Jakub Ćwiek kontra Stephen King! Polski pisarz, autor "Kłamcy" i "Drelicha", recenzuje dla nas najnowszą ekranizację prozy amerykańskiego mistrza grozy. "Wielki marsz" to dystopijna opowieść w reżyserii Francisa Lawrence'a, w której zagrali Cooper Hoffman, David Jonsson i Mark Hamill. Jak film spodobał się Ćwiekowi? Przeczytajcie jego recenzję. "Wielki marsz" – recenzja autorstwa Jakuba Ćwieka
Trudno powiedzieć, dlaczego pierwsza książka późniejszego mistrza grozy Stephena Kinga — krwawa, dystopijna wariacja na temat powieści inicjacyjnej — początkowo spotkała się z niechęcią wydawców. Fakt jest jednak faktem, że wielokrotnie odrzucana, trafiła w końcu do szuflady, by ukazać się po latach, gdy już King dorobił się swojej pisarskiej pozycji i złowieszczego tytułu –
pisze w swojej recenzji Jakub Ćwiek. (...) Prosta pozornie historia to tekst formalnie bliższy symbolicznej "Loterii" Shirley Jackson niż pulpowym opowieściom, do których King później często się odnosił. Potraktowana dosłownie, w dodatku z hollywoodzkim zacięciem, pewnie dałaby nam potworka w rodzaju "Uciekiniera" z 1987 roku — widowiskowego kina akcji, gdzie urocza nieporadność i uproszczona miałka fabułka zostały przypudrowane czerstwymi bon motami, slasherową brutalnością i futurystycznymi dekoracjami. A to zdecydowanie zabiłoby wszystko, co w "Wielkim marszu" jest cenne. J.T. Mollner, scenarzysta powstałej właśnie ekranizacji, zdaje się to rozumieć, bo droga, którą podąża, jest drogą owej alegorii, umowności przedstawionego świata. W swojej interpretacji i wizji idzie nawet o krok dalej niż King, ukazując nam rzeczywistość jaką widzą i czują uczestnicy marszu. Dla nich, będących rzekomo w centrum uwagi całego kraju, świat zdaje się pusty, sprowadzony wyłącznie do tych kilku wyrazistych elementów, na które maszerujący zwracają uwagę — salutujący im policjant, płonące auto czy rodzina na pikniku – dodaje autor "Drelicha".
Imponuje mi powściągliwość, z jaką wspomniany Mollner do spółki z reżyserem Francisem Lawrencem opowiadają tę historię. Jak konsekwentnie unikają w niej wszelkiej hollywoodzkiej widowiskowości — choć przecież obaj bardzo ją lubią — jak urealniają sceny i uziemiają kolejne akty przemocy, które King z taką pieczołowitością opisywał. Tu śmierć jest nagła, paskudnie trywialna, uprzedmiotawiająca. Odchodzący nie mają ostatniej chwili chwały, nie mają czasu, by coś powiedzieć, by wybrzmieć. Są tylko mechanicznie wygłaszane ostrzeżenia, a potem... no cóż, Marsz jest o jedną osobę bliżej końca. Całą recenzję autorstwa Jakuba Ćwieka przeczytacie TUTAJ. "Wielki marsz" – zwiastun
O czym opowiada "Wielki marsz"?
Ameryka niedalekiej przyszłości. Jednym z najpopularniejszych wydarzeń medialnych jest transmisja dorocznego Wielkiego Marszu, w którym udział bierze pięćdziesięciu starannie wyselekcjonowanych nastolatków. Zasada jest prosta: kto zostaje w tyle, ten ginie. Marsz kończy się dopiero wtedy, gdy przy życiu pozostanie jeden uczestnik. Tu nie ma miejsca na sentymenty, przyjaźnie i wzajemną lojalność. Takie jest w każdym razie założenie organizatorów. Ale podczas morderczej drogi, każdy z zawodników ujawnia swoje prawdziwe oblicze, a rywalizacja przybiera nieoczekiwany obrót.