Lata 90. były bardzo pracowite dla Spike'a Lee. Po niewątpliwym sukcesie "Do The Right Thing", który stworzył mu pozycję jednego z najlepszych czarnych reżyserów, nie spoczął na laurach tworząc
Lata 90. były bardzo pracowite dla Spike'a Lee. Po niewątpliwym sukcesie "Do The Right Thing", który stworzył mu pozycję jednego z najlepszych czarnych reżyserów, nie spoczął na laurach tworząc kolejne wyśmienite pozycje w swojej filmografii. W przypadku tego reżysera określenie "czarny" wydaje sie być nieodłączne. Jego filmy mówią o czarnych, lecz nie są kierowane tylko do nich. Spike Lee bowiem znalazł sobie niszę i tworzy filmy o Nowym Jorku, jego multikulturowej mieszance z perspektywy Afroamerykanina i wypełnił ją na tyle szczelnie, że od 20 lat nikt nie jest w stanie zabrać mu koszulki lidera.
"Clockers" (w jak przystało na polskie realia fatalnym tłumaczeniu "Ślepy Zaułek") opowiada historię dwóch braci, z których każdy wybrał inną drogę życiową. Victor jest ciężko pracującym mężem i ojcem dwójki dzieci dla których haruje na dwie zmiany, marząc o wyrwaniu się ze slumsów i przeniesieniu do lepszej dzielnicy. Strike wybrał drogę kompletnie odmienną od swojego brata i sprzedaje crack w swojej dzielnicy. Obaj mają problemy- Victor (Isaiah Washington) pracuje tyle, że w zasadzie nie widuje swojej rodziny, co wyniszcza go od środka, Strike (Mekhi Phifer) chciałby w końcu robić coś bardziej znaczącego od sprzedawania drugów na ulicy, liczy na awans w hierarchii dilerów. Obaj spotykają się przypadkiem w barze gdzie Victor próbuje zapomnieć o bolączkach swojego życia, a Strike uciec, choćby na chwilę, od zadania jakie wyznaczył mu jego szef Rodney (Delroy Lindo), a którym jest zabicie Darryla - dilera, który go oszukuje. W następnej scenie widzimy policjantów, którzy przyjechali rozwikłać zagadkę kolejnej plamy na asfalcie...
W "Clockers" Spike Lee odszedł od tematyki rasizmu (choć oczywiście ona też się pojawia) i opowiedział historię dilera narkotyków. Pojawiały się one w jego filmach już wcześniej (vide Gator- crackhead z "Malarii"), ale wcześniej nie uczynił z nich głównego tematu filmu. Widzimy jak wygląda życie dilera - ciągłe, powtarzające się naloty policji, siedzenie przez cały dzień na ławce w oczekiwaniu na klientów, brak szacunku wśród mieszkańców dzielnicy, ale także podziw ze strony małych chłopców, którzy też chcieliby być gangsterami(znamienny jest często pokazywany u Lee wpływ gier komputerowych na psychikę dzieci i nastolatków, jak u Tyrone'a czy chłopca z "Planu Doskonałego", który mówi, że chcę żyć jak jego "ziomek" 50 Cent- "get rich or die tryin") i dla których staje się on kimś w stylu mentora. Ukazana nam zostaje hierarchia świata narkotykowego i sposób w jaki już mali chłopcy zostają rekrutowani do ekipy Rodneya, który rządzi niepodzielnie całą dzielnicą. Rodney w jednej ze scen opowiada swój sen, w którym ujrzał wszystkich, którzy kiedykolwiek dla niego pracowali- armię gotową zrobić dla niego wszystko.
Osią fabuły jest jednak sprawa morderstwa Darryla prowadzona przez dwóch detektywów Rocco Klein (Harvey Keitel) i Larry Mazilli (John Turturro- ten jest jednym z etatowych aktorów Spike’a Lee, szczególnie we wczesnym okresie twórczym tego reżysera). Do zbrodni przyznaje się Victor. Sprawa wydaje się być zamknięta, w końcu winny się znalazł, jednak Rocco ma wątpliwości, jest pewny że zbrodnię popełnił Strike. Zaczyna się akcja mająca na celu zaszczucie Strike'a i zmuszenie go do przyznania się do winy.
Już sam początek filmu może zaskoczyć. Otóż napisy początkowe pojawiają się na tle zdjęć zamordowanych Afroamerykanów, widzimy graffiti ukazujące broń, a to wszystko na tle spokojnego, soulowego utworu- sama wejściówka robi wrażenie. Pierwsza scena filmu należy natomiast wg. mnie do jednej z najlepszych pod względem relacji obraz-dźwięk. Słyszymy klasyczny utwór "Return of Crooklyn Dodgers" (jeden z najczęściej cytowanych utworów w historii rapu) nagrany specjalnie na potrzeby filmu i widzimy powolną podróż detektywów przez dzielnice. Niby tak niewiele, a już wiemy jak wszystko tam wygląda. I to ujęcie gdy ich samochód mija się z chłopcem jadącym na tylnym kole - maestria! W "Clockers" widzimy kilka charakterystycznych dla Spike’a Lee scen, które nawet bez wiedzy o osobie reżysera powinny nas naprowadzić na trop kimże on jest, co uważam za wielki walor każdego twórcy. Pierwszymi z nich są ujęcia z przodu bohaterów, w których wygląda jakby płynęli oni przez ulicę. Drugą, doprowadzoną do absolutnej perfekcji w "25. Godzinie" (scena końcowa!), jest scena w której Rocco Klein przedstawia małemu Tyrone’owi wersje wydarzeń, która pomoże obronić mu się w sądzie.
Muzyką w filmie zajął się tradycyjnie już w przypadku Spike'a Lee jego etatowy współpracownik Terence Blanchard. Muzyka stoi na wysokim poziomie poniżej którego muzyk nie zwykł chyba schodzić. Dodając do tego kilka rapowych i soulowych utworów otrzymujemy receptę na soundtrack mówiący o Afro-Amerykanach - w końcu oba gatunki są czarną muzyką.
"Clockers" bez wątpienia nie jest najwybitniejszym dziełem Spike'a Lee, umieściłbym je wręcz gdzieś w dolnej części rankingu filmów tego reżysera. Z drugiej strony nie kręci on filmów słabych, ten również do takich nie należy. W zasadzie jedyną (ale za to dosyć poważną) wadą, która może przeszkadzać w odbiorze filmu jest fatalny aktor odgrywający Strike'a. Męczył mnie jego sztuczny luz i afektowane aktorstwo, które nijak się miało do tego filmu. Mimo to "Clockers" porusza poważne problemy narkomanii, wyrwania się z getta i mówi o tym w sposób mądry, ale nie moralizatorski. Uważam, że taki powinien właśnie być, aby z całą swoją mądrością dotrzeć do ludzi. Gdyby nie główny aktor byłby bardzo dobry. Ostatecznie musimy usunąć "bardzo", ale to i tak wiele w zalewie filmów poruszających tę tematykę w sposób tendencyjny i moralizatorski, nieprawdaż?