Relacja

T-MOBILE NOWE HORYZONTY: Mściciele i dziennikarki

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY%3A+M%C5%9Bciciele+i+dziennikarki-106573
Na mającym się już ku końcowi festiwalu Michał Walkiewicz i Jakub Popielecki złapali jeszcze dwa filmy: amerykański niezależny thriller "Blue Ruin" oraz izraelską produkcję "Ana Arabia" w reżyserii Amosa Gitaia.

Przypadkowy mściciel ("Blue Ruin", reż. Jeremy Saulnier)

Debiutancki film Jeremy’ego Saulniera to jeden z niezbitych dowodów na potęgę Kickstartera jako platformy dla niezależnych artystów – może nawet bardziej wymowny niż przygodowa gra "Broken Age" Tima Schafera oraz kinowa wersja otoczonej kultem w USA "Veroniki Mars". Choć kampania na portalu crowdfundingowym przyniosła "ogonek", niecałe dziesięć procent budżetu, to "Blue Ruin" nie tylko musiało poradzić sobie bez jakiejkolwiek bazy fanowskiej, ale również nie mogło wykorzystać nostalgii w charakterze chwytu marketingowego. Efekt mówi sam za siebie. 



Nominalnie to kino zemsty, thriller o człowieku, który bierze na celownik mordercę swoich rodziców – skazany za zbrodnię mężczyzna wyszedł właśnie na wolność, a bohater daleki jest od przekonania, że sprawiedliwości stało się zadość. Ten pobieżny opis nie oddaje jednak rejestrów, w których porusza się Saulnier oraz polotu, z jakim rozmontowuje gatunkowe schematy. Po pierwsze, bohater, Dwight, jest tułającym się po plażach i śpiącym w zdezelowanych samochodach brodatym menelem. Po drugie – w roli mściciela wypada równie przekonująco, co Schwarzenegger w roli sprzedawcy gofrów. Po trzecie, planując zemstę, nie bierze pod uwagę rodziny swojej przyszłej ofiary – a powiedzmy oględnie, że nie są to dobrzy chrześcijanie. Wiecie, co będzie dalej? To zastanówcie się jeszcze raz. 



Jedna zbrodnia prowadzi do następnej, spirala przemocy powoli się rozkręca, na scenie pojawiają się kolejne, przypadkowo wciągnięte w krwawą wendettę postaci. Dwight nie radzi sobie najlepiej z zacieraniem śladów, więc popełniane lawinowo błędy sprawiają, że coraz szybciej idzie na dno. Reżyser, z jednej strony zainspirowany nowoczesnymi obrazami neo-noir w klimacie utworów Johna Dahla ("Red Rock West", "Zabij mnie jeszcze raz") lub "To nie jest kraj dla starych ludzi" Coenów, z drugiej – amerykańską klasyką kina niezależnego, pokazuje tę karuzelę zbrodni jako wiszące nad bohaterem, bezlitosne fatum. Gęstą atmosferę można zbierać do szklanki, jest brutalnie, bywa krwawo – sporo budżetu poszło na analogowe efekty specjalne. Przemoc jest jednak u Saulniera dramaturgicznie uzasadniona. Jej nagłe erupcje dynamizują nieco niespieszny rytm całości, pozwalają rozładować napięcie, są też świetnie pomyślane i nakręcone.  

Resztę recenzji Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.


Słuchajcie, a znajdziecie ("Ana Arabia", reż. Amos Gitai)

Długie ujęcie nieraz jest tylko sztuczką w repertuarze filmowca, sposobem na połechtanie własnego ego, danie upustu niezdrowym ambicjom. To jednak również potężne narzędzie, które – wykorzystane ze zrozumieniem dla jego specyfiki – potrafi wynieść daną scenę na wysokości niedostępne w świecie tradycyjnego montażu. Amos Gitai zdaje się to wiedzieć. Choć jego film w całości zrealizowany jest w jednej, 85-minutowej jeździe kamery, "Ana Arabia" nie jest pustym formalnym popisem. I choć dominującą formą podawczą jest tu dialog – a nie operatorskie triki – reżyser formułuje swoje przesłanie właśnie za pośrednictwem czystego języka kina.



Sposób realizacji i namacalność świata uchwyconego w kadrze Gitaia sprawiają, że całość ogląda się niemal jak dokument. Narracyjnym punktem wyjścia jest zresztą reportaż. Yael, młoda izraelska dziennikarka odwiedza pewne osiedle na przedmieściach Tel Avivu. To tutaj mieszkała pewna kobieta, ocalała z Auschwitz Żydówka, która wyszła za mąż za Araba. Bohaterka ma zamiar napisać o zmarłej artykuł i przyjechała porozmawiać z jej znajomymi i krewnymi. Krążąc po podwórku spotyka kolejnych jego mieszkańców i poznaje ich marzenia, nadzieje, problemy, odkrywając prawdziwe zagłębie tematów wartych dalszej eksploracji (i materiał na kolejne reportaże).

Interlokutorzy opowiadają Yael o swoich doświadczeniach, dzielą się przemyśleniami, wnioskami. Jedna z przepytywanych przez nią kobiet stwierdza co prawda sentencjonalnie, że "milczenie jest złotem", ale Gitai pokazuje coś przeciwnego. To film o potrzebie mówienia, zwierzania się. To w rozmowie, gotowości do otwarcia się na kogoś i przed kimś, jest bowiem szansa na przezwyciężenie uprzedzeń i stereotypów – zdaje się sugerować twórca. Nieprzypadkowo w centrum zainteresowania dziennikarki pozostaje właśnie związek Araba i Żydówki; dla wielu rzecz nie do pomyślenia. Takich paradoksów jest tu więcej. Najbardziej zaskakuje chyba stwierdzenie jednego z mieszkających w zwiedzanej przez bohaterkę dzielnicy mężczyzn, który przyznaje, że żyje w najlepszym możliwym miejscu na świecie. Z trudem wiąże koniec z końcem, ale czuje poczucie przynależności, wolności płynącej z mieszkania w swoim otoczeniu. I to jest dla niego najważniejsze.



Gitai zdaje się wtórować słowom tego człowieka, czyniąc równoprawnym bohaterem filmu samo miejsce akcji. Daje tu o sobie znać wykształcenie reżysera (studiował architekturę), jego wrażliwość na relacje przestrzenne. Stąd też wynika koncepcja jednego, nieprzerwanego ujęcia.

Resztę recenzji Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones