Dziś we Wrocławiu podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty wręczone zostaną nagrody XII edycji Konkursu o Nagrodę im.
Krzysztofa Mętraka. Jak informowaliśmy w maju, trzecie miejsce przypadło naszemu redakcyjnemu koledze Łukaszowi Muszyńskiemu.
Łukasza wyróżniono za tekst
"Bezcelowe wędrówki młodej krytyki filmowej", i zaprezentowany w nim "ostry, ale zdyscyplinowany styl, niepokorność myśli oraz emocje, jakie wzbudził wśród jurorów". Z okazji wręczenia nagrody, publikujemy dziś wyróżniony tekst.
BEZCELOWE WĘDRÓWKI MŁODEJ KRYTYKI FILMOWEJ Czytanie kolejnych przenikliwych analiz na temat stanu rodzimej kinematografii bawi mnie niezmiennie. Sytuacja polskich krytyków filmowych niewiele różni się bowiem od kondycji reżyserów. Wszyscy są uwikłani siecią finansowo-towarzyskich układów, które paraliżują możliwość powiedzenia tego, co się naprawdę myśli. Dominuje życzliwe klepanie się po plecach. Ten, kto zdobędzie się na konkretne ataki personalne, zostanie wyrzucony poza nawias.
Wszyscy zastanawiają się, dlaczego młodzi reżyserzy nie potrafią otworzyć umysłów na prądy płynące z Zachodu. Dlaczego nie umieją zbuntować się przeciwko otaczającej rzeczywistości. Dlaczego nie zgwałcą jej mentalnie, by wprowadzić na ekranie zdrowe wzorce zachowań. Tak robiły inne kinematografie w chwilach historycznej wagi – modernizowały świadomość swych widzów. Ja wolę spytać, co z młodymi krytykami, którzy powinni nadawać ton debacie na temat polskiego filmu? Oni też nie chcą niczego zmieniać.
Młoda krytyka filmowa (przyjmijmy skrót MKF) z łatwością opanowała sztukę przetrwania. Jej również nie zależy na buntowaniu się – będziesz za bardzo podskakiwać, a naczelny stwierdzi, że w tym miesiącu nie ma dla ciebie recenzji do napisania. MKF wybrała strategię zalotnego łaszenia się. A nuż jakaś redakcja zaproponuje etacik i zniknie większość problemów? Podobne zabiegi nie przeszkadzają jednak w zapewnieniach, że krytyk ma służyć widzom, a nie artystom.
Pół biedy, jeśli przedstawiciel MKF odcina się od środowiskowych rozgrywek i zajmuje się kinem wyłącznie jako sztuką. Wybiera drogę kompromisowej uczciwości w stosunku do czytelnika, który nie zawsze zdaje sobie sprawę z ambicji i pragnień publicysty. Być może młody krytyk stracił wiarę w moc X Muzy – mało kto ufa dziś ognistym hasłom marksistów, więc tym bardziej nikogo nie ruszają już słowa
Lenina o "najważniejszej ze sztuk".
Coraz częściej przychodzi mi jednak obserwować, jak głos rzekomo niezależnych, świeżych publicystów zaczyna być wykorzystywany do utwierdzania widza w przekonaniu, iż rewolucja w kinie nie jest nikomu potrzebna. Ci "młodzi, zdolni" wiedzą, komu ukłonić się nisko, by zdobyć przychylność wierchuszki. Oto w miesięczniku
"Kino" wydrukowano artykuł na temat jednego z najbardziej wpływowych polskich reżyserów, który od blisko 10 lat nie zrobił dobrego filmu, a mimo to nigdy nie miał problemów z zebraniem pieniędzy na kolejną produkcję. Publikacja pojawiła się przy okazji premiery nowego "dzieła" owego twórcy – prawdopodobnie najgorszego w całej jego karierze. Autor tekstu dowodził, że nasz reżyser nie robi może wybitnego kina, ale ma ono duży potencjał komercyjny i świetnie oddaje naturę Polaków.
Czego możemy się więc dowiedzieć z obrazu bonza rodzimego kina? Jesteśmy narodem alkoholików, durniów i prymitywnych katolików. Film składa się z serii nieśmiesznych gagów, które układają się w przygnębiający obraz nieznajomości rzemiosła. Reżyser lubi pokazywać na ekranie nagie kobiece ciała (co oczywiście nie jest wadą!). W omawianym tytule również obnaża kształtne piersi aktorki, ale dokonuje tego korzystając z religijnego kontekstu – takie posunięcie wymusił konserwatywno-prowincjonalny charakter filmu. Żeby tylko jakaś starsza wyznawczyni ojca Rydzyka nie poczuła się dotknięta delikatną erotyką. "Każdy chciałby przelecieć Matkę Boską" - jak ujął to zgrabnie znajomy dziennikarz. Jeśli tak ma wyglądać mentalność wszystkich Polaków, to wolę chyba przeprowadzić się do Czech. Tamtejsi filmowcy również gustują w prostych przyjemnościach, ale przynajmniej potrafią o tym opowiadać bez zadęcia i zakłamania.
MKF uważa, że polskie kino nie potrzebuje programu i pod żadnym pozorem nie może zajmować się tematami z pierwszych stron gazet. Zabawa publicystycznymi zapałkami zawsze kończy się pożarem, który pali wartość artystyczną dzieła. Czyż nie lepiej uciec w odrębność, by tam poszukiwać prawdy psychologicznej i uczucia? Takie małe filmy dobrze się ogląda, często myśli się o nich z rozrzewnieniem, ale to nie one zapisują się złotymi zgłoskami w historii sztuki. W kinie oprócz rozrywki szukamy bowiem przede wszystkim twórczego przetworzenia rzeczywistości, w którym odbijają się zbiorowe lęki i pragnienia publiczności.
Dlaczego afera w najwyższych kręgach władzy nie może być tematem na dobry film? Amerykanie nie mieli problemów ze zrobieniem
"Wszystkich ludzi prezydenta", którzy uważani są dzisiaj za klasyk zaangażowanego kina politycznego. Gdyby
Andrzej Wajda postępował według mądrych rad MKF, nigdy nie stworzyłby dyptyku o
"Człowieku z...". Bo po co komu filmy próbujące oddać puls historii?
Odwaga nie jest dzisiaj w cenie. Prostsze wydaje się podążanie utartymi ścieżkami, które prowadzą do bezpiecznej kryjówki. Intelektualne i artystyczne wędrówki w nieznane zapędzają autora na grząski grunt – konieczna staje się uczciwa odpowiedź na każde, nawet najbardziej niewygodne pytanie. Młoda krytyka filmowa woli pozostać w miejscach zagospodarowanych przez ich starszych kolegów, gdzie unosi się w próżni bezcelowej publicystyki. Jak długo czytelnicy będą jej ufać?