Herschell Gordon Lewis często stawiany jest w jednej linii z Russem Meyerem, Lloydem Kaufmanem czy Edem Woodem. Jego wyczucie kiczu jest niebywałe, ale w Polsce nie zyskał dużej popularności.
Zazwyczaj unikam opisywania filmów w recenzjach, ale w tym wypadku streszczenie pierwszych scen jest bardziej reprezentatywne niż jakakolwiek opinia. W otwierającym ujęciu (pod napisami początkowymi) widz dostaje szybkie i subtelne zabójstwo na przywitanie. Później akcja przenosi się do sali sportowej i skupia na dwóch karatekach. Przez siedem minut prezentowany jest ich nudnawy trening, jednego już więcej nie ujrzymy, drugi to Alex, bohater tapczanowych figli, które wmontowane są jako bezpośrednia kontynuacja ćwiczeń na macie. Kobieta wyznaje: "Alex, jesteś elektryzujący" i w tej samej chwili akcja znowu gwałtownie się przenosi, tym razem pojawiają się dwaj robotnicy bagatelizujący przepisy BHP, przez co jeden z nich - Cronin Mitchell - ochoczo razi własną twarz prądem i deformuje ją. Przechodzień stwierdza zgon na podstawie wyglądu poszkodowanego, a niewzywane przez nikogo pogotowie zjawia się w trzydzieści sekund i podważa tę diagnozę. Nagle obiektyw kamery kieruje się ku niebu, a narrator robi wykład dotyczący ESP - postrzegania pozazmysłowego. Widz dowiaduje się także, że Alex jest naukowcem zajmującym się tego typu zjawiskami. To wszystko w zaledwie kwadrans...
Dalej jest jeszcze ciekawiej - wypadek pozwala nabyć oszpeconemu Mitchellowi zdolności z zakresu ESP, a żeby ukryć swoje zdeformowane oblicze, nawiązuje on romans z czarownicą. Z czasem zostaje zwerbowany przez Alexa do wyśledzenia psychopatycznego mordercy, a dla wyostrzenia swoich zdolności dostaje rządową działkę LSD. Wiedźmy, sztuki walki, duchy, seryjny zabójca, ESP, LSD - esencja exploitation, ale nie ma czemu się dziwić, skoro autorem "Coś niesamowitego" jest Herschell Gordon Lewis (twórca m.in. "Blood feast" i "The Wizard of Gore"). Wprawdzie nie ma tutaj cech charakterystycznych dla jego stylu (tj. gore i nagości), niemniej jest to szczytowe dokonanie kiczowatej konwencji, co zgodnie z regułami musi jednocześnie oznaczać jeden z najgorszych filmów wszech czasów.
Nie sposób znaleźć w "Coś niesamowitego" namiastki hollywoodzkich standardów. Pomijam takie banały, jak drewniana gra aktorów czy absolutny brak płynności montażu (efekt końcowy przypomina nieco teatr Telewizji Polskiej), Lewis ma znacznie lepsze pomysły na zmuszanie widzów do chwytania się za głowę. Stara i szpetna wiedźma jest ewidentnie zupełnie normalnie wyglądającą młodą dziewczyną w charakteryzacji, która w niemal każdej scenie dziwacznie się śmieje i szaleńczo wywija rękoma, a na kolanie namalowane ma usta... Dźwięk pocisków wystrzelonych przez snajpera odgrywają instrumenty, lewitację lepiej wykonują uliczni sztukmistrze, ale to wszystko blednie w porównaniu ze sceną walki z opętanym niebieskim kocykiem.
Scenarzysta James F. Hurley był maniakalnym zwolennikiem wszelkich badań dotyczących ESP i w jego intencji "Coś niesamowitego" miało być rzetelnym filmem traktującym o nadprzyrodzonych zdolnościach niektórych ludzi. Nie wiem, jak bardzo trzeba być szalonym, by z tak poważnymi zapatrywaniami wejść w układ z Herschellem Gordonem Lewisem. Reżyser szybko wyczuł, że z takich elementów nie stworzy pociągającego dla widzów obrazu, więc wymyślił alternatywną historię, za którą Hurley śmiertelnie się obraził. Rok później scenarzysta nakręcił własną wersję opowieści zatytułowaną "The Psychic", ale dla fanów tandety nieśmiertelność zyskał jedynie twór Lewisa.
Trudno wytoczyć przeciw "Coś niesamowitego" jakiekolwiek zarzuty, przecież już na poziomie tytuły widz otrzymuje szczere ostrzeżenie, a reszta jest tylko dopełnieniem obietnicy. Trzeba mieć specyficzną wrażliwość, żeby doszukać się walorów w czymś tak marnym, ale fani Eda Wooda i exploitation będą bić pokłony przed nieznanym w Polsce klasykiem filmu klasy Z.