Relacja

T-MOBILE NOWE HORYZONTY 2014: Las wita nas

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY+2014%3A+Las+wita+nas-106462
Czwartego dnia festiwalu wybraliśmy się na konkursowe "Canopy" w reżyserii Australijczyka Aarona Wilsona, a także nowy film Tsaia-Ming Lianga, "Wędrówkę na Zachód".

Niewidzialna wojna (rec. filmu "Canopy")

Mój ulubiony, nowohoryzontowy gatunek, czyli "Z kamerą przez las", zyskał kolejnego  reprezentanta. "Canopy" Aarona Wilsona zaczyna się jak kino wojenne, z komputerowo (i należałoby dodać – dość słabo) wygenerowanymi samolotami, które prują z działek i strącają się nad gęstą dżunglą. Potem jednak odkrywamy, że to nie ten horyzont, co nam się wydawało. Zaczyna się bowiem wędrówka przez wspomniany gąszcz. Bywa żmudna, każda jej minuta liczy sto dwadzieścia sekund, ale koniec końców miłośnicy podobnych wojaży nie wyjdą z kina rozczarowani. 



Jesteśmy na Singapurze, trwa II wojna światowa. Australijski pilot zostaje zestrzelony nad dżunglą. Ląduje na drzewie, a po zebraniu żniw paru ryzykownych decyzji, staje w obliczu grozy wojny i majestatu obojętnej natury. Przedzierając się przez las, spotyka rannego, chińskiego żołnierza. Co dwie głowy to nie jedna, jednak nie łudźcie się, nie będzie z tego buddy movie. Mężczyźni dzielą znój, znoszą wspólnie dławiące gorąco i robactwo, maszerują. Intuicyjnie zawiązane braterstwo realizuje się w drobnych gestach: podania kawałka czekolady, opatrzenia rany, ostrzeżenia przed patrolem. Pozbawiona słów relacja między bohaterami jest bez dwóch zdań najmocniejszą stroną filmu. Nie ma w niej miejsca ani na patetyczne gesty, ani na wzniosłe deklaracje przyjaźni. Nawet w scenie usuwania kuli z rozjątrzonej rany cierpienie idzie pod rękę z czułością.



O tym, że trasa bohaterów wiedzie donikąd, a film jest wyłącznie o znoju, dowiadujemy się dość szybko. Wojna toczy się poza kadrem: słyszymy głosy żołnierzy, krzyki zabijanych, czasem płonące drzewa oświetlą wpatrzonych w ogień bohaterów.  Rozmiłowany w długich, wycyzelowanych ujęciach Australijczyk bawi się głównie w ogrywanie detali: tu podejrzy mrówkę na liściu, tam zawiesi oko na smarku z nosa, to znów na spoconych, lśniących w słońcu twarzach. Senne pasaże, przenikania i powidoki mają odzwierciedlać paranoję mężczyzn, jednak brakuje w "Canopy" jakości, którą posiadała choćby zbliżona fabularnie "Operacja Świt" Herzoga. Tam piekło dżungli było namacalne, zostawiało swój ślad na gnijących i broczących krwią ciałach bohaterów. Tutaj z kolei każdy kadr ma za zadanie uszlachetnić mozół przeprawy, nadać mu jakiś poetycki wymiar. Nie wiem jednak, co jest poetyckiego w ranach postrzałowych, udarze i spierzchniętych ustach?

Resztę recenzji Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.


Bez pośpiechu
(rec. filmu "Wędrówka na Zachód")

Każdy muzyk wie, że żeby zagrać daną frazę we właściwym tempie, nieraz trzeba zacząć od ćwiczenia jej w dużym spowolnieniu. Poznawszy niuanse danego motywu, można zacząć przyspieszać, dążąc do realizacji oryginalnej formy. W tym sensie gra na instrumencie jest po prostu działaniem, które można doskonalić w drodze skupionej praktyki. Rozłożenie na czynniki pierwsze i przyjrzenie się im na spokojnie jest metodą lepszego poznawania i wpajania sobie tej akcji. Jest w tym spowolnionym powtarzaniu szczególna medytacyjna jakość. Tsai Ming-liang w swoim najnowszym filmie pokazuje, że podobnemu procesowi można poddawać również dużo bardziej prozaiczne czynności – takie jak choćby chodzenie – i wyciąga z tego filmowe wnioski.

"Wędrówka na Zachód" jest dziwną gatunkową hybrydą, nową jakością w filmografii Tsaia. To utwór na granicy kina dokumentalnego i wideoartu. Co prawda już "Twarz" z 2009 roku zwiastowała – nazwijmy to: "galeryjny" – zwrot w twórczości tajwańskiego reżysera. Ale tam charakterystyczna surowość kina tego twórcy szła w parze z barokowym rozbuchaniem niby-musicalowych instalacji. Tutaj zaś twórca odziera swoje kino niemalże do kości. Jeśli warto gdzieś przytoczyć na potęgę nadużywany cytat z Irzykowskiego o kinie, które jest "widzialnością obcowania człowieka z materią", to chyba właśnie tu.  

"Wędrówka na Zachód" składa się z szeregu ujęć dokumentujących to, jak aktor Lee Kang-sheng w jaskrawym stroju mnicha porusza się ulicami Marsylii. Regularny współpracownik Tsaia jest tu niczym oświecony zakonnik i prowokacyjny performer zarazem. Wykonuje on bowiem swoją czynność (zdawałoby się: najprostszą z możliwych – chodzenie) w wielokrotnie zwolnionym tempie, w niesłychanym skupieniu, bezgranicznie poświęcając się każdemu krokowi. Rodzaj ćwiczenia duchowego graniczy tu z wprawką fizyczną, a kontekst zatłoczonej przestrzeni miejskiej nadaje całości charakter performansu właśnie.    

Tsaia nie interesuje jednak aspekt wydarzeniowy, choć jego kamera rejestruje reakcje przechodniów na wyróżniającego się na ulicy aktora. Przejście od formy fabularnej ku dokumentalnej wydaje się spowodowane dążeniem reżysera do dalszego zgłębiania jednego z wiodących tematów jego twórczości: czasu. Autor przez lata podchodził do tej kwestii na rozmaite sposoby. Przykładowo, w "Która tam jest godzina?" główny bohater przestawał tajwańskie zegarki na czas paryski, żeby móc być bliżej interesującej go dziewczyny, która wyjechała do Francji. Tsai zgłębiał jednak temat również w mniej dosłowny sposób, poprzez samą formę swoich filmów, zbudowanych z długich, skupionych ujęć – jak choćby to finałowe z "Niech żyje miłość", cierpliwie śledzące emocje na twarzy płaczącej aktorki. Do refleksji nad przemijaniem skłaniał też chwyt z obsadzaniem w każdym z filmów wciąż tego samego aktora. Tsai zdawał się zafascynowany tym, jak przez lata zmienia się Lee Kang-sheng, czyniąc z niego samego jeden z przedmiotów swojego kina.

Tutaj zapis dokumentalny pozwala reżyserowi pójść jeszcze dalej w swojej dociekliwości.

Resztę recenzji Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones