Artykuł

Sami swoi obcy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Sami+swoi+obcy-82151
"Wezwaliśmy robotników, a przyjechali ludzie" – tym słynnym zdaniem Maxa Frischa kończy się film Yasemin Samdereli "Almanya – Witajcie o Niemczech", który składa hołd Turkom od pół wieku budującym potęgę  naszego zachodniego sąsiada. Portret przybyszów znad Bosforu jest jednak w kinie niemieckim o wiele bogatszy.

Pod koniec lat 50. XX wieku, w okresie tzw. cudu gospodarczego, ówczesna Republika Federalna Niemiec zaczęła gwałtownie potrzebować rąk do pracy. Na mocy umów m.in. z Włochami, Grecją, Marokiem, Jugosławią i innymi biedniejszymi krajami sprowadzano nad Ren zastępy niewykwalifikowanych pracowników. Jak głosi prolog "Almanyi": "rekrutacja przypominała handel bydłem". Zaglądano imigrantom w zęby, badano moc ich ramion i ud, po czym kierowano do robót, których nie chcieli wykonywać Niemcy. "Gastarbeiterzy" – bo takie miano nadano przybyszom – mieli "gościnnie" popracować przez dwa lata, zrobić i zarobić swoje, po czym wrócić do ojczyzny, by ustąpić miejsca kolejnemu kontyngentowi . Ale wielu z nich w Niemczech zostało, sprowadziło swoje rodziny i zaczęło na obcej ziemi żyć "jak ludzie".

 
"Almanya"

Najliczniejszą grupę imigrantów stanowili obywatele Turcji, z którą RFN podpisała umowę w roku 1961. Dzisiaj Turcy są stałym elementem krajobrazu niemieckich miast. Mają swoje sklepy, knajpy, organizacje... Także swoje kino. Yasemin Samdereli i jej siostra, scenarzystka Nesrin urodziły się już w Niemczech. W "Almanyi…" opowiadają w dużej mierze dzieje własnej rodziny. Głowa filmowego rodu, dziadek Huseyin, przybył do Niemiec jako "milion pierwszy" gastarbeiter w roku 1964. Jednak dopiero 45 lat później zdecydował się (niechętnie) przyjąć niemieckie obywatelstwo, niezmiennie sceptyczny wobec wurstów i konieczności spędzania wakacji na Majorce. Z kolei  jego wnukowie już z trudem mówią po turecku i mają problemy z tożsamością – nie czują się ani do końca Turkami, ani tak naprawdę Niemcami.

Ale "Almanya" to nie dramat kulturowy, lecz komedia pokroju naszych "Samych swoich".  A nawet  coś w rodzaju laurki. Nie przypadkiem film kończy sekwencja pokazująca uroczystość z udziałem Angeli Merkel ku czci pierwszego pokolenia "gastarbeiterów", dzisiaj dumnych obywateli Niemiec. Zgodnie z przesłaniem dzieła, że "jesteśmy tymi, którzy byli przed nami, i tymi, którzy przyjdą po nas", dzieło Samderelich nawołuje do scalenia tureckiej przeszłości z niemiecką teraźniejszością, tradycji z nowoczesnością. Trzeba wrócić do korzeni, ale jednocześnie patrzeć odważnie w przyszłość.  Łatwo powiedzieć! Siostry upraszczają sobie nieco zadanie, gdyż bokiem obchodzą wszelkie konflikty. Dylematy kulturowe, tożsamościowe czy rodzinne – łącznie z tym najpoważniejszym, czyli niechcianą, pozamałżeńską ciążą głównej bohaterki – rozwiązują się w filmie gładko i bezboleśnie.

 
"Obca"

Zupełnie inną perspektywę przedstawia debiut Austriaczki, Feo Aladag "Obca" (polska premiera 3 lutego). Historia młodej kobiety, który zostaje wyklęta przez swoją mieszkającą w Niemczech rodzinę, bo uciekła od prześladującego ją męża, stawia pod znakiem zapytania wymowę "Almanyi". Wolność obyczajowa, prawa kobiet, autonomia jednostki i inne szczytne osiągnięcia zachodniej cywilizacji zdają się nie przenikać przez ściany mieszkania, w którym uwięziona jest bohaterka. Turecka familia, nawet taka z długim stażem pobytu w Niemczech, wciąż hołduje surowej moralności i patriarchalnym zasadom wywiedzionym  z rodzinnej ziemi. Jest w stanie posunąć się nawet do "zabójstwa honorowego", byle tylko "zmazać hańbę". Niewiele się zmieniło od czasu wcześniejszego o dziesięć lat filmu Kutluga Atamana "Lola + Bilidikid" (1999), w którym 17-letni Murat odkrywa jednocześnie swój homoseksualizm i ciemne sprawki własnej rodziny. Szykanowany w szkole, terroryzowany w domu – głównie przez starszego brata, który chce z niego zrobić "prawdziwego mężczyznę" – decyduje się w końcu na ucieczkę.

Ciekawe, że o ile w "Loli…" mamy jeszcze grupę nastoletnich faszystów prześladujących imigrantów i gejów, o tyle w "Almanyi" i w "Obcej" Niemcy pokazani są w nader pozytywny sposób. Owszem, w pierwszym filmie pojawia się epizodyczna postać emerytki, która plecie w metrze duby smalone na temat "arabskich brudasów", ale jest ona tak karykaturalna, że trudno traktować poważnie to, co mówi. Inni tubylcy są za to pełni życzliwości i dobrej woli wobec swych egzotycznych sąsiadów. W "Obcej" natomiast bohaterka wzywa na pomoc niezawodną niemiecką policję, znajduje azyl w schronisku dla prześladowanych kobiet i zrozumienie u swej niemieckiej przyjaciółki. Problemy rodzą się w łonie tureckich rodzin, wynikają z mentalności ich członków. Nie są efektem niechęci czy wrogości ze strony autochtonów.

 
"Lola + Bilidkid"

Nie tak dawno skandal nad Szprewą wywołała książka członka zarządu Bundesbanku, Thilo Sarrazina – "Samolikwidacja Niemiec". Ogłosił on klęskę "modelu integracyjnego" i polityki "multikulti", gdyż imigranci "decydują się na małżeństwa tylko z osobami ze swoich kręgów kulturowych, mówią wyłącznie w rodzimym języku, chodzą do swoich lekarzy, posiadają własne banki, wysyłają dzieci do szkół religijnych i unikają kontaktu z krajem, w którym żyją". Zdaniem wielu dziennikarzy, Sarrazin na łamach książki nie tyle skrytykował system, co dał wyraz swej niechęci do islamu i cudzoziemców. "Samolikwidacja Niemiec" stała się bestsellerem, a z sondaży wynikało, że spora część rodaków autora skłonna była przyznać mu rację. Elity niemieckie wiele zrobiły, by odciąć się od wszelkich, choćby drobnych, skojarzeń z faszyzmem. Sarrazin naruszył więc  niepisaną umowę, a jednocześnie pokazał, że ksenofobia w niemieckim społeczeństwie niekoniecznie jest sprawą marginalną.

Gdyby żył Rainer Werner Fassbinder, niewykluczone, że wziąłby Sarrazina na celownik i uczynił negatywnym bohaterem któregoś ze swoich filmów. Nakręcone w 1974 roku arcydzieło Fassbindera  – "Strach zżerać duszę" – nie tylko przenikliwie pokazuje stosunek "prawdziwych Niemców" do obcych, czyli "gorszych", ale jest także piękną opowieścią o wykluczeniu i obronie przed nim. Akurat główny bohater – El Hedi ben Salem M'Barek Mohammed Mustapha , na którego i tak wołają Ali, bo "wszyscy Arabowie mają na imię Ali" – nie pochodzi z Turcji (ale o tureckich przybyszach w filmie się wspomina). Jest Berberem z Maroka. Skupia się na nim gniew "porządnych obywateli" przeciwko tym "dzikusom", którzy zjechali do Niemiec zabierać miejscowym pracę. Ali znajduje schronienie i miłość u sprzątaczki Emmi (wspaniała Brigitte Mira), która wychodzi za niego za mąż. Wywołuje tym istny skandal w swoim otoczeniu. Nie dość, że "stara" wzięła sobie "młodego" (na pewno po to, by dogodzić swym "lubieżnym" skłonnościom), to jeszcze "czarnego". Cóż, Emmi zawsze była podejrzana, o czym świadczy jej dziwne nazwisko – Kurowski – po pierwszym mężu, polskim jeńcu.

 
"Strach zżerać duszę"

Fassbinder z premedytacją umieszcza akcję filmu w mieście Hitlera, Monachium. Na obiad po ślubie bohaterowie idą do knajpy, w której stołował się niegdyś Führer. "Strach zżerać duszę" jest bolesnym obrazem ksenofobii, seksizmu, segregacji klasowej i rasowej. Próżno takiego szukać dzisiaj w kinie. Chciałbym wierzyć, że to dlatego, że – przynajmniej w Niemczech – nie jest on już aż tak aktualny.

Filmy podobne do "Almanyi" przekonują nas, że kultura turecka dobrze się przyjęła na europejskiej ziemi. Turcja jest zresztą krajem specyficznym, dwuznacznym. Balansującym na granicy Europy i Azji, państwa świeckiego i muzułmańskiego. Poprzez cieśninę Bosfor łączy dwa kontynenty. To w Turcji i poprzez Turcję dochodzi do spotkania cywilizacji. Czy jego wynikiem będzie pojednanie? Czy raczej konfrontacja? Na te pytania nie ma na razie odpowiedzi. Akces Turcji do Unii wciąż stoi pod znakiem zapytania, gdyż w wielu aspektach nie spełnia ona oficjalnych europejskich standardów. Nie chodzi tylko o prawa kobiet i mniejszości, ale także o prześladowania Kurdów, wypieranie się rzezi Ormian, wsadzanie do więzień za poglądy i działalność polityczną.

W kinie niemieckim twórcy o tureckich korzeniach stanowią całkiem liczną i silną grupę. Za początek "fali" uważa się film "40 Quadratmeter Deutschland" ("40 metrów kwadratowych Niemiec")  z roku 1986 Tevfika Basera – kameralną historię kobiety przywiezionej z Turcji do Niemiec i zamkniętej na cztery spusty przez własnego męża w mieszkaniu.  Leksykony wymieniają takich niemieckich reżyserów pochodzenia tureckiego jak:  Yuksel Yavuz, Thomas Arslan, Seyhan Derin, Neco Celik czy Ozgur Yildirim. Powstają filmy obyczajowe i komedie romantyczne skierowane do publiczności "otomańskiej". Przykładem może być  "Evet, ich will!" ("Tak, wyjdę za ciebie!") Sinana Akkusa – opowieść o perypetiach czterech mieszanych etnicznie par, które muszą stawić czoła różnym uprzedzeniom, nim staną na ślubnym kobiercu. Mennan Yapo kręci w Hollywoodzie (zrobił "Przeczucie" z Sandrą Bullock, a teraz przygotowuje dystopię zatytułowaną "Gunslinger" z Joshem Hartnettem), a z pewnością najbardziej znanym w świecie reżyserem niemiecko-tureckim jest Fatih Akin.
 
 
"Głową w mur"

Choć Akin także urodził się już w Niemczech (dokładnie w Hamburgu, który odgrywa istotną rolę w jego twórczości), to w większości zrealizowanych przez niego filmów wszystkie drogi prowadzą do Turcji.  W komedii "Im Juli" ("W lipcu", choć Juli to także imię jednej z głównych postaci) – Istambuł stanowi magiczne miejsce, do którego zdążają przez pół Europy bohaterowie, by poznać tu prawdziwą miłość. Podobnie jest w dwóch poważniejszych w tonacji filmach Akina – tych, które przyniosły mu międzynarodową sławę. W nagrodzonej Złotym Niedźwiedziem festiwalu w Berlinie balladzie, "Głową w mur", zbuntowana przeciwko represyjnej rodzinie Sibel i odcięty od swych korzeni Cahit koniec końców spotykają się w ojczyźnie przodków. Powrót do źródeł daje szansę na znalezienie równowagi i spokoju ducha.

Podobnie jest w znakomitym "Na krawędzi nieba", gdzie jednak Akin poszerza wymiar społeczno-kulturowy fabuły. W tym filmie Turcy osiedlają się w Niemczech, a Niemcy w Turcji. Jedynie poznanie specyfiki innego kraju, jego uwarunkowań politycznych i obyczajowych – bez uprzedzeń i protekcjonalnych haseł typu: "jak wejdziecie do Unii, wszystko się poprawi" – otwiera szansę na porozumienie. Nie tylko między ludźmi, ale także między Wschodem a Zachodem. Tragedie, które mają miejsce w tym filmie, pełnią rolę katharsis. Oczyszczają. Otwierają oczy, otwierają nowy rozdział życia.

 
"Na krawędzi nieba"

W dokumencie Akina "Życie jest muzyką", pokazującym muzyczną scenę Istambułu, jeden z bohaterów mówi: "Przekonanie, że Wschód to Wschód, a Zachód to Zachód, i nigdy się nie spotkają, to bzdura, to historyczne kłamstwo podtrzymywane przez struktury władzy". Kiedyś służyło ono usprawiedliwieniu kolonizacji, teraz – kreowaniu nowego wroga – "strasznego islamisty". W dokumencie zatytułowanym oryginalnie "Crossing the Bridge", czyli "Przekraczając most" (ten łączący dwa brzegi cieśniny Bosfor – europejski i azjatycki), ów podział zostaje zakwestionowany. W muzyce Istambułu wpływy Zachodu przenikają się swobodnie z tradycją i folklorem Wschodu. Staje się więc to miasto spełnioną utopią, gdzie każdy może żyć w swoim rytmie i zgodnie ze swoją melodią. Na ile ta wizja jest prawdziwa? Zawsze dla kontrastu można obejrzeć inny dokument np. "Die andere Seite von Istanbul" ("Inna strona Istambułu") Dondu Kilicia, który odsłania nietolerancyjną (choćby w stosunku do mniejszości seksualnych) twarz metropolii.

Nie da się natomiast zaprzeczyć, że sam Fatih Akin jest wcieleniem owej utopii. Turek i Niemiec w jednej osobie robi filmy o multikulturowym społeczeństwie, harmonijnie łączy na ekranie głębokie korzenie tradycji ze splątanymi gałęziami globalnej rzeczywistości. I na dodatek odnosi światowe sukcesy.  On i jego filmy nie tylko zaprzeczają twierdzeniu o niemożności spotkania Wschodu z Zachodem, ale też pokazują, że często trudno Wschód od Zachodu i Zachód od Wschodu oddzielić.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones