Recenzja gry PS4

Battlefield V (2018)
Maksymilian Bogumił

Wojna, której nie było

W myśl słów Winstona Churchilla, że historia jest łaskawa dla ludzi, którzy ją piszą, twórcy "Battlefield V" zwracają honor tym, których w podręcznikach historii zepchnięto na margines.
Oceniamy "Battlefield V"
W myśl słów Winstona Churchilla, że historia jest łaskawa dla ludzi, którzy ją piszą, twórcy "Battlefield V" zwracają honor tym, których w podręcznikach historii zepchnięto na margines. Po raz kolejny lądujemy na frontach II wojny światowej, lecz to wyprawa mniej znanymi szlakami, od północnego koła podbiegunowego po piaski pustyni libijskiej. Senegalska dywizja strzelców wyborowych przerzucona do Francji; norweska partyzantka sabotująca niemiecki program nuklearny; złożone z ludzi wszelkich stanów i wyroków brytyjskie jednostki specjalne pod Tobrukiem; towarzysze broni, matki i córki, ludzie z krwi i kości oraz pomniki wykute w ogniu walki. W najbardziej przejmującej scenie widzimy, jak bohaterowie są dosłownie wymazywani ze zbiorowej fotografii, znikają ze świadomości pokolenia, które dopiero nadejdzie. Trudno o bardziej wymowną ilustrację procesu przepisywania historii. 



Niestety, w kulturze istnieje też inny proces, o którym scenarzyści ze studia DICE mogliby opowiadać na Harvardzie. To niewspółmierność ambicji do faktycznej potencji artystycznej. Chociaż cała opowieść rozpoczyna się z werwą epickiego, wojennego eposu, po zaledwie czterech godzinach oglądamy już listę płac – i to na najwyższym poziomie trudności, gdzie strzał ostrzegawczy oznacza zazwyczaj strzał między oczy. Mimo że kameralny charakter narracji sprowadza rozbuchaną formułę na intymny poziom, zaś patos ustępuje miejsca subtelniejszym środkom stylistycznym, fabularnego mięcha starcza tutaj zaledwie na przystawkę. Z kolei fakt, że jesteśmy tu po to, by bawić się w towarzystwie, niczego nie zmienia. Po pierwsze, tryb fabularny mógłby w najgorszym wypadku stanowić rozbudowany tutorial – tutaj jednak nacisk na wyedukowanie gracza z zakresu podstawowych mechanik jest minimalny. Po drugie, jeśli za prolog służy zamaszysta, rozpisana na kilka frontów i kilkunastu bohaterów panorama wojennego piekła, łatwo dostrzec w tym obietnicę bez pokrycia. 



Prowadzi to wszystko do przykrej konkluzji, że "Battlefield V" powiela grzechy większości blockbusterowych strzelanin: jest wyzuty z zawartości (finałowy epizod kampanii pojawi się na początku grudnia, zaś tryb Battle Royale zostanie dodany w marcu przyszłego roku), a jego twórcy nie szanują potrzeb samotnego gracza (nie można było iść tropem konkurencji i w ogóle pozbyć się kampanii?). Co z tego, że kolejne misje imponują warstwą plastyczną, a tereny, na których przyjdzie nam działać, onieśmielają rozmiarami. Z ekranu wieje nudą, gdyż zadania ograniczają się w gruncie rzeczy do tego samego: wybierz się na rekonesans, uderz na infiltrowany obiekt od flanki, nieniepokojony dokonaj dywersji, daj nogę. Zapamiętaj, powtórz, zapomnij.



Oczywiście, spójrzmy prawdzie w oczy: jesteśmy tu po, by bawić się w towarzystwie. Gra wieloosobowa wciąż pozostaje wizytówką serii, a DICE nie zrezygnowało z quasi-realistycznego podejścia do tematu bitew na ogromną skalę. Realia frontowej zawieruchy zostały odwzorowane z fantastyczną dbałością o detale, podobnie zresztą jak wrażenie ciągłego oporu materii. Czuć odrzut po każdym wystrzelonym pocisku, seria z RKM-u targa naszym bohaterem jak szmacianą lalką, z kolei pilotowanie bombowca to przyjemność porównywalna z samobiczowaniem. Kiedy nie brodzimy po kolana w błocie, starając się wypatrzeć przyczajonego w wysokiej trawie snajpera, budujemy prowizoryczne umocnienia przy akompaniamencie świszczących kul. Gdy akurat nie wbijamy szprycy z adrenaliną w serce rannego kolegi, obserwujemy przecinającą niebo rakietę V2 – zwiastun apokalipsy, o jakiej nie śniliście. Mapy – od ukwieconych pól holenderskiego Arras po targane śnieżną zamiecią Narwik – wyglądają przepięknie, animacja to najwyższa półka, natomiast zmienne warunki atmosferyczne sprawią, że nie będziecie się nudzić. Zwłaszcza gdy burza piaskowa zamieni regularną wymianę ognia w morderczą ciuciubabkę. 



W grze powracają klasy postaci znane z poprzedniej części, to jest zrównoważony pod kątem bojowego potencjału Szturmowiec, opatrujący współtowarzyszy Medyk, dbający o zapasy amunicji żołnierz Wsparcia oraz oznaczający i likwidujący cele z dystansu Zwiadowca. Każdego bohatera możemy z czasem wyspecjalizować w konkretnej podklasie, pojazdy również możemy tuningować podług uznania, z kolei rekompensatą za mniejszą ilość uzbrojenia jest sytem wymiennych perków dla poszczególnych giwer. W myśl zasady, że lepsze jest wrogiem dobrego, rewolucji nie doczekaliśmy się również w trybach gry. Drużynowy Deatmatch, Linie Frontu czy Dominacja to nasz chleb powszedni, z kolei daniem głównym pozostają Podbój oraz Wielkie Operacje. Ten ostatni tryb, perła w koronie DICE, stanowi fabularyzowaną rekonstrukcję historycznych bitew, których przebieg odtwarzamy w trzydziestodwuosobowych zespołach. Pod katem mechaniki, jest to miszmasz innych trybów: zaczyna się od desantu jednej drużyny i desperackiej obrony w wykonaniu drugiej, później jest klasyczna walka o przejęcie punktów na mapie, a wreszcie – jeśli bitwa będzie wyrównana – pompatyczny finał, w którym każdy krok może być naszym ostatnim. Powodzenia! 



Jako że dożyliśmy czasów, w których większość deweloperów pogardza dewizą "od przybytku głowa nie boli", na tryb Battle Royale przyjdzie nam jeszcze poczekać. To ruch nie tyle ryzykowny, co po prostu głupi – zwłaszcza w okresie walki o dominację na tym polu, kiedy "Call of Duty: Black Ops IIII" i "Fortnite" stają do pojedynku o mistrzostwo wagi ciężkiej. Choć w swoim obecnym kształcie "Battlefield V" jest dobrą grą na parę miesięcy wieloosobowej naparzanki, to trudno oprzeć się wrażeniu obcowania z dzieckiem cynicznego, marketingowego planu. Wiadomo, że jako miłośnicy serii, jesteśmy w stanie wybaczyć twórcom nawet podobną, artystyczno-wydawniczą strategię. Ale też bądźmy szczerzy: nie za to pokochaliśmy gry wideo.
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones