak szukać w nich dosłownej kontynuacji dzieła Andrieja Tarkowskiego czy Łarisy Szepitko, czyli twórców otwarcie wykorzystujących chrześcijańskie koncepcje i figury. Chodzi raczej o szerszą perspektywę – egzystencjalną bądź eschatologiczną – oraz ciążenie ku alegorii.


("Ostatnia bajka Rity")

W "Ostatniej bajce Rity" Renata Litwinowa czerpie zresztą z jeszcze wcześniejszego źródła - prozy Michaiła Bułhakowa. Obecność śmierci jest tutaj równie namacalna, co działania Wolanda w "Mistrzu i Małgorzacie". Kostucha pod postacią pięknej kobiety udaje pielęgniarkę, a tak naprawdę powoli wyprawia na tamten świat jedną ze swoich koleżanek, tytułową Ritę. Oglądamy obskurne wnętrza szpitala, słuchamy doniesień o demolowanych przez rząd budynkach, a tymczasem śmierć okazuje się łagodna i dba o ludzi nawet po ich odejściu. Jest kolejną inkarnacją "tej siły, która zła pragnąc, wiecznie dobro czyni".

Film Litwinowej zawieszony jest pomiędzy zorganizowanymi na wzór służb specjalnych zaświatami (śmierć zdaje raport z przebiegu misji), przestrzenią snu (Rita śni jaskrawe, kolorowe sny zapowiadające jej śmierć) a rzeczywistością, które zawiera elementy obu wymienionych światów. Ten konsktrukcyjny trójpodział składa się na obraz ludzkiej egzystencji – materialnej i duchowej zarazem.


("Rozpacz" / "Kołysanka")

"Ostatnia bajka Rity" to kino alegoryczne, lecz fabularne, z wyraźną chronologią wydarzeń i klasyczną narracyjną ramą, pozwalającymi widzowi na utożsamienie się z bohaterami. Takiego luksusu nie doświadczymy już w przypadku filmów duetu Galina MyżnikowaSiergiej Proworow. Zarówno "Rozpacz", jak i "Kołysanka" to antyrealistyczne kompozycje audiowizualne, w których zamiast bohaterów mamy anonimowe postacie, symbolizujące raczej człowieka jako takiego, pozbawione więc indywidualnych, dystynktywnych cech.

Śnieżnobiałe pustkowie wypełniające "Rozpacz" – przypominającą pod względem formalnym dokonania Béli Tarra czy Siergieja Łoźnicy - urozmaicane jest tylko nagimi drzewami i krzakami, przez które przedziera się szereg zbitych w ciasną gromadkę postaci. Ich mozolna, bezcelowa, upiornie zapętlona wędrówka, której towarzyszy niejasne poczucie zagrożenia, wyraża tytułową, głęboką i nieprzeniknioną rozpacz.

Podobną alegorię ludzkiego losu można dostrzec w "Kołysance", gdzie wędrówka postaci – nieustannie grzęznących w zdradzieckich piaskach, tylko z rzadka podejmujących nieudane próby wydobycia się z zaklętego kręgu powtarzanych układów – zainscenizowana jest niczym szorstki, dysharmonijny, ale na swój sposób piękny taniec. W obu filmach Myżnikowej i Proworowa – utrzymanych w duchu pesymistycznego egzystencjalizmu spod znaku Alberta Camusa – człowiek jest jak Syzyf, a kamień robi się coraz cięższy.

Chwiejna tożsamość

Nie tylko jednak filozoficzne rozważania, oderwane od doraźnej rzeczywistości, zajmują rosyjskich twórców undergroundowych. W trzech innych filmach puls rzeczywistości jest łatwo wyczuwalny, forma podporządkowana uchwyceniu rytmu i struktury współczesnej Rosji, a bohaterowie mocno osadzeni w codzienności – jakkolwiek różnie portretowanej.


("Nirwana")

W 2009 roku Igor Wołoszyn nakręcił znakomite "Ja" – tryskającą punkową energią, radośnie pstrokatą, otwarcie subkulturową opowieść o młodych ludziach, dla których tytułowe "ja" to płynna, niezdefiniowana tożsamość. We Wrocławiu zobaczymy jego wcześniejszy film – "Nirwanę". Dobór kostiumów i lokacji, jak również fantazyjna charakteryzacja aktorek, pozwalają stwierdzić, że również w tym filmie Wołoszyn zabiera nas do niestabilnego świata zaludnianego przez efektownych outsiderów. Tym razem jednak reżyser organizuje ruchomą, filmowaną kamerą z ręki rzeczywistość wokół mocnego centrum – przyjaźni dwóch kobiet, które mogą liczyć tylko na siebie.

Podobną relację - stałą i bezpieczną - próbuje zbudować nastoletnia bohaterka "Nie kocham cię" tandemu Paweł KostomarowAleksandr Rastorgujew. Reżyserzy korzystają z popularnej dzisiaj poetyki mockumentu – film udaje autentyczny materiał nakręcony przez samą dziewczynę bądź towarzyszących jej rówieśników. Twórcom udaje się wytworzyć i utrzymać wrażenie autentyzmu dzięki wplataniu pozornie spontanicznych i pozbawionych znaczenia scen w uporządkowaną strukturalnie narrację. W "Nie kocham cię" filmowy język jest fragmentaryczny i poszatkowany – podobnie jak życie głównej bohaterki, której pragnienia zderzają się z rzeczywistością i prowadzą do rozczarowania.


("Nie kocham cię")

Filmy Wołoszyna oraz Kostomarowa i Rastorgujewa nie są polityczne sensu stricto. Oba jednak, niejako mimochodem, pokazują zagubienie w rzeczywistości skompromitowanych wzorców męskości – w "Nirwanie" mężczyźni okazują się groteskowo słabi, brutalni i autodestrukcyjni, a jedynymi podmiotami aktywnymi są kobiety, zaś jeden z bohaterów "Nie kocham cię" to apatyczny nudziarz ze stereotypowymi atrybutami męskości (praca, samochód), które zamiast zaradności konotują już tylko bierność i gnuśność.

Bezpośrednio polityczny jest z kolei "Pył" Siergieja Łobana. To groteskowa opowieść o współczesnej Rosji z punktu widzenia człowieka bez właściwości, któremu w wyniku naukowego eksperymentu zostaje zaszczepiona pewna fantazja, szybko przechodząca w obsesję. Film przypomina nieco "Golema" Piotra Szulkina i stawia tezę o fasadowości rosyjskiej demokracji, w której władza bije i manipuluje, nauka jest bastionem nihilizmu, a everyman zblazowanym wrakiem człowieka, którego z letargu wyciąga dopiero sztucznie zaimplementowana iluzja.

Hitler na melodię Queen

Najbardziej szalonym filmem przeglądu – sytuującym się na pograniczu zabawy i obłędu, choć trzymanym w ryzach przez inteligencję i erudycję twórców – jest "Pasieka" Andrieja Kagadejewa i Nikołaja Kopejkina. To celowo przerysowane i amatorskie, pełne świadomie popełnianych montażowych i aktorskich gaf kino klasy B. Twórcy łączą parodystyczne zacięcie z makabrą, musical z horrorem, dokumentalne materiały ukazujące przemawiającego Hitlera z radosnymi piosenkami o pszczołach.

Główna linia fabularna jest żywcem wyjęta z survival horroru. Po zakończeniu II wojny światowej żołnierz przybywa do opustoszałego miasteczka, by odnaleźć żonę zmarłego kolegi. Natyka się oczywiście na wrogich tubylców, nie mniej wrogą - a na pewno niepokojącą - atmosferę, a następnie pada ofiarą kradzieży i pobicia, by wreszcie odkryć przerażającą prawdę.


("Pasieka")

Kagadejew i Kopejkin bawią się motywami z rosyjskiego kina (odwołują się np. do tradycji rosyjskich musicali, zwłaszcza tych socrealistycznych), inkrustując gdzieniegdzie swoje dzieło cytatami z amerykańskich filmów. Między wierszami sprzedają również wizję powojennej Rosji, w której czai się nie mniejsze zło niż to, które wykluło się w nazistowskich Niemczech.

"Pasieka" jest filmem klimatycznym i zabawnym (warto zwrócić uwagę na moment, w którym pojawia się melodia "Bicycle Race" grupy Queen), który dostarcza sporo perwersyjnej przyjemności. Jego twórcy dowodzą, że rosyjskie kino pokazywane w tym roku we Wrocławiu, to nie tyle filmy równoległe, których autorzy kroczą zupełnie odrębną ścieżką, co utwory pomysłowo dialogujące z kulturową spuścizną. Nie tylko rosyjską.