Jeśli ktoś lubi filmy biograficzne to niekoniecznie będzie ukontentowany po seansie. Jak dla mnie film z małą grupą docelową lubiącą piosenki Dylana, które są główną treścią filmu. Jeśli ogląda się ze świadomością, że to doświadczenie głównie muzyczne to można się bawić kapitalnie. Wykonania utworów na bardzo wysokim poziomie. Aktorstwo też super. Chalamet kiedy mówi to nie leci tak mocno charakterystycznym Dylanem, ale podczas śpiewu już tak. I w sumie fajnie to wychodzi. Postać nie jest przerysowana przez to. Fani Dylana, Baez czy w ogóle muzyki lat 60 powinni się bawić doskonale
Czyli w Polsce niezbyt duża jest ta grupa mimo wszytko. Ile osób na sto zaczepionych na mieście wymieniłaby więcej niż trzy tytuły piosenek Dylana? Ja jestem znacznie za młody, żeby pamiętać, ale nie przypuszczam, żeby jakoś bardzo dużo Dylana przedostawało się do Polski w latach 60. Póki co przedpremierowo to pewnie pójdą fani w pierwszej kolejności. Ja bym chciał, żeby film w Polsce zarobił trochę - jako muzyczne doświadczenie to naprawdę dobry projekt i może być , że nawet obejrzę drugi raz
Proszę nie przekonuj mnie, że Dylan jest równie popularny w main streamie jak The Beatles. Wystarczy spojrzeć na wyświetlenia na YT. Choćby Yesterday na żywo z 65 na 90 mln, a najpopularniejsze co znalazłem Boba to Like a rolling stone z 50 mln. Co oczywiście nie świadczy o klasie artystycznej.
A ja nie rozumiem fenomenu The Beatles i nie słucham ich piosenek, więc też bym miała trudność w powiedzeniu, jakie są tytuły ich piosenek...
Ależ przedostawało się! W latach 60 tych!!!!A później, za sprawą filmu "Pat Garett i Billy Kid" było popularne"Knocking on Heavens Door", nie mówiąc o "Blowing in the Wind"
Poszłam na ten film aby zrozumieć fenomen Dylana, ale w ogóle nie przekonał mnie. Snuje się przez cały film sfrustrowany pan. I smętnie śpiewa. Uważam, że nasz Młynarski jest o niebo lepszy. Też śpiewał piosenki zaangażowane ale z humorem i ikrą każda to perełka. Dylan jest dla mnie nudziarzem.
Nie byłem fanem Dylana i po filmie nie będę tym bardziej. Film nudny, a sam Dylan w filmie czesto irytujący jak rozwydrzone dziecko. Jedyny plus, że poznałem trochę piosenek dylana. Słuchał go i tak nie będę, ale takie klasyki warto znać
Tu chyba trafniej porównać byłoby z Kaczmarskim. Chociaż właściwe, szeroko ujmując można wszystko podciągnąć pod poezję śpiewaną. Ta w wydaniu polskim prędzej trafi w gusta Polaka. Koszula bliższa ciału. Dylan ma jednak w sobie jakąś inspirującą moc/power. Like a rolling stone jest świetne. Podobnie Hurricane. Sam śpiew Dylana nie jest rewelacyjny, dlatego Chalamet tak dobrze śpiewał jego kawałki
Kaczmarski to bard i aktywista, a Dylan jak widać też gwiazdą muzyki był, no i tak naprawdę buntował się głównie dla siebie, a nie dla jakiejś większej idei, choć pełno ma mocno zaangażowanych utworów, z Hurricane na czele. Nawet w tych kawałkach prostszych, ładniejszych muzycznie też pobrzmiewa potrzeba poczucia sprawiedliwości jak w Ring Them Bells.
No ale jak najbardziej prawda, że jego wokal jakiś epicki szczególnie nie był, ale i tak Chamalet wykonał kapitalną robotę
No i jeszcze odwołując się do pierwszego posta w temacie - co to za świat, gdzie miłośnicy Dylana to mniejszość. Trzeba zamknąć taki świat.
Nie ma po co zamykać. Tak musi być. To muzyka dla tych co płyną pod prąd. Zawsze będzie ich mniej, bo to trudniejsze.
Tak to prawda, ja słabo znam twórczosc Dylana, ale bawiłam się świetnie, bo to byla uczta myzyczna!
Jak na muzyczną ucztę to ocena jednak słaba. Filmowe wersje utworów są chyba lepsze od oryginalnych. Chociaż Joan Baez śpiewa fantastycznie - Dylan już niekoniecznie
Aha, czyli nie można mieć wszystkiego naraz, jak sam piszesz, choć zdarzają się takie filmy, że jest wszystko pod każdym względem na 9 lub 10, widać dla Ciebie jest to akurat ten film. Pozdrawiam
Znam słabo twórczość artysty, a biografii w ogóle. Myślałam nawet, że nie żyje... W pewnym momencie ten film mnie zaczął nudzić, wręcz nie mogłam doczekać się końca filmu... Ale nie dlatego, że film był słaby, lecz dlatego, że nie zainteresowała mnie historia głównego bohatera, ani jego piosenki...
No to się zgadza. Oglądając ten film czułem, że jest kierowany do bardzo konkretnego widza, ale może to dobrze. Reżyser nie poszedł na kompromis i pewnie zrobił film pod swój gust
Bardzo lubię muzykę Boba Dylana i no, nie rozczarowałam się. Tym bardziej, że zaczęłam słuchać jej dopiero niedawno i nie znałam wszystkich piosenek, który zaśpiewano w filmie.
Bo to bardziej film muzyczny niż biograficzny. Nie ma nic o jego rodzicach, dziadkach ani brit mila
Fani poezji Dylana też się dobrze bawili, mimo że to film głównie o muzyce. Z Dylanem mam tak, że jakoś nie bierze mnie słuchanie jego muzyki, ale teksty przeczytałem wszystkie, jakie mi wpadły w łapy, traktując je jako najzwyklejszą w świecie poezję. Bardzo dobrą poezję. Tym bardziej byłem zdziwiony, że film, który jest głównie o muzyce, mnie poruszy i mi się spodoba. Zadziałało bez zarzutu, mimo że nadal dla mnie Bob Dylan to przede wszystkim poeta.