W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia jako Pierwszy Oficer, bo Naszej Kapitan to nie przystoi, pragnę w imieniu Załogi Curiosity złożyć filmwebowi najserdeczniejsze życzenia.
Może o nas zapomnieliście, lecz my pamiętamy, że to dzięki filmwebowi się poznaliśmy. Nie dzięki jego użytkownikom, ale dzięki temu serwerowi, który zawdzięcza nam częste zadyszki. Nie będziemy skromni – to przez nas macie 1000 postów limitu, lecz my nie ubolewamy z tego powodu. Przeciwnie wręcz, wielu z nas czynnie bierze udział w życiu tego serwera, choć nie objawiamy tutaj naszej agresji, za to jak nas potraktowano dwa lata temu. Wygnanie przyjęliśmy z godnością. I tak trwamy dwa lata w wielkiej przyjaźni i każdy kamrat się ze mną zgodzi w tej kwestii.
Jednakże zbliżają się święta i chcielibyśmy być mili dla „prawie” wszystkich. Są oczywiście wyjątki, nikt temu nie przeczy.
Biorąc powyższe pod uwagę zostawiam temat otwartym......
... w tym pewnego młodego barmana, który na widok Tych z Curiosity zaniósł się dziwnym, niekontrolowanym śmiechem. Chyba tylko Lola wiedziała, o co mu chodziło.
ej mnie też tam wsadźcie!! to znaczy w tej historyjce mnie umieśćcie jutro wpadnę to poczytam hihihi xD papa
Zbieramy medaliki?? JUPI!!!!!!!!!!!!!!!! KOchałam to :P Prześciganie sie :P
A za ostatniego posta był order. Z tego co pamietam..
Lola wiedziała, aż za dobrze, gdy tylko weszła do karczmy. Wystarczyło ze spojrzala na zarumienioną twarz Martuchy i rozanieloną twarz chlopaka :D
(pomózci mi am spotkac mojego wampira edwarda i miec z nim płomienny romans :P)
Ann siedziała ogłupiała bo prawdopodobnie te kilka lat temu była tak zapita, ze nie pamieta co sie działo z tym biednym chłopakiem i jej przyjaciółkami.
AnaMAria rzuciła Lolewinie pytające spojrzenie, lecz ta odpowiedziała wzruszeniem ramion. A po chwili przystawiła palec ku skroni kręcąc nim kółka...
Ann nachyliła się do Martuchy i zapytała szeptem:
- O co tu do diaska chodzi??
Martucha i Lola mnierzyły go wzrokiem co chwile na siebie spoglądając z wymownym spojrzeniem.
Bez takich mi tutaj.- żachnęła się Martucha, udając naburmuszoną. - Banan, chodźmy pozwiedzać sąsiednie stoliki, co?
Razjuszona Ann wstała i troche za głośno powiedziała:
_czy ktosdo cholery powie mi o co chodzi!?
Rzuciła gniewne p
Lolewina szybko przeniosła wzrok na swoją butelkę rumu, która własnie podawal jej barman. NA temat chłopaka milczała jak zaklęta!
Zresztą, nie musiała nic mówić. Uwaga Banana, a więc wszystkich przeniosła się nagle na stolik przy oknie, po prawej od wejścia do karczmy.
- Ten tamten tam o! Zobaaaaaaaaaaaacz!
- Iiii! - AnaMaria wydała niekontrolowany pisk.- Ręce przy sobie, Bananie! Mój ci on!
- Mój, pierwsza zobaczyłam!
- Wcale nie!
Wyzbywajac się wszelikch hamulców moralnych, obie rzuciły się będem do rzeczonego stolika.
Ann oczywiście sie potknęła dając przewagę rywalce. Jednak on podbiegł szygbko i zapytał przejętym głosem:
-Nic ci sie nie stalo?
(jak tak dalej pójdzie to moja facetofobia zniknie.. niedobrze :P Łe tam moge sie rozmarzyć nad fikcyjną postacią :P)
Gdy blady jegomość podnosił Ann z ziemi, Banan biegł dalej. Ku zdziwieniu MArtuchy, obydwie koleżanki biegły do dwóch różnych stolików.
"No tak, Ana już zmiękła"- pomyślała. Spisała ją na straty w razie wybuchu potencjalnej jatki w oberży. Natomiast Banan wyminęła jednego przystojniaka, drugiego, minęła grupkę podpitych doświadczonych, minęła Niuńka (stary znajomy z któregos rejsu, dopiero teraz zauwazyła, ze tu siedział) i zdyszana rzuciła się na... stary kapelusz. Ale cóż to był za kapelusz! Przykurzony, znoszony, z nadprutą podszewką. A pod kapeluszem - martini, nie mieszane.
Kiedy Lola zobaczyła owo Martini podbiegła krzycząc:
-ZOSTAW!!!!!!!!! TO MÓJ UKRYTY ZAPAS!!!!!!!!!!!!!!!!
Martucha tylko wywróciła oczami... wróciła do swego stolika, usiadła na swoim miejscu i otworzyła kolejna butelkę rumu. Rozglądając się po izbie dostrzegła, ze Ann nadal siedzi na ziemi a tajemniczy przystojniak kuca przy niej trzymając ją za rękę i patrząc jej w oczy.
-Zmiękła na dobre. Na 100% stracona.. - powiedziała sama do sibie i wzięła kolejny łyk magicznego trunku.
Lola zagarnęła martini dla siebie i wróciła do stolika, gdzie wlała martini do butelki z rumem. Zamieszała porządnie i wypiła.
Banan miała niepocieszoną minę. W życiu nie podejrzewałaby Lolewinę o takie świństwo. Popatrzyła jej w oczy i pokazała jej gdzie babcia wiesza koszyk. Była zła, usiadła przy barze całkowicie ignorując dziewczyny.
W ogóle nie obchodziła jej Ana gruchająca z tym bladym truposzem. Wkurzyła się. Zawołała na barmana by daj jej beczkę rumu.
Kiedy lola przycumowała do stolika Martucha uśmiechnęła sie lekko i powiedziała do niej:
- Jak dalej tak będziesz robić, to pójdziecie na udeptaną ziemie...
- Spoko... przezyjemy to jakoś.
- Na pomoc ze strony załogi ni licz... ewentualnie połowa bedzie trzymać Ciebie a druga połowa Banana..
- Odliczając co po niektórych - powiedziała z przekąsem spogladając na Ann, która ciągle wyglądała jak rzeźba
- No tak.. ona ma to raczej gdzieś..
Obie dokończyły jednym chaustem swoje butelki i gdy rozglądały sie szukając kelnera, który przyniósłby im następne Lola coś zauważyła..
- Te, Martucha! Chłoptaś dalej gapi się na Ciebie jak sroka w kość!
Tymczasem Banan otrzymał swoją beczkę od barmana. Musze się jakoś pocieszyć, pomyślała, bo Lolewina zabrała mi martini. To było nie fair.
Rozejrzała się po barze, szukając wzrokiem kogokolwiek, kto chciałby odebrać jej beczułkę.
- Nikogo nie interesuje moja beczka - Banan mruknęła do siebie.
- Mnie interesuje - Rzeżucha wyrosła obok nie jak z pod ziemi. - Oddawaj!
- Ej - Banan naburmuszyła się. _ I ty Brutusie?
- Dawaj po dobroci, bo wiesz czym to grozi - żachnęła się Rzeżucha. - Wiesz że ci alkohol szkodzi, nie możesz pić! To dla twojego dobra!
Banan zrezygnowana oddala jej beczkę. Wstała od stołu i szła ku wyjściu, gdy nagle spostrzegła, że Niuniek się je przygląda i jest więcej niż rozbawiony całą sytuacją.
Wkurzona na maksa podeszła do niego i kopnęła w nogi stołka, na którym siedział. W efekcie czego Niunie wylądował pod stolikiem wraz z połamanym krzesłem.
Cała barowa kompanija ryknęła śmiechem. Niuniek stracił szacun. Trudno, dobrze mu tak.
- Banan, weź się uspokój! Na alkoholu świat się nie kończy! - zawołał spod stołu Niuń. - Popatrz na tych ludzi dokoła. Jak myślisz, czy oni myślą tylko o alkoholu?
Banan uśmiechnęła się szyderczo i z pogardą na znajomego.
- No dobra, zły przykład.- wycofał się biedak.- Ale jak tylko wyjdziesz z tej karczmy, spotkasz ludzi, dla których liczy się co innego.
- Tiaa? Co takiego?
- Prawość, sprawiedliwość, uczciwość, trzymanie się tematu i pokój na świecie. To Strażnicy Tysiaca Postów i Jednej Nocy. - wypalił Niuniek z nieoczekiwaną elokwencją.
Liriel, dorzuć się do opowieści :D przecztaj sobie poprzednią stronę i tą, nie jest tego dużo. Wchodzisz w to? Piszesz po Loli.
Jak szaleć to szaleć, mineralna i dwie szklanki!
- Nie szaleć!- Mruknął złowieszczo ktoś z drugiego końca sali.
- Psss... to jeden ze Strażników- szepnął Niuniek do Banana.- nie lubi chaosu, a to krzesło...
piszemy opowiadanie :P
Banan doszła do wniosku, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Okręciła się na pięcie i chciała podejść do stolika przy którym siedziała reszta załogi kiedy nagle drzwi otworzyły się i wparowała Liriel.
- Siemacie ludzie!!!!!!!! Kupe lat!!!!!!! Widze, że wszyscy wyglaacie kwitnaco! Tak sie ciesze, ze was widze ;)
- Hej Kamratko! Bierz beczke i chodź tu do nas! - krzyknęła wesoło Rzeżucha, która siedziała juz z Martuchą i Lolą. Kiedy usiadła odruchowo rozejrzała sie po izbie i jej wzrok zatrzymał sie na Anie:
- A tej co?
- Wzieło ją - odpowiedziały równocześnie Martucha, Rzezucha i Lolewina
- Oj.. to stracona - powiedziała Liriel biorąc łyk rumu i rozglądając sie dalej. Nagle jej wzrok znów się zatrzymał
- A ten chłoptaś, co sie tak w naszą strone patrzy?
-a to taki tam ten.... Strażnik....
<powiało grozą>
- Strażnik? a nie wygląda... Strażnik to był Aragorn O!! i nie ma takich żadnych tam!! - skwitowała jak zykle NIEprzytomni Lirie;p
(wpadłam troszkę jak zając z konopii ale to nic praaawda???)
- A tego chłoptasia to my już znamy - palnęła Lolewina, spojrzała na Martuchę, gdy ta kopnęła ją pod stołem. Natychmiast dodała: - Patrzy się odkąd weszłyśmy. Żenada! To jeden z miejscowych, którym się wydaje, że mają u nas szansę.
- Taa... - żachnęła sie MArtucha. - Człowiek nie wypije spokojnie, bo już się nim interesują. Tak to jest jak się zawinie do dawno nie odwiedzanego portu. Zdrowie!! - uniosła butelkę w toaście.
-Znacie? a skąd to znanie? czyżby.... o wy romansice!!
- Kto? my? niee...- oczywiście obruszyły sie Baby ;p
O jednak sie przyłaczyłaś! Jak miło ;) To pamietaj tylko, że mój blady romantyczny jegomosc jest tylko mój i nikt nie ma prawa mi go odbijac :P. To tak na zaleczenie egzystencjalnych ran ;)
A panu ER (JEZU JAK TO BRZMI!? SORRY ALE TO KSYWA TAKIEGO JEDNEGO CO TO MAM URAZ! (*^*&%^*(&^%!) :/) życzę WESOŁYCH ŚWIĄT! ;)
powoluszku powoluteńku...
A swoją droga to R tez mi się brzydulko kojarzy...
Ale i tak zdrowych wesołych!!
Wraz z toastem w górę powędrowały też inne butelki. Każdy pił za zdrowie, no bo przecież na pięterko zdrowia trzeba mieć dużo. Martucha znów rozejrzała się po karczmie. Jeden kufel wyglądał na bezpański, a właściciel widocznie ukrył się w cieniu... Kufel unosił się zaraz obok stolika z Bananowym kapeluszem.
Przez ten hałas Ann otrząsnęła sie. Czuła się jakby ktoś wybudził ją z długiego, pięknego snu. Jej nowy znajomy również się ocknął i ponownie zapytał pomagając jej wstać:
- Nie, nic. Dziękuje za pomoc - powiedziała cicho nadal patrząc mu prosto w oczy.
- Nie ma za co - odpowiedział prawie szeptem. Nadal trzymał ją za rękę chociaż już stali. Stojący obok nich myśleli, ze są zachipnotyzowani lub niezdrowi na umyśle. Ci bardziej wskazujący myśleli nawet że to niesprzątniete ozdoby walentynkowe...
Nieznajomy poprosił Ann o rozmowę. Usiedli więc przy jednym ze stolików pod ścianą. Nikt nie zwracał już na nich uwagi.
Tymczasem Martucha pociągnęła kolejny łyk rumu, kolejny w tym toaście.
"Martucho" - usłyszała szept. Rozejrzała się po karczmie. Nikt do neij nie wołał. Dziewczyny były zajęte dobieraniem się do beczki. Dały nawet Bananowi pół szklanki rumu, a Banan była wdzięczna za ten akt łaski. Nie pozwalały jej pić od czasów rozróby na Tortudze. Rozwaliła wtedy pół karczmy i musiały zwiewać z wyspy. Od tamtej pory musiały pilnować Banana na każdym kroku.
"Martucho" - kurna znów mam haluny, pomyślała przerażona MArtucha.
...- kończę z ziołem, obiecuję, Marleyem przez to nie zostanę. Już więcej nie.- zaklinała się w duchu
szepty jednak wciąż sie powtarzały, były coraz bardziej natarczywe, a Martuchę zaczął coraz bardziej przyciagać Bananowy kapelusz. Martucha Zła w ogóle miała słabość do kapeluszy. I facetów w mundurach...
(eeeeej tam może spijemy tego bladego dziwnego tam?-wpadła na ... hm// pomysł Liriel)
Korzystając z zamieszania i problemu z ustaleniem decyzji przez dziewczyny Martucha dyskretnie.. ale to bardzo dyskretnie rozejrzała się...
wydawało jej się że coś tam ciągle ucieka jej z kąta oka.
Zeźlona podeszła do beczki i tam zobaczyła coś.
Coś czego tam stanowczo nie powinno być
A minowicie była to jej szkolna miłość. A była pewna, że go zastrzeliła!
- o nie.. ja naprawde musze odstawić zioło...- przetarła oczy, pomrugała chwile, jednak jej szkolny kochanek nadal tam był. Przerażona dziewczyny nie wytrzymała:
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!! Ratunku!!!!!!! DZIEWCZYNY JA PRZYSIEGAM, ODSTAWIAM UŻYWKI NIGDY JUZ NIE DOTKNE NAWET, ALE POWIEDZCIE ŻE WCALE GO TAM NIE MA!
Zapomniałam że szkolna miłosć w mundurze.. bez kapelusza bo kapelusz na stole ;)
Biegiem wróciła do stolika. Otrzepała się szybko i wypiła rum z martini z butelki wyrwanej Lolewinie.
"Martucho" - no nie, jeszcze te haluny.
Martucha wstała od stolika, nie mogła znieść tych podszeptów. Jeszcze mnie za te haluny powieszą, pomyślała ze zgrozą. No bo wieszali za herezje. Nie mogę się nikomu przyznać, postanowiła.
Z rozmyślań wyrwał ją kapelusz Banana, pod którym kryło się przedtem martini. Nie wiedziała jak, ale podeszła właśnie do stolika z owym kapeluszem. Zdziwiła się trochę, lecz coś innego przykuło jej uwagę.
"Martucha!" - tym razem szept był głośniejszy. "Patrz na mnie gdy do ciebie mówię". Martucha pobladła na twarzy. Była prawie tak samo blada jak nowy towarzysz Ann. Jej wzrok uciekł w lewo i ich oczy się spotkały.
Był tam, siedział przy stoliku obok,a jego twarz skrywał kaptur.
"Martucho, podejdź do mnie". Już wiedziała, że głos w jej głowie to jego myśli. Mówił do niej, a ona tańczyła tak jak jej kazał. Zaczynała się denerwować, z czego on zapewne zdawał sobie sprawę.
Zdenerwowana, z dłonią opartą o rękojeść szabli podeszła do stolika.
Błyskawicznie wyciągnęła ostrze z pochwy i jednym ruchem odsłoniła twarz nieznajomego.
- By cię szlag trafił, Jaszczur!!!! - krzyknęła n głośno. - Jeszcze raz mnie tak wystrasz, to ci te bebechy na wierzch wywalę. To będzie słodkie tyry tyry!!!!!!!
Ann ze swoim Bladym stali i patrzyli,nie wiadomo co im się tam pod łepetynkami kotłowało, ale Liriel wolała nie uczyc dziada jak charchać i nie ingerować. natomiast zaczynały ją niepokoić dochodzące stąd i owąd chroboty i stukoty.
Lola poczuła się co najmniej urażona pozbawieniem Martini....
Ale podobno z ludźmi chorymi psychicznie należy postępować łagodnie i tak dalej... chyba troszkę odpuściła dręczonej Halunami Martusze
----
oo nie!! blade dziecko z bardzo łałowym głosem w TV!!!
kochaśki.. padam na mój pijacki pysk.... idę się wtulić w podusię i pofantazjować troszkę ;p
miłej rozpierduchy i dobrej nocki :*:*
A my chyba też już niedługo. Byleby rozpocząć dziesiątą stronę i spać! Bo na jutro przeciez też jaieś wizje trzeba zostawić, nie? ;)
Dobra, młoda, policzymy się za to martini, jak obie będziemy trzeźwe.- postanowiła jej i sobie.
- To twój kapelusz?- spytała Martucha Jaszczura.- Dziewuchy były gotowe pójść na gołe klaty o to, co stało pod nim.
- Na gołe klaty? Dlaczego ja zawsze przychodzę nie w porę?!- jęknął Jaszczur. - Nie, to nie mój kapelusz. Ale wnioskujac po warstewce kurzu na nim, już ładnych parę dni musiał tu leżeć.
- No, a jeśli ktoś przez tyle czasu pozostawia kapelusz na pastwę losu...
- To musi liczyć się z tym, ze napatoczy się taka Martucha i go ukradnie! - wtrąciła się nagle przechodząca Liriel.