W kinach zadebiutował czwarty pełnometrażowy film meksykańskiego reżysera Alonsa Ruizpalaciosa. "Apetyt na więcej. La Cocina" – jak pisze w swojej recenzji Diana Dąbrowska – to "bardziej niż o jedzeniu film o ludziach. Ludziach, którzy zjadają samych siebie". W głównych rolach m.in. Raúl Briones i Rooney Mara. Fragment recenzji filmu "
Apetyt na więcej. La Cocina" znajdziecie poniżej. Całą jest dostępna na jego karcie
POD LINKIEM TUTAJ.
Kwaśny smak kontestacji autorka: Diana Dąbrowska
Trudno nie czytać filmów
Alonsa Ruizpalaciosa jako współczesnych manifestów zagubionych ludzi, narodów, światów. Choć meksykański reżyser przygląda się swoim pechowym bohaterom-marzycielom z dużą dozą ciepła, szczerze wątpi, czy potrafią ze swoim życiem zrobić coś naprawdę pożytecznego, cieszyć się swoją (często zapomnianą bądź nieuświadomioną) wolnością. "
Apetyt na więcej. La cocina" to na poły groteskowa, a na poły poetycka baśń o komodyfikacji i konsumpcji meandrów ludzkiej duszy, a także próbie powiedzenia "NIEEEEE", w momencie gdy wszyscy dookoła powtarzają z uporem maniaka "TAAAAAK!".
W swoim czwartym pełnym metrażu twórca "
Filmu o policjantach" bierze na warsztat cenioną i nietracącą na aktualności sztukę teatralną "The Kitchen" (1957)
Arnolda Weskera. Jak przystało na przedstawiciela nurtu "Angry Young Men", angielski dramaturg w realistycznym kluczu obnaża brutalne warunki pracy emigrantów i napięcia społeczno-kulturowe panujące w kuchni pewnej dużej londyńskiej restauracji. Choć
Ruizpalacios zmienia czas, miasto i konwencję przedstawieniową, pozostaje wierny głównym założeniom pierwowzoru. I tak trafiamy na jeden dzień do wypełnionej po brzegi turystami jadłodajni "The Grill" mieszczącej się przy Time Square. Ale to nie owi klienci i zamawiane przez nich mniej lub bardziej kosztowne dania stanowić będą epicentrum tej filmowej refleksji. Odważnie zaglądamy za kulisy tego "kulinarnego teatru uniżenia", w którym ścierają się nieustannie różne racje i powiązane z nimi odmienne nacje. Meksykański autor próbuje z pazurem kreślić w "
La Cocinie" to, co Balzac w swoim cyklu "Komedii ludzkiej" – mikrokosmos charakterów i zagubionych w swoich marzeniach i emigranckich tęsknotach postaci, w którym pogoń za "złotym cielcem" dokonuje spustoszenia serc i myśli. Bo bardziej niż o jedzeniu jest to film o ludziach. Ludziach, którzy zjadają samych siebie.
Pieniądze stają się w "
La Cocinie" czymś w rodzaju MacGuffina, a poszukiwanie ich potencjalnego złodzieja bądź złodziejki zamienia się tutaj w obsesję. Kto z licznej ekipy kucharzy czy kelnerów zakosił 823 dolary z jednej z kas? Kto nadużył zaufania buńczucznego właściciela Rashida? Próba odpowiedzi na to pytanie nie należy do najprostszych zadań, bowiem
Ruizpalaciosowi udało się zrealizować dzieło, które będzie mieścić w sobie na pierwszy rzut oka przeciwstawne, trudne do sklecenia wymiary narracyjne: brutalny slapstick rodem z "
Dzisiejszych czasów" (1936)
Chaplina, ekspresjonistyczną grozę i kameralny, miłosny komediodramat, zręcznie lawirując pomiędzy euforią i dojmującym smutkiem, nadzieją i jej całkowitym brakiem.
Godard mawiał, że powinno się zawsze zaczynać od rzeczywistości, aby odbić do czegoś zupełnie innego i stamtąd wrócić ponownie do realnego świata. O ile tematy podejmowane przez meksykańskiego reżysera cechuje autentyzm, o tyle warto zwrócić uwagę na ilość przeobrażeń, które dokonują się już w obrębie warstwy stylistycznej. Powodują one chwilami całkowite odrealnienie poziomu treści ("co", a właściwie "kogo" reżyser ukazuje na ekranie), oddalając go (niekiedy nawet "kosmicznie") od przestrzeni scenograficznej kraju, w którym toczy się akcja. Za sprawą licznych odkształceń w polu wizualnym historie
Ruizpalaciosa zdają się rozgrywać "poza czasem", "poza miejscem", w przestrzeni uniwersalnych znaczeń.
Całą recenzję filmu "Apetyt na więcej. La Cocina" można przeczytać TUTAJ.