Z tym mam taki problem... Madame Giry mówi Raoulowi (jak ten idzie ratować Kryśkę), żeby trzymał rękę na wysokości oczu. Upiór powtarza te słowa kiedy przywiązuje go do kraty...
O co chodziło??? Żeby się nie przestraszył jego twarzy???
Proszę o wyjaśnienie...
Nowa wersja. Pomyślałam o powozie, na wypadek gdyby Erik byl nieprzytomny lub zbyt slaby na jazdę konną. Nie będą go dziołchy przewieszonego przez siodlo wiozły.
-Musimy iść go poszukać!- orzekła jak dotąd milcząca Anette
- Wa taką pogodę, czy wyście oszalały!?- odburknęła Martha- I tak go nie znajdziemy!
- Skąd masz taką pewność? Anette ma rację. Nie możemy zostawić go na pewną śmierć. Jest chory, do tego ranny.- stwierdziła Eva i podniosła się z fotela -Ubierać się dziewczęta. Józefie! Każ stajennym osiodłać wszystkie konie! I niech mi zaprżegną siwego do broughama! I przygotuj latarnie!
Panienki rozbiegły się po całym domu w poszukiwaniu ciepłych płaszczy, szali i rękawiczek, zabrały także kilka ciepłych kocy dla Erika i dla siebie gdyby ich poszukiwania się wydłużyły. Pospiesznie wyszły z posiadłości i wraz z drobną pomocą stajennych z gracją dosiadły swych rumaków. Madame wspięła się na kozioł broughama, jednokonnego krytego powoziku, i zacięła siwka lejcami.
-Musimy iść go poszukać!- orzekła jak dotąd milcząca Anette
- Wa taką pogodę, czy wyście oszalały!?- odburknęła Martha- I tak go nie znajdziemy!
- Skąd masz taką pewność? Anette ma rację. Nie możemy zostawić go na pewną śmierć. Jest chory, do tego ranny.- stwierdziła Eva i podniosła się z fotela -Ubierać się dziewczęta. Józefie! Każ stajennym osiodłać wszystkie konie! I niech mi zaprżegną siwego do broughama! I przygotuj latarnie!
Panienki rozbiegły się po całym domu w poszukiwaniu ciepłych płaszczy, szali i rękawiczek, zabrały także kilka ciepłych kocy dla Erika i dla siebie gdyby ich poszukiwania się wydłużyły. Pospiesznie wyszły z posiadłości i wraz z drobną pomocą stajennych z gracją dosiadły swych rumaków. Madame wspięła się na kozioł broughama, jednokonnego krytego powoziku, i zacięła siwka lejcami. Jeźdźcy i powóz ruszyli aleją platanów ku bramie.
"Krajobraz był piękny. Wszystko przyprószone cienką warstwą śniegu, szron tak doskonale oddający kształt liści i ich cienkie żyłki, na drzewach, lód który zaczynał skuwać kałuże i pobliską, małą rzeczkę. Wszystko takie kruche, białe, baśniowe... W takiej scenerii nietrudno było wyobrażać sobie, że oto się jedzie na królewski dwór, lub udaje po legendarny skarb. Wróćmy jednak do naszych bohaterek. "
Piękna wstawka z krajobrazem ii...... co dalej?
Dzielimy się, czy nadal jedziemy razem?
W pierwotnej wersji były dwie grupy, teraz przy zmianach to ja nie wiem... :]
"Ale myśmy się rozdzielić miały. I wszystko. A teraz można tak, że znajdziemy Erika, przemówimy mu do rozumu i na drodze do domu spotkamy policję i oni będą chcieli sprawdzić kto jest w powozie..."
I tak robimy. I w momencie jak oni tam zajrzą to jedna będzie udawała Erika narzeczoną i ona go obejmie, żeby tamci nie widzieli jego twarzy xP
Jeździec i koń skryli się w lesie, plątaninie bezlistnych konarów przyprószonych śniegiem. Erik wbił pięty w końskie boki przynaglając wierzchowca do biegu. Wiatr świstał mu w uszach i rozwiewał włosy, chłodząc rozpaloną nadmiarem emocji głowę. Lodowate powietrze wdzierało mu się również pod koszulę, co było znacznie mniej przyjemne, ale wolał już umrzeć na zapalenie płuc niż trafić do wiezienia. Wiezienie, klatka w obwoźnej menażerii, co za różnica? I tu i tam czekało tylko upokorzenie i ból. Na samą myśl o tym zacisnęły mu się szczęki, a mięśnie karku wezbrały pod skórą. Nigdy więcej. Nigdy więcej bycia pośmiewiskiem, dziwadłem, nigdy więcej smaku goryczy w ustach. Lepiej umrzeć. Przypomniał sobie wykrzywione odrazą twarze widzów w operze, gdy Christine zdjęła mu maskę i poczuł jak wzbiera w nim gniew i rozpacz. Ściągnął konia aż ten stanął dęba, tylne kopyta zwierzęcia zatańczyły na suchych liściach, a Erik wzniósł twarz ku białemu zimowemu niebu i zaczął krzyczeć, całą mocą swych potężnych płuc. Spłoszone stado wron, kracząc niespokojnie, wzbiło się w niebo. W powietrzu zawirowały pierwsze płatki śniegu.
-Musimy iść go poszukać!- orzekła jak dotąd milcząca Anette
- Wa taką pogodę, czy wyście oszalały!?- odburknęła Martha- I tak go nie znajdziemy!
- Skąd masz taką pewność? Anette ma rację. Nie możemy zostawić go na pewną śmierć. Jest chory, do tego ranny.- stwierdziła Eva i podniosła się z fotela -Ubierać się dziewczęta. Józefie! Każ stajennym osiodłać wszystkie konie! I niech mi zaprżegną siwego do broughama! I przygotuj latarnie!
Panienki rozbiegły się po całym domu w poszukiwaniu ciepłych płaszczy, szali i rękawiczek, zabrały także kilka ciepłych kocy dla Erika i dla siebie gdyby ich poszukiwania się wydłużyły. Pospiesznie wyszły z posiadłości i wraz z drobną pomocą stajennych z gracją dosiadły swych rumaków. Madame wspięła się na kozioł broughama, jednokonnego krytego powoziku, i zacięła siwka lejcami. Jeźdźcy i powóz ruszyli aleją platanów ku bramie.
Erik zsiadł z konia. Nie czuł chłodu lecz jego ciało zdawało się płonąć, gorączka powoli powracała ze zdwojoną siłą. Oczy mu łzawiły, obraz w okół niego był rozmazany, ledwo dostrzegał sylwetkę swego karosza. Zachwiał się na nogach i o mało nie runąłby na ziemię gdyby nie wystający pień drzewa którego chwycił się w ostatniej chwili. Oparł się o niego. Miał mętlik w głowie, co robić? Musi uciekać, ale nie ma siły. Nie ma siły na ucieczkę, nie ma siły, żeby dłużej ukrywać się przed światem. Śmierć, śmierć to jest wyjście. On nie ma już dla kogo żyć. Jej już nie ma. Christine, dlaczego, powtarzał sobie w duchu, dlaczego... Ile jeszcze będą trwały te męczarnie?
Czy tam jest światło? Źle. Trzeba uciekać.
Odszedł ledwie żywy w las...
Tymczasem panienki na swych pięknych rumakach galopowały po drodze łączącej kilka posiadłości. Panowała idealna cisza nie licząc tętentu kopyt.
-Gdzie on się podział? - mruknęła Marta. - Robi się coraz zimniej... I ciemnej... Jeśli jest w lesie? Przecież niedługo wylezą wilki! Szczyt głupoty tarabanić się gdzieś w taką pogodę!...
-Nie gadaj tylko rozglądaj się za nim, może gdzieś jest. Nie mógł daleko uciec... W takim stanie... - upomniała Anette i przynagliła konia do szybszego biegu.
Tymczasem w sąsiednim dworze komisarz policji kończył rozmowę z gadatliwą panienką i jej guwernantką - szacowną matroną o obfitych kształtach. Po chwili wyszedł na dziedziniec i dosiadł wiernego rumaka, zawołał pozostałych dwóch towarzyszy i ruszyli w dalszą drogę...
-Co to za postać?! Tam przy lesie! - krzyknął przejęty, młody policjant. - O tam pod lasem! I co to za tętent koni?
Mam lepszego pomysła. Znaczy jestem za spotkaniem policji, ale przypominam że komisarz zna panienki i nagłe objawienie się narzeczonego może go cokolwwiek zdziwić. Sugeruję zatem żeby jedna z panien siedziała w powozie z Erykiem, ale kiedy się okaże że policja z naprzeciwka jedzie, Erik skuli się w nogach, na dnie powozu i zostanie starannie okryty wilczurą, a panienka będzie udawała chorą i zmęczoną, Madame zaś będzie się przed komisarzem gesto sumitowała że taka głupia i pozwoliła dziewczetom po nocy szukać tego konia, nie majac względu na delikatną konstytucję panienek i och jaka ona głupia.
Erik zsiadł z konia. Nie czuł chłodu, jego ciało zdawało się płonąć, gorączka powoli powracała ze zdwojoną siłą. Oczy mu łzawiły, widzial wszystko niewyraźnie, jak przez mgłę, ledwo dostrzegał sylwetkę swego karosza. Zachwiał się na nogach i runąłby na ziemię gdyby nie wystający pień drzewa którego chwycił się w ostatniej chwili. Oparł się o niego. Miał mętlik w głowie, co robić? Musi uciekać, ale nie ma siły. Nie ma siły na ucieczkę, nie ma siły, żeby dłużej ukrywać się przed światem. Śmierć, śmierć to jest wyjście. On nie ma już dla kogo żyć. Jej już nie ma. Christine, dlaczego, powtarzał sobie w duchu, dlaczego... Ile jeszcze będą trwały te męczarnie?
Śnieg padał coraz gęściej, pokrywając wszystko bialym całunem i zacierając kontury drzew. (tu można wstawić ten bajkowy opis przyrody moze?)
***
Tymczasem jeźdźcy i powozik wyjechali na główny trakt.
- Dziewczęta! - zawołała Madame Corbeau - rozdzielimy się! Johanne, Agata i Darline pojadą w stronę Chateau Robineaux, a reszta panien wraz ze mną sprawdzi las. Johanne! Jesteś najrozsądniejsza z nich, bedziesz więc przewodzić. I dbajcie o latarnie, niedługo będzie ciemno a śnieg coraz gęstszy.
- Madame - powiedziała Johanne - Co mamy mówić gdy kogoś spotkamy? Nie możemy się przyznać że szukamy Erika.
-Słuszna uwaga, moja droga -pochwaliła Madame. - A zatem gdyby ktoś pytal mówcie że przez nieuwagę stajennego uciekł nam koń ktory miał byc prezentem i bardzo nam zależy żeby go odnaleźć. To drogie zwierzę, przecież. Jesli znajdziecie naszego zbiega dajcie znać jak najszybciej. Nie traćmy więcej czasu, w drogę!
Grupa jeźdźców rozdzieliła się.
-Jak myślicie, długo będziemy go szukać? - zapytała Agata.
-A wiadomo gdzie on polazł? Może być wszędzie! - jęknęła zrezygnowana Darline.
Panienkom juz powoli zaczynały świtać kontury sąsiedniego chateau. Po chwili już widziały światła w oknach i trzy postacie przy bramie. Podjechały jeszcze bliżej.
-Toż to pan komisarz! - krzyknęła ze zdziwieniem pomieszanym z przestrachem Johanne.
Komisarz również je zauważył. A Darline zauważyła ciemną postać, oddaloną o dobre kilka stań na tle białego śniegu. Zaczęła więc trajkotać:
-Och! Pan komisarz i tutaj był w odwiedzinach? I co? Ktoś coś juz wie? Podobno wieści o tej katastrofie można dostać tu z pierwszej reki! Pani komisarzu to prawda?
Zmieszany komisarz przerwał:
-Drogie panienki, a co wy tutaj robicie?
Tu wtrącił się głos rozsądku grupy - Johanne.
-Owy kary rumak, prezent, zbiegł ze stajni. Teraz jeździmy po okolicy i go szukamy - widząc wymowne spojrzenie Darline przerwała. - Ale my panów nudzimy. Ich wzywa służba, nas obowiązki. Dalej dziewczęta! Musimy znaleźć to kare cacko.
Tym razem ruszyły w stronę lasu.
Grupka pod przewodnictwem Johanne galopowała wiejską drogą prowadzącą do Chateau Robineaux. Panowała idealna cisza nie licząc tętentu kopyt.
-Gdzie on się podział? - mruknęła Agata. - Robi się coraz zimniej... I ciemnej... Jeśli jest w lesie? Przecież niedługo wylezą wilki! Szczyt głupoty tarabanić się gdzieś w taką pogodę!...
-Nie gadaj tylko rozglądaj się za nim, może gdzieś jest. Nie mógł daleko uciec... W takim stanie... - upomniała Johanne i przynagliła konia do szybszego biegu.
Tymczasem w sąsiednim dworze komisarz policji kończył rozmowę z gadatliwą panienką i jej guwernantką - szacowną matroną o obfitych kształtach. Po chwili wyszedł na dziedziniec, dosiadł konia, zawołał swych dwóch towarzyszy i ruszyli w dalszą drogę. Zdążyli tylko wyjechać za bramę, gdy konstabl Lefevre wstrzymal gwaltownie swego konia.
-Co to za postać?! Tam przy lesie! - krzyknął przejęty, młody policjant. - O tam pod lasem!
Komisarz i drugi konstabl zatrzymali się również i spojrzeli w kierunku wskazanym przez Lefevre. Mroczniało już ale zdołali dostrzec przemykający się między drzewami cień jeźdźca. Nagle komisarz nastawił uszu.
- Hola! - zakrzyknął. - Ktoś tu nadjeżdża! Słyszę tętent końskich kopyt!
-
-Toż to pan komisarz! - krzyknęła ze zdziwieniem pomieszanym z przestrachem nadjeżdżająca z naprzeciwka Johanne.
Komisarz również je zauważył. A Darline zauważyła ciemną postać, oddaloną o dobre kilka stajań na tle białego śniegu. Zaczęła więc trajkotać:
-Och! Pan komisarz i tutaj był w odwiedzinach? I co? Ktoś coś juz wie? Podobno wieści o tej katastrofie można dostać tu z pierwszej reki! Pani komisarzu to prawda?
Zmieszany komisarz przerwał:
-Drogie panienki, a co wy tutaj robicie?
Tu wtrącił się głos rozsądku grupy - Johanne.
-Ten kary rumak, prezent, zbiegł ze stajni. Teraz jeździmy po okolicy i go szukamy - widząc wymowne spojrzenie Darline przerwała. - Ale my panów nudzimy.Wzywa was służba, nas obowiązki. Dalej dziewczęta! Musimy znaleźć to kare cacko.
Tym razem ruszyły w stronę lasu.
W tym samym czasie...
-Madame! Gdzie teraz jedziemy? - zapytała Pauline.
-Pojedziemy tym leśnym wiaduktem - wskazała ręką w bok szacowna dama. - W drogę!
Jechały, bacznie rozglądając się na boki. Śnieg utrudnił orientację, lecz Mme Eva dobrze wiedziała gdzie jechać. Ten las znała... bardzo długo. Domyśliła się, że Erik nie będzie jechał w stronę miasta, lecz w las. I to w stronę przeciwną niż przyjechał.
Dziewczęta jechały teraz szerszą ławą. Mimo wytężania wzroku i usilnego wypatrywania konia z jeźdźcem nic nie zobaczyły.
Robiło się coraz ciemniej. Pochodnie zostały zapalone. To nieco rozjaśniło mroki nocy, nie na tyle jednak by było dobrze widać okolicę. Zza chmur wyłonił się księżyc, co dodało okolicy magicznego, ale jednocześnie diabolicznego wyglądu. Gdzieś z daleka rozległo się wycie, a konie zaczęły niecierpliwie drobnić i parskać.
Tym razem ruszyły w stronę lasu. Johanne obejrzała się przez ramię. Policjanci wciąż stali na środku traktu patrząc za nimi z głupimi minami, spowici w kłęby pary z własnych i końskich nozdrzy.
- Johanne! Tam! -krzyknęła Agata! - Koń!
Kary ogier, wolny juz od jeźdźca stał pod wielkim dębem jakby nie wiedział co począć.
- Dziewczyny, on musi gdzieś tu być -powiedziała Johanne. - Darline, jedź zawiadomić Madame.
Darline posłusznie spięła konia i zniknęła w mrocznym tunelu leśnej drogi. Tylko światełko jej latarni pełgało jeszcze przez chwilę wśród drzew.
- Zawiadomić o czym? - zapytał znienacka męski głos zza pleców dziewcząt. Johanne i Agata obejrzaly się w popłochu. Komisarz i jego dwaj konstable najwyraźniej się namyślili i zjechali z traktu podążajac tropem dziewcząt.
- Och, widzi pan -powiedziała Johanne, starając się mówić beztrosko, mimo lęku ściskającego jej serce -znalazłyśmy naszą
zgubę. - Wskazała na stojące pod drzewem zwierzę.
-Ojej! Słabo mi! - jęknęła teatralnie Agata i zaczęła zsuwać się po szyi wierzchowca, puszczając zdumionej Johanne perskie oko.
-Panowie pomóżcie jej! - krzyknęła już zorientowana w sytuacji towarzyszka podróży - A ja zajmę się naszą zgubą.
Podjeżdżając do konia bacznie rozglądała się na boki. Opłaciło się! Zaledwie kilka metrów stał bezradnie oparty o drzewo, wyglądający jak trup - Erik.
-Madame! Gdzie teraz jedziemy? - zapytała Pauline.
-Pojedziemy tym leśnym duktem - Eve wskazała ręką w bok. - W drogę!
Jechały, bacznie rozglądając się na boki. Śnieg utrudnił orientację, lecz Mme Eve dobrze wiedziała gdzie jechać. Ten las znała... od bardzo dawna. Domyśliła się, że Erik nie będzie jechał w stronę miasta, leczz dala od ludzi, w głuszę. I to w stronę przeciwną niż przyjechał.
Dziewczęta jechały teraz szerszą ławą. Mimo wytężania wzroku i usilnego wypatrywania nic nie zobaczyły.
Robiło się coraz ciemniej. Latarnie dziewcząt i reflektory powoziku zostały zapalone. To nieco rozjaśniło mroki nocy, nie na tyle jednak by było dobrze widać okolicę. Zza chmur wyłonił się księżyc, co dodało okolicy magicznego, ale jednocześnie diabolicznego wyglądu. Gdzieś z daleka rozległo się wycie, a konie zaczęły niecierpliwie przedreptywać i parskać.
Nagle wśród drzew rozbłysło swiatełko i dał sie słyszeć narastający tętent.
- Madame! Ktoś jedzie! - zakrzyknęła Marta.
Z duktu wypadła Darline, z włosami w nieładzie i wypiekami na twarzy.
- Znalazłyśmy jego konia! -Krzyczała - Ale..! Policja..! Tam jest Policja..!
Johanne nie wiedziała co począć. Erik był gdzieś w pobliżu, pewnie potrzebowal pomocy, a ten glupi komisarz i jeszcze głupsi konstable nie mieli najmniejszego zamiaru odjechać.
-Ojej! Słabo mi! - jęknęła teatralnie Agata i zaczęła zsuwać się po szyi wierzchowca, puszczając zdumionej Johanne perskie oko.
-Panowie pomóżcie jej! - krzyknęła już zorientowana w sytuacjidziewczyna - A ja zajmę się naszą zgubą.
Podjeżdżając do konia bacznie rozglądała się na boki. Opłaciło się! Zaledwie kilka metrów siedział bezradnie oparty o drzewo, wyglądający jak trup - Erik.
Johanne nie wiedziała co począć. Erik był gdzieś w pobliżu, pewnie potrzebowal pomocy, a ten glupi komisarz i jeszcze głupsi konstable nie mieli najmniejszego zamiaru odjechać.
-Ojej! Słabo mi! - jęknęła teatralnie Agata i zaczęła zsuwać się po szyi wierzchowca, puszczając zdumionej Johanne perskie oko.
-Panowie pomóżcie jej! - krzyknęła już zorientowana w sytuacji dziewczyna - A ja zajmę się naszą zgubą.
Podjeżdżając do konia bacznie rozglądała się na boki. Opłaciło się! Zaledwie kilka metrów siedział bezradnie oparty o drzewo, wyglądający jak trup - Erik.
Niczego nieświadomi policjanci zabrali się do cucenia i podtrzymywania mdlejącej Agaty. Tymczasem z lasu wytoczył się powozik, pedzący w tempie godnym wyścigow konnych, otoczony przez grupe podekscytowanych jeźdźczyń. Eve jednym rzutem oka ogarnęła sytuację. Zemdlona Agata, wsparta na ramieniu komisarza, podniosła nieznacznie glowę i mrugnęła do Madame, po czym wskazała jej oczami Johanne. Ta z kolei stala pod drzewem przytrzymując dwa konie, swojego wierzchowca i karego ogiera, starając się jednoczesnie załonic coś sobą.
Madame bez namysłu zatrzymała brougham tak że znajdował się między Johanne a policjantami.
- Dziewczęta, proszę, pomóżcie panom, zajmijcie się Agatą! - powiedziała Madame. -Ot! Jaka ja glupia! -rzucila przepraszająco w stronę policjantów - pozwoliłam im w śnieżycy zgubionego konia szukać, a to takie delikatne stworzenia!
Dziewczęta zsiadly z koni i rzuciły się w stronę uporczywie omdlewającej Agaty, zalewając jednoczesnie policjantów potopem ochow, achów, westchnień, przerażonych okrzyków i wyrazów wdzięczności za pomoc.
-Erik, Erik! - Krzyczała Johanne, w końcu znalazła się przy mężczyźnie. Na pierwszy rzut oka wyglądał on na martwego. Światło księżyca oświetlało jego zdrową połowę twarzy, był blady jak ściana a z czoła ściekała mu kropla krwi. Dotknęła jego skroni- żyje. Mamrotał coś pod nosem. -Poczekaj tu, zaraz wrócimy -odparła i spojrzała w stronę rumaka, chwyciła go za uprząż i ruszyła w stronę Agaty.
Wiedźma cię wyprzedziła...
-Agata! Co się jej stało? - zaniepokoiła się madame. "Naprawdę, czy tylko udaje", zastanawiał się komisarz. - Och! No naprawdę!...Coś skrzypnęło... Nie powinnam była ich barć w taką pogodę! Są takie kruche ... kolejny skrzyp ... i delikatne.
W tej chwili panna Agata ocknęła się, promiennie uśmiechnęła do komisarza i jego towarzyszy, po czym z werwą, zupełnie niepasującą do osoby przed chwilą mdlejącej, wstała i energicznie rzekła:
-Ojej przepraszam panów za kłopot. Mimo wszystko jednak, madame czy możemy już wracać? Kary się znalazł. - znów promienny uśmiech. - Och ależ nie trzeba - rzekła do biegnącego na pomoc konstabla - sama wsiądę.
Cała grupka energicznie potwierdziła po czym jeszcze szybciej ruszyła w stronę chateau.
Komisarz jednak był bardzo podejrzliwy.
-Za nimi - mruknął i dosiadł konia.
- No sam pan... ouch ...widzi -rzekła madame gramoląc się z kozła - biedna Agatka musiała się przemęczyć, pewnie to wszystko odchoruje, i to przeze mnie. Dziewczęta, podprowadźcie ją tutaj, a ty Jehanne, moje dziecko daj tego konia, przywiązemy go na razie do powozu. Panie komisarzu, niech pan przytrzyma laskawie konia agaty, a konstable... o, panowie latarniami się zajmą!
Tak zatrudnieni przedstawiciele władzy, zajęci omdlałą, nie zauważyli jak z drugiej strony powoziku, Madame i Johanne upychaja coś dużego i cięzkiego we wnętrzu pojazdu.
-Agato! Jakże się czujesz? - zaniepokoiła się madame, wyłaniając sie zza powozu. "Naprawdę taka chora ta dziewczyna, czy tylko udaje?", zastanawiał się komisarz.
- Och! No naprawdę!...Coś skrzypnęło... Nie powinnam była ich barć w taką pogodę! Są takie kruche ... kolejny skrzyp ... i delikatne.
W tej chwili panna Agata ocknęła się, promiennie uśmiechnęła do komisarza i jego towarzyszy, po czym z werwą, zupełnie nie pasującą do osoby przed chwilą mdlejącej, wstała i energicznie rzekła:
-Ojej przepraszam panów za kłopot. Mimo wszystko jednak, madame czy możemy już wracać? Kary się znalazł. - znów promienny uśmiech. - Och ależ nie trzeba - rzekła do biegnącego na pomoc konstabla - sama wsiądę.
Cała grupka energicznie potwierdziła po czym jeszcze szybciej ruszyła w stronę chateau.
Komisarz jednak był bardzo podejrzliwy.
-Za nimi - mruknął i dosiadł konia.
Powóz ruszył a w nim Madame, Johanne, Pauline, Martha oraz na w pół żywy Erik. Agata i Darline jechały konno tuż za nimi, bacznie rozglądając się na boki.
Madame powozi, a "chora" Agata siedzi w środku. Reszta pan, przykro mi, musi jechac konno bo ich rumaki same do domu nie pojdą a ktoś musi jeszcze i karego i konia agaty prowadzić.
Erik nawet nie wiedział co się z nim dzieje. Był ledwo żywy, a tu go ciągną do powozu, czy to był powóz? Kładą na podłodze, narzucają jakiś koc. Czy to był koc? Sam nie wiedział. Chyba zaczął coś mówić w malignie, ale jakaś chłodna dłoń przekryła mu usta i nakazała ciszę. Zamilkł, nie miał sił nawet mówić. Coś szarpnęło. Poczuł, że gdzieś jedzie? Czym? Z kim? Nie wiedział, znów zaczął coś mówić, znowu jakaś chłodna dłoń na ustach. Już nic nie powiedział. Stracił przytomność.
Nikt nie zorientował się jednak, że kilkanaście metrów za powozem konno ściga je komisarz wraz ze swymi towarzyszami. Był to z natury człowiek bardzo podejrzliwy i nieufny a całe to zdarzenie wydawało mu się co najmniej dziwne.
Wszystko cudnie! Miód, pomarańcze i coca cola!!! Tylko tak pomyślałam, że
1. Eryk po pożarze opery, tak jak stał, czyli w mokrych gatkach i rozchłestanej koszuli, dosiadł rumaka i pocwałował w mrok zimy na złamanie karku. Po nocy spędzonej w siodle, zemdlonego znalazły go panny ze dworu. Jakie przesłanki przywiodły tam komisarza na drugi dzień? Kilkanaście kilometrów od Paryża? Wybrał chataou tak na chybi- trafił? Przecież nie przyszedł po śladach?
2. Upiór - to egoista, człowiek bardzo zorganizowany. Przygotowujący się do każdego posunięcia z zegarmistrzowską precyzją. Jednorazowy poryw w postaci nieprzygotowanej ucieczki z gmachu opery (zresztą przecież miał alternatywne wyjście za zbitym lustrem) nie zmieniło przecież jego charakteru tak dalece. Musiałby by skończonym idiotą, gdyby powtórzył ten sam numer z ucieczką dwa dni potem. Poza tym napisałyście, że Erik przysłuchiwał się rozmowie komiszrza z madame i wiedział, że go nie wydała. I, jeżeli już chciałby uciekać, szybciej zabilby kamerdynera, by zdobyć ciepłe ubranie, a z kuchni gwizdnął żarełko na podróż, wziął zapasowego luzaka. Jego ucieczka na pewno nie wyglądałaby tak, jak to przedstawiacie... To silny, przebiegły facet jest, z głową na karku...
1. jak dla mnie to szukał zbiega po okolicznych dworach, a raczej wypytywał mieszkańców o to czy go nigdzie nie widziały. Bądź co bądź w Operze było spore bum, toteż działania podjęli natychmiast, żeby nie było "a co robi policja?".
I nie wybierał na chybił-trafił, ale odwiedzał każdy okoliczny dwór gospodę czy zajazd.
2. znów jak dla mnie to:
-przeziębiony / zapalenie płuc / coś innego
-gorączka
-czasem maligna
dla mnie to wtedy racjonalnie i na zimno nie myślał.
1. Upiór nie miał peleryny noiewidki. A może ktoś widział konia i jeźdźca po drodze, więc policja czesała okolicę w której to się zdarzyło? A może komuś ze służby się coś wypsnęło o tajemniczym nocnym gościu, a komisarz dodał dwa do dwóch?
2. Upiór nie jest az tak zorganizowany. Jego posunięcia zawsze były na granicy ryzyka, co widać było w Don Juanie. Gdyby Krycha nie zdjęła mu maski policjanci zastrzeliliby tokującego Upiora jak kaczkę. Zresztą samo jego wyjście awaryjne z Opery w noc styczniową, bez odzieży, maski, rzeczy osobistych, pieniędzy oraz planu było posunięciem średnio zorganizowanym. Poza tym w tej chwili Erik jest w zupełnie innej sytuacji. Opera była jego strefą komfortu, czuł sie tam bezpiecznie i to on tam stawiał warunki, dzielił i rządził. Teraz jest w zupełnie obcym miejscu, bez możliwości wycofania się do bezpiecznego leża, z gołą twarzą, zdany na łaske i niełaskę innych. W dodatku świat mu runąl, facet nie jest zupełnie pewien czy aby ma jeszcze ochotę żyć, ale na pewno nie chce zostać złapanym przez policję by jeszcze raz sanąć przed oczyma tłuszczy. Toż dzięki Krysieńce wszystkie dawne traumy się w nim obudzily i wyją pełną mocą. Dodatkowo jest chory, zgorączkowany i nie myśli za przesadnie logicznie.
A ja nic nie powiem, tylko tyle, iż potwierdzam i podpisuję się pod tymi wszystkimi kończynami.
O LOL! :DDDDDDDDDDDDDD
Ale wracajmy do roboty, trzeba zgubic policję i przeszmuglowac Upiora do chateau.
Skoro zgubić... xD
-Madame - rzekła Pauline napiętym głosem. - Policja chyba za nami jedzie.
-Kochana, nie przejmowałabym się tym. Erik jest bezpieczny w powozie, a oni mogą sobie podejrzewać. Kto jak kto, ale ja znajomości w Paryżu mam! - rzekłszy to z mocą, zacięła konia i powóz zaczął się toczyć w tempie o wiele za szybkim po leśnych wiaduktach.
---
-One coś ukrywają. - mruknął komisarz do konstabla. - Na pewno coś ukrywają. A może kogoś? - zaśmiał się ubawiony z własnego, kiepskiego zresztą, żartu.
---
Kilkanaście koni i ludzi było coraz bliżej progów cheteau. O ile powóz i dziewczęta wjechali bez problemu, to policji zatrzaśnięto drzwi przed nosem.
Komisarz był wściekły.
Dziewczęta odetchnęły z ulgą i powoli wysunęły się z siodeł, były wykończone. Madame pobudziła stajennych i nakazała im zająć się rumakami. Agata wysiadła z powozu i poprosiła resztę o pomoc w doprowadzeniu Erika do środka.
Dziewuszki ja aby na chwilkę.
teraz lecę na konie, ale wejdę aby jak wrócę, czyli koło 19 max :]
Mam nadzieję, że nie pouciekacie do tej pory ;P
Kilkanaście koni i ludzi było coraz bliżej progów cheteau. O ile powóz i dziewczęta wjechały bez problemu, to policji zatrzaśnięto bramę przed nosem.
Komisarz był wściekły, natomiast dziewczęta odetchnęły z ulgą i powoli zsunęły się z siodeł, były wykończone. Madame pobudziła stajennych i nakazała im zająć się wierzchowcami. Agata wysiadła z powozu i gestem przywołała pozostałe dziewczeta. Mme Corbeau uniosla pled z wilczego futra okrywający człowieka leżącego na podłodze powoziku.
Udźwignęły go i powoli doprowadziły do drzwi, następnie przez korytarz aż do salonu. Delikatnie ułożyły mężczyznę na tapczanie niedaleko kominka. Dziewczęta zaczęły pozbywać się płaszczy, szali i rękawiczek. Jedna z nich rozpaliła ogień, druga pobudziła służbę zalecając przygotowanie ciepłej herbaty i gorącej kąpieli.
Może by jakiego doktora przyprowadzić? Na zapalenie płuć sie wtedy umierała, a przecież opowiadanie nie ma sie tak skończyć...