Pierwszy dzień Kina Na Granicy mógł utwierdzić stałych bywalców w sympatii do tej imprezy. Powody do zadowolenia przyniosła już gala otwarcia. Inaczej niż na większości polskich festiwali, w Cieszynie impreza nie przypomina napuszonej rewii komunałów i wymuszonych uśmiechów. Otwarcie Kina na Granicy budziło raczej skojarzenia z absurdalnym spektaklem wyreżyserowanym incognito przez
Petra Zelenkę. W Cieszynie oficjalne przemowy były krótkie, opowiadane ze sceny dowcipy bawiły, a przygotowane dla publiczności niespodzianki autentycznie zaskakiwały.
W pełną dystansu atmosferę znakomicie wpasował się także reżyser filmu otwarcia –
David Ondříček. Czeski twórca ze swadą wspominał swoje wrażenia z dni zdjęciowych w Wałbrzychu ("Tamtejsi mieszkańcy naprawdę mają potencjał. Muszą tylko przestać tyle pić") i odpowiadał nawet na najdziwaczniejsze pytania publiczności ("Czy zamierza pan kiedyś nakręcić film o otwartych funduszach emerytalnych?"). Jednocześnie jednak nie ukrywał, że myślami od dawna znajduje się już w którymś z pubów transmitujących właśnie półfinał Ligi Mistrzów.
Ondříčkowi łatwo można było jednak wybaczyć tę postawę. Na odchodne rzucił przecież, że zamierza kibicować Polakom z Dortmundu.
Czeski twórca przywiózł do Cieszyna naprawdę udany film. Otwierające imprezę
"W cieniu" może doprowadzić do dezorientacji szanujących się historyków literatury. Scenariusz filmu przypomina owoc pogawędki w praskiej knajpie odbytej przez
Franza Kafkę i
Raymonda Chandlera.
Ondříčkowi udaje się umiejętnie połączyć atmosferę totalitarnej paranoi z egzystencjalnym posmakiem kina noir. Choć zamysł realizacji czarnego kryminału made in Czech Republic mógł wydawać się ryzykowny,
"W cieniu" bynajmniej nie przypomina bazarowej podróbki hollywoodzkiego kina gatunków.
Ondříček dba o to, by uniwersalne schematy wkomponować w realia komunistycznej Pragi Anno Domini 1953. W świecie sportretowanym we
"W cieniu" totalitarny rząd manipuluje ludźmi, a jedynym źródłem wiedzy o rzeczywistości pozostają groteskowe broszury propagandowe.
Właśnie w takiej atmosferze kapitan Hakl musi przeprowadzić najtrudniejsze śledztwo w karierze. Choć policjant stawia przy okazji opór potężnej systemowej machinie, bynajmniej nie przypomina nieskazitelnego herosa. Gdy po powrocie do domu zdejmuje kapelusz i odkłada rewolwer do szuflady, staje się zwyczajnym mężczyzną z zupełnie trywialnymi problemami. Podszyta sympatią fascynacja ludzkimi niedoskonałościami stanowi bodaj jedyne ogniwo łączące
"W cieniu" z kultowymi
"Samotnymi". Podczas gdy tamten film
Ondříčka rozpoczął w Polsce niesłabnącą modę na czeskie kino, nowe dzieło reżysera prowokuje kolejne powody naszej sympatii. Twórca
"W cieniu" udziela polskim kolegom po fachu lekcji opowiadania o bolesnej historii w sposób pozbawiony martyrologicznego zadęcia. Filmowy Hakl przypomina generała Nila, który zszedł z pomnika i postanowił napić się piwa.
Piotr Czerkawski