Ranking filmów Wojciecha Smarzowskiego od najgorszego do najlepszego

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/%22Dom+dobry%22+ju%C5%BC+w+kinach.+Mamy+dla+Was+ranking+film%C3%B3w+Smarzowskiego-163809
Ranking filmów Wojciecha Smarzowskiego od najgorszego do najlepszego
źródło: Getty Images
autor: NurPhoto
Wojciech Smarzowski wraca z nowym filmem - "Domem dobrym" - i jak zwykle nie bierze jeńców. Tym razem reżyser zagląda pod polski dywan, gdzie zamiast kurzu kryją się rodzinne sekrety i demony. Autor "Wesela", "Drogówki" i "Wołynia" znów udowadnia, że potrafi wbić kamerę tam, gdzie inni wolą odwrócić wzrok - jedni go uwielbiają za szczerość, inni boją się jego brutalnej prawdy o nas samych.     


Z okazji premiery "Domu dobrego" postanowiliśmy się przyjrzeć całemu jego dorobkowi i stworzyć ranking jego dotychczasowych filmów.  

A jak wyglądałaby Wasza lista?

Najlepsze filmy Wojciecha Smarzowskiego



"Drogówka" była pierwszym filmem, który pokazał ograniczenia stylu Smarzowskiego i chyba do dziś dostarcza najmniej argumentów na swoją obronę. Pomysł był intrygujący: połączyć śmieszno-straszny wideoblog z życia warszawskich policjantów z kinem akcji i opowieścią o Warszawie jako kolejnym "domu złym". Szkopuł w tym, że trzy konwencje raczej wchodzą tu sobie nawzajem w drog(ówk)ę. Trudno się cieszyć z gatunkowych atrakcji (skaczący po dachach i przemykający tunelami metra Bartłomiej Topa), kiedy i tak z góry wiadomo, że przed końcem seansu wszystko to utonie w Smarzowskim bagnie. W "Drogówce" – nawet bardziej niż w wielu późniejszych filmach reżysera – czuć, że odhaczamy po prostu obowiązkowe elementy. Wszystkie te gwałty, procenty i majestatyczne finałowe ujęcia, zamiast siać ferment, przypominają manierę. A to, niestety, ŹLE.


Jest coś wymownego w decyzji Wojciecha Smarzowskiego o zatytułowaniu swojego filmu z 2021 roku. Najprościej byłoby powiedzieć, że twórca opowiadając o naszej narodowej tożsamości, chciał podkreślić cyrkulację historii, a wraz z nią obieg pewnych tendencji, przekonań i działań budujących naszą polską rzeczywistość społeczną. Można jednak nowe "Wesele" interpretować w kluczu nieuchronności: nie przeczytałeś "Wesela", nie zobaczyłeś "Wesela", a "Wesele" i tak dopadnie cię we współczesności. Ta druga z dróg wydaje się zresztą bliższa sensom samego filmu. Poszukując komponentów budujących "polskość" Smarzowski nie spogląda na bohaterskie zrywy i heroiczne zwycięstwa, a raczej na wstydliwe czyny zakopane, zatajone i zamiecione pod dywan. Rozpościerając narrację na dwóch planach czasowych – Polsce 2021 i tej z 1941 roku – stara się udowodnić narodowy determinizm dziejowy, nieskończony wpływ przeszłych pokoleń, wychodzący nawet z najpieczołowiciej przygotowanych kryjówek. Przepracowanie tych traum poczynionych staje się w filmie jedyną nadzieją na zbawienie narodu i wyrwanie z nieskończonej cyrkulacji winy. Szanse na to są oczywiście nikłe, ale hej, chyba wciąż większe, niż w jakimkolwiek innym projekcie reżysera.


W 2014 roku Wojciech Smarzowski był na fali. "Wesele", "Dom zły" i "Róża" scementowały jego status jako czołowego autora polskiego kina, z kolei "Drogówka" przyniosła mu pierwszy w karierze duży sukces kasowy. Nic więc dziwnego, że oczekiwania wobec adaptacji kultowej powieści Jerzego Pilcha były nieprawdopodobnie wysokie. Po premierze nie brakowało jednak głosów zawodu. Jak słusznie zauważył nasz recenzent, główny zarzut polegał na tym, że Smarzowski się powtarza. Figury stylistyczne i motywy fabularne, które w poprzednich filmach uderzały widza prosto w splot słoneczny, niosąc pokaźny bagaż znaczeniowy, mocno przyblakły i zamieniły się w manierę. Można teoretycznie odeprzeć podobne ataki starym frazesem "autorzy ciągle kręcą ten sam film", ale trudno czasami wyznaczyć granicę między stylistyczną konsekwencją a zgubnym nawykiem. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że "Pod mocnym aniołem" to wciąż niezwykle sprawnie wyreżyserowane kino z popisową rolą Roberta Więckiewicza, a także dojmujące studium alkoholowego nałogu.


Choć od wydarzeń, które stały się tłem filmu Wojciecha Smarzowskiego minęło wiele lat, niewielu widzów zdoła zachować obojętność wobec na pokazującego bolesną kartę historii polsko-ukraińskiej "Wołynia". Film twórcy "Domu złego" jest jednym z najbardziej bezkompromisowych obrazów II wojny światowej w historii polskiego kina. Jak pisał nasz recenzent, Smarzowski rozsuwa zasłonę czasu: pokazuje, jak wygląda życie na tykającej bombie; przedstawia świat-mozaikę, gdzie współistnieją odmienne kultury, tradycje, języki, interesy i ideologie i który ginie bezpowrotnie w morzu krwi. Robi to w poprzek mitu o panującej na Kresach idylli – pięknej krainie tolerancji i współzależności (...). "Wołyń" jest nie tyle filmem o ludobójstwie, co o erozji świata opanowanego przez symbole i przynależności. A te – jeśli dać im nieograniczoną władzę – za nic mają realne życie. (...) "Wołyń" jest przestrogą – oto, co może stać się ze światem, kiedy odda się go we władanie zideologizowanej nienawiści.


"Kler" na tle filmografii Wojciecha Smarzowskiego pozostaje dziełem fascynująco osobnym. Najbardziej kasowa produkcja w jego karierze okazuje się bowiem przewrotnie tą najbardziej wystrzegającą się tabloidu i prostych społecznych diagnoz. Przewrotnie, bo obnażanie grzechów i grzeszków Kościoła w kraju zdominowanym przez katolickich wiernych aż prosi się o podobne zarzuty. Być może to właśnie ta świadomość stała się dla Smarzowskiego impulsem, by zamiast w duchu interwencyjnym tępo uderzać w instytucję i jej pracowników, obnażyć w "Klerze" bardziej skomplikowaną fluktuację wzajemnych wpływów. Rozbicie narracji na trzy tak różne perspektywy kościelnych oficjeli pozwala twórcy pokazać zarówno grzechy Kościoła, jak i grzechy człowieka; ciężar danego od Boga autorytetu i zupełnie ludzkie metody jego zagłuszania. Podkreślenie ich wynikowej relacji sprawia, że Boża Wspólnota nabiera u Smarzowskiego właściwości wybitnie człowieczych: na czele z asekuranctwem, strachliwością i uświęcającym nieodpowiadaniem za własne błędy.


Nie będzie przesadą stwierdzenie, że "Wesele" to jeden z ważniejszych pełnometrażowych debiutów reżyserskich w historii polskiego kina. Opowieść o małomiasteczkowym przedsiębiorcy (Marian Dziędziel), który w trakcie tytułowej uroczystości musi radzić sobie z dziesiątkami większych i mniejszych kryzysów, to czarna jak smoła komedia będąca równie groteskowym co boleśnie szczerym portretem polskiego społeczeństwa. Smarzowski – ewidentnie zainspirowany "Festen" Thomasa Vinterberga – piętnuje bezlitośnie nasze narodowe grzechy główne: hipokryzję, materializm, zepsucie moralne, wreszcie nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Bezkompromisowość idzie w "Weselu" w parze z perfekcyjną dramaturgią, zapadającymi w pamięć dialogami oraz szeregiem znakomitych ról pierwszo- i drugoplanowych. Na deser przebojowy soundtrack w wykonaniu Tymona Tymańskiego i zespołu The Transistors.


Wojciech Smarzowski przyzwyczaił widzów, że jest nie tylko reżyserem i scenarzystą swoich filmów. Z "Różą" jest inaczej. Punktem wyjścia jest tu tekst Michała Szczerbica. Na tych solidnych fundamentach Smarzowski był w stanie zbudować mistrzowski obraz Polski tuż po zakończeniu II wojny światowej. Twórcy pozostając przejmująco blisko swoich bohaterów, potrafili uchwycić tragizm i skomplikowane mechanizmy społeczne, których siłą napędową jest strach, trauma, zemsta, nietolerancja. "Róża" to bezapelacyjnie jedno z najlepszych dzieł w dorobku zarówno Szczerbica, jak i samego Smarzowskiego. Mimo mijających lat film wciąż potrafi emocjonalnie znokautować widza i jednocześnie wywołać burzę myśli analizujących sytuację Polaków i Mazurów pruskich po II wojnie światowej, kiedy jedna totalitarna niewola była zastępowała przez kolejną.


"Dom zły" jest filmem-matrycą w filmografii Smarzowskiego: to z niego wypływa cała reszta jego filmografii, już tylko poszerzająca naczelną metaforę tytułowego domu. Drugi pełnometrażowy film reżysera to, oprócz tradycyjnej mieszanki gorzkiego humoru i makabrycznej powagi, jeden z najbardziej ponurych portretów stanu wojennego w polskim kinie. Grupa milicjantów właśnie wtedy wraca do małej bieszczadzkiej wsi i na nowo odkrywa historię pewnego tragicznego wydarzenia sprzed trzech lat. W wizji lokalnej udział bierze podejrzany Środoń (Arkadiusz Jakubik), który pewnej feralnej nocy trafiły do domu Bożeny (Kinga Preis) i Zdzisława (Marian Dziędziel) Dziabasów. Wznowione śledztwo podąża od odkrywania prawdy w oparciu o zeznania i fakty o wydarzeniach sprzed lat do rachunku błędów i matactw pozostałych aktorów tragedii – samych służb. Reżyser płynnie przechodzi z perspektywy w skali mikro do szerokiego pejzażu tamtych czasów i ludzi, a może i sądów, które sprawdziłyby się współcześnie. Jak to bywa u Smarzowskiego – diagnoza jest krótka i zwarta jak instrukcja użycia siekiery.