Planete Doc Review Dzień 5: Śpiew na szczycie królika

Filmweb / autor: , , /
https://www.filmweb.pl/news/Planete+Doc+Review+Dzie%C5%84+5%3A+%C5%9Apiew+na+szczycie+kr%C3%B3lika-51412
Choć festiwal Planete Doc Review jest już na półmetku, nie zwalnia tempa codziennie dostarczając głodnym widzom kilkadziesiąt godzin projekcji filmowych. Filmweb jest patronem medialnym imprezy, a zatem na seansach nie mogło nas zabraknąć.

Przypominamy, że przez cały czas trwania festiwalu aktywna jest ankieta na najlepszy film Planete Doc Review zaprezentowany w głównej sekcji konkursowej. Swoje głosy możecie oddawać TUTAJ. Zaś na filmwebowej stronie festiwalu znajdziecie wszystkie potrzebne informacje, aby być na bieżąco z festiwalem.

Ślepa furia

Filmy o niepełnosprawnych, którzy pokonują swoje słabości, to zawsze murowane hity. Twórcy uprawiają emocjonalny szantaż w słusznej sprawie - raz, żeby wycisnąć z widza możliwie najwięcej słonej cieczy, a dwa, żeby pokazać, że kalecy są tacy sami jak my, a nawet lepsi. Przezwyciężenie psychicznych i fizycznych ograniczeń uwzniośla jak podróż windą na najwyższe piętro Pałacu Kultury. W "Ślepym losie" poznajemy historię niewidomego Erika Weihenmeyera, który wspiął się na szczyt Mount Everestu. Teraz przyjeżdża ze swoją ekipą do Tybetu, aby zorganizować kolejną górską wyprawę. Jej uczestnikami będą dzieci z okolicznej szkoły dla niewidomych.



W dokumencie Lucy Walker frapują mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, komu ta niebezpieczna wycieczka potrzebna jest bardziej: Amerykanom czy kalekim dzieciakom. Reżyserka krytykuje delikatnie zachodnią chęć łamania kolejnych ograniczeń, granic i rekordów. Dla nich wspinaczka to kolejny wyczyn sportowy. Z kolei czy niewidomi odczują znaczącą zmianę po całym przedsięwzięciu? Czy naprawdę natchnie to ich do uczestniczenia w życiu społeczeństwa na normalnych zasadach? Druga wątpliwość dotyczy kontekstu politycznego: akcja "Ślepego losu" rozgrywa się w Tybecie, ale na ekranie ani słowem nie wspomina się o prześladowaniach ze strony Chin. Czyżby reżyserka zgodziła się na cenzurę? Tak poza tym to kawał porządnego kina dokumentalnego.
(ŁM)

Rodzinna Europa

Eurowizja kojarzy się nam głównie z kiczem, tandetą i muzycznym dnem, ale wszyscy chcielibyśmy, żeby choć raz polski wykonawca odniósł w konkursie znaczący sukces. Skoro dojrzałym artystom znad Wisły nie wychodzi, czas może postawić na kogoś młodszego? Nie wszyscy pewnie wiedzą, ale od kilkunastu równolegle do "dorosłej" Eurowizji odbywa się jej dziecięca edycja, w której Polska jak na razie nie bierze udziału. Mali muzycy są niemal tak samo zblazowani jak ich starsi koledzy (trzynastoletnia piosenkarka stwierdza ze smutkiem: czuję, że w życiu nie uda mi się osiągnąć niczego większego).



"Sounds like teen spirit" Jamiego J. Johnsona żartuje sobie z tego niedojrzałego show-biznesu, ale jednocześnie zwraca uwagę na pozytywny aspekt całego przedsięwzięcia. W konkursie biorą udział Gruzini i Rosjanie, a także Turkowie i Ormianie. Gdzie indziej strzelaliby do siebie z karabinów. Tutaj tańczą, śpiewają i śmieją się. Porozumienie ponad barierami jest więc możliwe dzięki tandetnej imprezie. Krzepiące przesłanie w sam raz dla rodzinnej Europy.
(ŁM)

Demokracja z telewizji

W Polsce, reality-show uważane jest za prymitywną rozrywkę plebsu, na którą krzywią się 'intelygenty' wszelkiego sortu. Tymczasem w wykrwawionym Afganistanie jest to powiew wolność, dla wielu pierwszy i może jedyny kontakt z demokracją w praktyce. Taki w każdym razie obraz wyłania się z dokumentu "Afgański idol".



Kabul w ruinie, plemienne i klanowe podziały widoczne w całym kraju, zniszczenie i strach królujące na ulicach. A w tym wszystkim jeden promyk nadziei i radości – Idol, w który wziąć udział może każdy (nawet kobieta), w którym wyrazić zdanie może każdy. Film jest niezwykle interesującym studium kultury afgańskiej. Widzimy jak dekadencki program z 'zepsutego Zachodu', zapuszcza korzenie w konserwatywnej społeczności. Wciąż nie wszystko jest tu dozwolone – taniec jest czymś szokującym – mimo wszystko Idol daje im więcej swobody, niż mieli jeszcze kilka lat temu, kiedy władzę w Afganistanie stanowili talibowie.

Od strony technicznej film nie ma zbyt dużej wartości. Twórcy wiedzieli, że najlepiej opowiedzieć o zjawisku przez pryzmat osobistej historii. Niestety nie wiedzieli jak skutecznie to zrobić. Gdyby nie sama rzeczywistość uchwycona kamerą, "Afgański Idol" nie miałby widzowi nic do zaoferowania.

(MP)

Afryka dla Afrykańczyków

"Jak wydoić nosorożca" to niezwykle interesujący dokument, rzucający sporo światła na sprawy Afryki, ekologii i gospodarki. Czarny Ląd jest domem dla setek gatunków zwierząt zagrożonych dziś wyginięciem. "Oświecone' społeczności Zachodu wołają zatem o ochronę przyrody. Jest w tym wołaniu coś niepokojąco rasistowskiego, ponieważ ludzie mieszkający w Afryce traktowani są na równi ze zwierzętami. Zabrania się im rozwoju ekonomicznego, chce się ich zamknąć w skansenach na prymitywnym poziomie, jako kolejna obok nosorożców, słoni i lwów atrakcja turystyczna.



Na szczęście rosnąca świadomość Afrykańczyków, dorastanie nowych pokoleń, które coraz pewniej zrzucają z siebie jarzmo kolonializmu dają nadzieję na przyszłość. Autor dokumentu David E. Simpson na przykładzie działań w Kenii i Namibii pokazuje, jak Afrykańczycy własnym sumptem mogą wprowadzać w życie rozwiązania, które będą poprawiały standardy życia lokalnych społeczności i jednocześnie gwarantowały przetrwanie dzikiej przyrody. Oczywiście "Jak wydoić nosorożca" jest obrazem mocno tendencyjnym, miejscami zdaje się być formą filmu edukacyjnego, który ma propagować ideę cohabitatów. Akurat w tym przypadku nie mam nic przeciwko tej formie. Jest ona niezbędna i przynieść może korzyść i Afrykanom (którzy przestaną oglądać się na Zachód i wezmą przyszłość w swoje ręce) i Europejczykom/Amerykanom (którzy, być może, przestaną Afrykę traktować jako kraj niedorozwinięty i wspomogą inicjatywy a nie będą narzucać swoje standardy).

(MP)


Słów kilka o "Króliku po berlińsku" i poniedziałkowej debacie

Wczoraj zaprezentowaliśmy wideo-relację z debaty o 1989 roku, do której wstępem był dokument "Królik po berlińsku". Dziś pora powiedzieć kilka słów o filmie jak i o samej debacie.

"Królik po berlińsku", najnowszy film Bartka Konopki, prezentowany był wczoraj przy pełnej widowni. Zachwycona publiczność nagrodziła twórcę wraz z zespołem realizatorów gromkimi brawami. Czy zasłużenie? Film trwa mniej niż godzinę, złożony jest z ujęć, jeśli nie znanych, to z pewnością nie zaskakujących, wypowiadają się tu mieszkańcy Berlina Wschodniego i Zachodniego, eksperci, żołnierze pełniący niegdyś służbę w pasie granicznym. To film o murze berlińskim okalającym wyspę Berlina Zachodniego, a to przecież naprawdę  nic nowego, przynajmniej na polu niemieckiego kina dokumentalnego.

A jednak – to pierwszy film dokumentalny o murze berlińskim posługujący się konwencją... filmu przyrodniczego. Pierwsze ujęcia przedstawiają, rzecz jasna, tytułowe króliki. Stopniowo kamera przechodzi od detalu, zarysu oka, sierści aż po plan pełny, w którym widać tu i tam sympatyczne, kicające zwierzątka i zza kadru nagle rozbrzmiewa znany głos – oczywiście, czyta Krystyna Czubówna. Nie, tego nikt się nie spodziewał, tego zdecydowanie jeszcze nie było. Ale czy tak wolno, czy aby należy? Przecież chodzi o temat poważny a tu – króliki.

I co miał mur do królików? Otóż, to bardzo proste. Mur berliński był architektoniczną konstrukcją składającą się z kilku elementów, przede wszystkim sam mur to były raczej dwa mury wzmocnione zasiekami i zaporami przeciwczołgowymi, oddzielone od siebie pasami zieleni i ziemi. Przestrzeń między murami oświetlona była latarniami, poddana nieustannej kontroli patrolujących żołnierzy z psami. W momencie powstania muru króliki zostały niejako schwytane w tę przestrzeń, zamknięte w niej jak w pułapce bez wyjścia. Zaczęły zatem żyć tak, jakby to było ich naturalne środowisko, pasły się, rozmnażały, wylegiwały na słońcu pomiędzy murami.

Króliki są niekwestionowanymi bohaterami filmu, mamy mnóstwo ujęć prezentujących przeróżne aspekty ich życia, jednak historia o królikach jest rodzajem metafory, która daje się zinterpretować jako historia o podzielonym Berlinie a może bardziej jako opowieść o Niemczech Wschodnich, o życiu w NRD. Początkowo ta metafora się nie jest oczywista, ale komentarz zza kadru nie pozostawia wątpliwości, że ten króliczy punkt widzenia to przecież ludzka perspektywa. Bo cóż znaczy, że króliki "sądziły, że je tu zamknięto dla ich własnego dobra" albo skomponowanie ujęć przedstawiających Ericha Honeckera z komentarzem, że to "gospodarz łąki królików", i że "króliki były jego oczkiem w głowie"?

Film daje się znakomicie odczytywać łącząc dwie perspektywy widzenia tak nierozłączne, oświetlające się wzajemnie, że w jasny sposób opowieść o królikach staje się opowieścią o totalitarnym systemie, o zniewoleniu, absurdzie władzy. Dzięki nowemu kontekstowi bezsens, okrucieństwo i nieludzkość systemu są widoczne ostro jak nigdy dotąd.

Film jest przy tym tak zabawny, błyskotliwy, przewrotny a przy tym wydaje się doskonale wyważony. I choć interpretacja filmu pociąga za sobą jednocześnie decyzję o przyjęciu tezy o paralelności konkretnych losów ludzkich i zwierzęcych, to jest ona na gruncie tego medium i formy szalenie oryginalną oraz subtelnie proponowaną. Śmiech,, zaskoczenie, przerażenie, wzruszenie – Konopka gra na uczuciach widzów z pewnością wirtuoza.

Integralną częścią filmowego pokazu była debata "Sztuka filmowa a wydarzenia 1989 roku", w której udział wzięli: Andrzej Wajda, Maciej Drygas, Thomas Frickel i autor zamieszania z królikami - Bartek Konopka. Debatę, jednocześnie transmitowaną przez Program III Polskiego Radia, poprowadził Ryszard Jaźwiński.

Temat przewodni debaty w interesujący sposób poprowadził uczestników meandrami swych rozległych kontekstów, i w jakiś sposób a może na szczęście (przynajmniej dla mnie) zagadka relacji: kino a wydarzenia historii najnowszej, symbolizowanej przez rok 1989 – nie została rozwiązana. Jednak, to z pewnością nie było spotkanie nieudane, anegdoty sypały się jak z rękawa, goście wchodzili z sobą w polemiki, zastanawiając się nad wartością kina, nad przemianami medialnymi, przeżywaniem opowiadanych przez kino historii, zmianami w opisywaniu filmowych wydarzeń, co chwilę wracając do filmowych królików z Berlina, które były wciąż pewnego rodzaju punktem odniesienia.

Reżyser niemiecki Thomas Frickel próbując odpowiedzieć na pytanie, dlaczego dotąd Niemcy nie podjęli takiej perspektywy, którą wyzyskuje Konopka, tłumaczył, że dotąd w centrum zainteresowania niemieckich filmowców byli głównie ludzie i ich losy. Może to być też związane z przyjętym modelem realizacji filmowej lub kwestią postrzegania NRD z perspektywy Niemiec Zachodnich, naznaczonego pobłażliwością. Ponadto sądzę, że nie należy zapominać, że spojrzenie polskiego reżysera na mur berliński jest do pewnego stopnia spojrzeniem niezaangażowanym.

Andrzej Wajda rozpoczynając swoje refleksje od sformułowania z właściwą sobie błyskotliwą ironią, uwagi: "nie widzę takich aktorów jak te króliki", tłumaczył, czym jest i jak oddziałuje kino, jak zmienia się jego społeczny odbiór w zależności od historyczno-politycznego kontekstu. Maciej Drygas niejako nawiązując do roli kina, wspomniał, że aby obejrzeć "Człowieka z marmuru" przyjechał z Moskwy, gdzie studiował w szkole filmowej,  aż do Warszawy. Dziś chyba raczej próżno szukać tak oddanych kinomanów.

Pomimo uczestniczących w debacie znakomitych gości zdziwił mnie brak w panelu dyskusyjnym krytyków filmowych zainteresowanych filmami o najnowszej historii czy sztuką dokumentu, czy też raczej brak krytyków filmowych w ogóle. Zabrakło też tego, co według mnie najważniejsze – udziału zgromadzonej na widowni publiczności. Publiczność bowiem zdecydowała się na kontynuowanie rozmów o kinie w mniej formalnej atmosferze, delektując się smakowitościami cateringu przygotowanego z okazji filmowej premiery. Jakie wnioski pojawiły się w wyniku połączenia smaku świetnego kina ze zmysłowością bufetu – nie mam pojęcia.
(MB)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones