Recenzja filmu

Dzień Matki (2016)
Garry Marshall
Jennifer Aniston
Kate Hudson

Matki, mamy, mamusie

Marshall i jego scenarzyści zgrabnie tasuje kolejnymi wątkami: perypetie bohaterów splatają się ze sobą w niewymuszony sposób, każda historia ma wstęp, rozwinięcie oraz puentę. Co prawda, niemal
Po "Walentynkach" i "Sylwestrze" reżyser Garry Marshall obchodzi w kinach "Dzień Matki". Filmowy cykl – tak jak opiewane przez niego święta – posiada swoje zwyczaje i tradycje. Każda odsłona rozgrywa się w innej amerykańskiej metropolii (Los Angeles, Nowy Jork, teraz Atlanta), obsada niezmiennie lśni od gwiazd, a wielowątkowa fabuła próbuje na przemian rozbawić i rozczulić widownię. Ma być łatwo, miło, przyjemnie oraz w doborowym towarzystwie. I jest.

   

Przesłanie komedii Marshalla napełni kojącym nektarem serca wszystkich bohaterek tytułowego święta. Matczyna miłość to niespożyta siła, która przenosi skały i drąży góry. Nieważne, czy jesteś lesbijką czy hetero, rezydentką pięciogwiazdkowego apartamentu czy mieszkanką przyczepy kempingowej. Jeśli masz dzieci, masz tę moc. Przekona się o tym chociażby Sandy (Jennifer Aniston), która prowadzi wojnę podjazdową ze swoim byłym mężem oraz jego nową, znacznie młodszą partnerką o aparycji modelki z "Playboya". Lekcję odbiorą również m.in. królowa telezakupów (Julia Roberts), skonfliktowana z rodzicielką przyjaciółka Sandy, Jesse (Kate Hudson), oraz owdowiały właściciel klubu fitness (Jason Sudeikis), który raz z lepszym, raz gorszym skutkiem próbuje zastąpić córkom ich zmarłą matkę.

Marshall i jego scenarzyści zgrabnie tasuje kolejnymi wątkami: perypetie bohaterów splatają się ze sobą w niewymuszony sposób, każda historia ma wstęp, rozwinięcie oraz puentę. Co prawda, niemal wszystkich zwrotów akcji możemy się domyślić na długo przed ich nastąpieniem, ale nie traktowałbym tego jako poważnego zarzutu. 81-letni reżyser, który przez całą karierę starał się kręcić słodko-gorzkie kino "dla ludzi", nie rości sobie pretensji do wielkości. Nie ma problemu z tym, by umieścić w filmie wyświechtany gag o stremowanym ojcu kupującym córce tampony, jeśli tylko rozbawi on publiczność. A – z tego, co zauważyłem w trakcie seansu – bawi, choćby dlatego że jest wiarygodnie zagrany przez Sudeikisa oraz partnerującą mu w tej scenie Aniston (to już ich czwarte ekranowe spotkanie po "Millerach" i dwóch częściach "Szefów wrogów"). Obsada to zresztą jeden z najmilszych prezentów, jakie otrzymują widzowie w trakcie "Dnia Matki". Świetny jest zwłaszcza drugi plan: Margo Martindale w roli konserwatywnej, nieokrzesanej matki Jesse, Jack Whitehall jako nieśmiały początkujący komik Zack oraz ulubiony aktor Marshalla – obdarzony wewnętrznym ciepłem, dyskretnie ironiczny Hector Elizondo wcielający się w doświadczonego agenta gwiazd.

   

Nowy film twórcy "Pretty Woman" można skwitować takimi słowami jak "banalny", "ckliwy" i "przewidywalny". Można jednak napisać, że to wdzięczna i ciepła jak majowe wieczory bajka. Albo jedna z tych piosenek, które lubimy słuchać, ponieważ dobrze je znamy.
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones