Recenzja filmu

BFG: Bardzo Fajny Gigant (2016)
Steven Spielberg
Marek Robaczewski
Mark Rylance
Ruby Barnhill

Sierota na gigancie

Komediowe akcenty położono na slapstick i absurd, zaś dynamiczną akcję zastępują małe inscenizacyjne perełki. Spielberg pozwala również pracować naszej wyobraźni: kluczowa dla filmu jest
Lepiej późno niż wcale. Romans Roalda Dahla ze Stevenem Spielbergiem jest dokładnie tak interesujący, jak mogliśmy przypuszczać. Ten pierwszy udowodnił w swojej prozie, że dzieciństwo to nie tylko słodka beztroska, ale też czas okrucieństwa i rozczarowań. Ten drugi potrafił zbudować wokół małoletnich bohaterów najtrwalsze filmowe mity. Napisana przez zmarłą w zeszłym roku scenarzystkę "E.T.", Melissę Mathison, adaptacja "Wielkomiluda" to Dickens, Andersen i Kino Nowej Przygody w jednym. Cóż, dzieciaki mogły trafić gorzej.

Tytułowy bohater jest niestety ostatnim Bardzo Fajnym Gigantem. Zamiast solidaryzować się z ziomkami, pożerać ludzi, wylegiwać na polu i zbijać bąki, woli łapać cudze sny, uszlachetniać je w swoim alchemicznym laboratorium i obdzielać nimi chrapiące dzieciaki. Kiedy wychowana w sierocińcu i cierpiąca na bezsenność Sophie (Ruby Barnhill) dostrzeże jego przygarbioną sylwetkę na ulicach Londynu, BFG (Mark Rylance), nie chcąc narazić całego rodu olbrzymów, zabierze ją do swojej jaskini. Początkowa niechęć przerodzi się w przyjaźń, ta zaś - jak to w bajkach bywa - zostanie wystawiona na poważną próbę. Dziewczynka będzie musiała dojrzeć szybciej niż planowała, a BFG - przełamać strach, który doprowadził kiedyś do tragedii.

Nie znajdziecie tu wielkiego uniwersum fantasy z mnóstwem efektownych plenerów, nie ma całego kodeksu praw rządzących krajem gigantów. Zabrakło miejsca na fajerwerki i ogromne sceny batalistyczne. Jest parę lokacji na krzyż, garstka bohaterów i to, co najważniejsze: wiarygodna przyjacielska relacja, którą pielęgnują Sophie i BFG. Komediowe akcenty położono na slapstick i absurd, zaś dynamiczną akcję zastępują małe inscenizacyjne perełki: jak choćby scena, w której Sophie próbuje ukryć się przed olbrzymami, ci zaś zachowują się na włościach BFG jak słonie w składzie porcelany. Spielberg pozwala również pracować naszej wyobraźni: kluczowa dla filmu jest autotematyczna metafora, scena przyrządzania i "doprawiania" snu, kiedy Gigant wrzuca do kociołka kolejne składniki: wściekłych pobratymców, wojskowe helikoptery, brytyjską królową i Bóg wie, co jeszcze. Właśnie tak robi się kino.      

Użyczający mimiki bohaterowi Mark Rylance daje kolejny - po nagrodzonej Oscarem roli w "Moście szpiegów" - popis powściągliwego aktorstwa i nie ma sobie równych w melodyjnym, dahlowskim dialekcie zwanym gobblefunk. Doskonała jest również debiutantka Barnhill, która z emfazą i królewską manierą wyrzuca z siebie okrągłe zdania. Spielberg nie jest zbyt wierny Dahlowi w warstwie estetycznej - więcej tu mroku i gotyckiej ikonografii - lecz w języku podąża za pełną zabawnych neologizmów frazą autora "Charliego i Fabryki Czekolady".

Pozorna nieefektowność "BFG" na pewno nie pomoże w dystrybucji, ale zapewniam, że na tym gigancie dzieciaki będą bawić się doskonale. I jeśli filmowi brakuje trochę do wielkości, to tylko przez bezpieczną grę samego Spielberga i brak wyraźnej, autorskiej sygnatury. Myślę, że dla Johna Maddena, który był pierwszym wyborem producentów na stanowisko reżysera, byłoby to osiągnięcie życia. Dla Spielberga - jedynie potwierdzenie klasy.
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones