Recenzja filmu

Dystrykt 9 (2009)
Neill Blomkamp
Sharlto Copley
Jason Cope

Śmierdzące krewetki

Stek bzdur dałoby się pewnie przełknąć, gdyby Blomkamp traktował materiał choćby z delikatnym dystansem. Reżyser jest jednak śmiertelnie poważny, jakby kręcił wstrząsający dramat społeczny.
Dzieło Neilla Blomkampa ma kilka niewątpliwych zalet. Choć budżet produkcji zamknął się w skromnej kwocie  30 milionów dolarów, twórcom udało się wyczarować na ekranie pierwszorzędne efekty specjalne, których nie powstydziłby się sam Steven Spielberg. Film operuje ciekawym tłem społecznym, zaś główny bohater wydaje się ostatnią osobą, jaką widzielibyśmy na stanowisku herosa kina science-fiction. Mimo to, "Dystrykt 9" nie jest ani kamieniem milowym gatunku, ani  jego gruntownym odświeżeniem, jak chcieliby niektórzy fani i krytycy. Punkt wyjścia został podwędzony z wymyślonych przez Jamesa Camerona "Obcych przybyszy". W 1980 roku nad Johannesburgiem zawisł olbrzymi statek kosmiczny. Ekspedycja komandosów i naukowców znalazła na jego pokładzie zagłodzonych i chorych galaktycznych uchodźców, którym rząd RPA zgodził się udzielić schronienia. Getto zamieszkiwane w ciągu dwudziestu lat przez "krewetki" jest siedliskiem nędzy, zbrodni i rozpusty (dochodzi nawet do aktów międzygatunkowej prostytucji!), w związku z czym praworządni obywatele żądają jego likwidacji. Analogie są nadto oczywiste: jeden apartheid został zastąpiony w RPA kolejnym. Prześladowani dotąd przez białych czarnoskórzy mieszkańcy biorą odwet na kosmitach. Co z tego wynika? Ano niewiele, bo Blomkampowi po niezłym starcie zaczyna brakować konsekwencji i pary w pociągnięciu historii w nieco ciekawsze rejony niż ociężałe kino akcji. Zbrojna eksmisja "krewetek", którą dowodzi nierozgarnięty zięć szefa spółki zarządzającej dystryktem, Wikus (Sharlto Copley), kończy się wypadkiem. W jego wyniku zainfekowany obcym DNA mężczyzna musi uciekać przed żołnierzami pragnącymi wykorzystać go do eksperymentów. Wcześniej nietrafionym zabiegom medycznym poddawany był chyba scenariusz, na który składają się dziury fabularne wielkości spodka kosmicznego. Pytania mnożą się szybciej niż populacja "krewetek": dlaczego przedstawiciele pozaziemskiej cywilizacji dysponujący najnowszymi technologiami zachowują się jak neandertalczycy?; dlaczego ciemiężeni przez ludzi kosmici nie wpadli nigdy na pomysł, by użyć do obrony swej supernowoczesnej broni?; dlaczego nikt przez dwadzieścia lat od znalezienia na statku uchodźców nie chciał zbadać jego wnętrz? Te i inne bzdury dałoby się pewnie przełknąć, gdyby Blomkamp traktował materiał choćby z delikatnym dystansem. Reżyser jest jednak śmiertelnie poważny, jakby kręcił wstrząsający dramat społeczny. "Dystrykt 9" irytuje mnie poza tym z powodu niekonsekwencji formalnej. Film zaczyna się jak telewizyjny reportaż interwencyjny z postaciami wypowiadającymi się wprost do kamery, by potem, ni stąd, ni zowąd, zamienić się w kręcone z ręki łubudu. Na szczęście, ekranowa rozpierducha jest naprawdę krwawa. To dobra wiadomość dla wszystkich, którzy na tytuły z kategorią wiekową PG-13, reagują niczym wampiry na widok wody święconej.
1 10
Moja ocena:
4
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Krzyk, płacz i zgrzytanie zębów! Kondycja współczesnego kina science fiction, gatunku filmowego, który w... czytaj więcej
"Łowca androidów"XXI wieku. Tak brzmi główne hasło reklamowe filmu Neilla Blomkampa. I można chyba... czytaj więcej
"District 9" jest jednym z tych obrazów, które przyszły bez wielkiej pompy, jednak po premierze sporo... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones