Relacja

13. T-Mobile Nowe Horyzonty: Z lasu do lasu

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/13.+T-Mobile+Nowe+Horyzonty%3A+Z+lasu+do+lasu-97490
Trzeci dzień festiwalu upłynął nam w lesie. Na dalekiej kanadyjskiej prowincji "Vic+Flo zobaczyły niedźwiedzia", a w argentyńskiej puszczy reżyserka konkursowych "Lwów" zobaczyła Antonioniego i Borgesa. W tym pojedynku stawiamy na niedźwiedzia. 


Bez przebaczenia



Mówi się o krytykach, że to jednonodzy teoretycy skoku w dal. Francuski Kanadyjczyk Denis Côté nie żywi urazy – dziś może śmiać się w twarz wszystkim zwolennikom maksymy Harolda Pintera. Podobnie jak francuscy nowofalowcy, poradził sobie świetnie po obydwu stronach artystycznej barykady–  erudycję filmową połączył z perfekcyjnym opanowaniem warsztatu. I choć czuć w jego nowym filmie wpływy Wesa Andersona, braci Coen oraz tuzów kina kontemplacyjnego, "Vic+Flo zobaczyły niedźwiedzia"  to jedyny w swoim rodzaju celuloidowy stop.  

Kochanki Vic(toria) i Flo(rence) wychodzą z zakładu karnego. Osiedlają się w leśnej chatce należącej do rodziny Vic. Ptaki świergolą, trawa kołysze się na wietrze, okolicę zaludniają indywidua z pogranicza bukoliki i surrealistycznego koszmaru: sparaliżowany, niemy wuj Viktorii przypominający czarodzieja Gandalfa, para namolnych harcerzy niemiłosiernie fałszujących na trąbkach, zgrywający twardziela kurator sądowy. I gdy już poczujemy się w podobnej konwencji w miarę bezpiecznie, film, który zaczyna się jak czarna komedia, przechodzi nagle kolejne transformacje. Najpierw staje się lesbijską psychodramą o kryzysie miłosnym, potem – kinem zemsty a rebours, w którym powody krwawej wendetty pozostają dla nas tajemnicą.




Humor jest u Côtégo dyskretny i absurdalny, wzniesiony na gruncie zaskakujących wizualnych paradoksów. Przemoc z kolei – nagła, naturalistyczna, sfilmowana bez namiętności. Miksując te dwa składniki, reżyser wywołuje ciekawy dysonans – jego film sprawia zarówno wrażenie uroczej błahostki, jak i mającego swoją wagę, mięsistego dramatu. Côté z polotem przeplata tu dramaturgiczne i stylistyczne porządki. Jego fantastycznie zagrane przez Pierrette Robitaille i Romane Bohringer bohaterki to jednocześnie figury reprezentujące dość stereotypowe seksualne klisze i przetrącone kobiety, żyjące w głębokim poczuciu winy.  

Największą zasługą reżysera jest to, że właściwie przez cały seans nie wiadomo, jaką miarę przyłożyć do jego niecodziennego filmu: traktować go jak zaliczone na ocenę celującą stylistyczne ćwiczenie czy może szukać drugiego dna i wziąć relację bohaterek za parafrazę klasycznego toposu o wyjętych spod prawa tragicznych kochankach? Bez względu na to, którą ścieżkę wybierzecie, bądźcie pewni, że czeka na Was świetne kino. 

Arthouse, głupcze!



Jeśli ktoś otwiera swój film pięciominutowym ujęciem bohaterki idącej przez las, to wiedzcie, że coś się dzieje. Albo przeciwnie: wiedzcie, że nic się dziać nie będzie. Dziewczyna jest intrygująca i bardzo ładna: ma długie włosy, mleczną skórę, hasa sobie jak łania. Ale szkoda jej na kolejny, dęty, sklecony z arthouse'owych klisz film o wędrówce przez las. Tolkien popisał się kiedyś aforyzmem, który jak ulał pasuje do sytuacji widza w podobnych chwilach. Mawiał: To dopiero jeden liść. A pozostał jeszcze cały las.  

Wkrótce do samotnej dziewczyny dołączają przyjaciele. Niestety, nie są już ani ładni, ani mądrzy. W ogóle nie są ciekawi, co niestety nie zmienia faktu, że ich wędrówka w głąb lasu trwa. Są więc przekomarzanki, gry słowne, rozmowy o filozofii i o literaturze, zabawy w chowanego, jest nawet seks. Tak jakby seks, bo potencjalnie najlepszą scenę filmu reżyser masakruje tzw. "polskim cięciem" (czyli przerywa jeszcze w trakcie wstępnych pieszczot; copyright by Błażej Hrapkowicz). Dokąd idą? Po co? Spokojna głowa, w filmie poznacie odpowiedzi na te pytania. Jedna będzie bardziej rozczarowująca od drugiej.  




W środku lasu bohaterowie spotykają fabularny twist. To częste w filmach, w których materiału starcza ledwie na krótki metraż. I jest to ciekawy twist – na tyle ciekawy, że będziecie żałować, jeśli go prześpicie. Nie zdradzając zbyt wiele, powiem tylko, że zamienia on leśną przestrzeń z realnej w metafizyczną, a trzymającej się behawiorystycznych ram opowieści nadaje wymiar alegoryczny. Uczucie ekscytacji trwa jednak krótko. Pytania, czy ta przewrotka coś zmienia, wnosi, wpływa w jakikolwiek sposób na narracyjną, stylistyczną albo fabularną tkankę filmu, są oczywiście retoryczne.

Gdyby rzeczony twist na coś wpływał i coś zmieniał, zdradzałoby to pewnie reżyserską słabość: chęć zaskoczenia widza, poigrania z jego nawykami i przyzwyczajeniami, spełnienia potrzeby różnorodności. Tutaj nikt nie chce z nikim igrać i nikogo zaskakiwać, dlatego z kamienną twarzą i bez cienia wstydu sprzedaje nam fatalnie napisaną i zagraną opowieść o tym, że – nie spadnijcie z krzeseł! – wszystko jest relatywne. W filmie pojawia się nawet wyeksploatowana na tysiąc i jeden sposobów parafraza sceny z niewidzialną piłeczką z "Powiększenia" Antonioniego. A to już, wybaczcie sztubacki kolokwializm, niezła siara. I przy okazji – ostatni dzwonek alarmowy. 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones