Recenzja filmu

Człowiek na krawędzi (2012)
Asger Leth
Sam Worthington
Elizabeth Banks

Skok przez płot

Ostatnimi czasy panowała istna posucha w temacie filmów z gatunku "heist movies", tj. produkcji, w których głównym wątkiem była kradzież/rabunek poprzedzona efektownym i pieczołowicie
Ostatnimi czasy panowała istna posucha w temacie filmów z gatunku "heist movies", tj. produkcji, w których głównym wątkiem była kradzież/rabunek poprzedzona efektownym i pieczołowicie przygotowanym planem. Wydaną parę miesięcy wcześniej "Zemstę cieciów" (brawa dla tłumaczy...) celowo pomijam ze względu na inny ciężar gatunkowy (to w dużej mierze komedia). Na szczęście ratunek przyszedł w postaci dość mało znanego i raczej nieopierzonego reżysera Asgera Letha, który postanowił zmienić ów stan rzeczy wprowadzając do kin najnowszą produkcję z Samem Worthingtonem w roli głównej.

Kolejny nudny dzień w "Big Apple", znanego również jako Nowy York. Tak by się przynajmniej zdawało do czasu, gdy na gzyms jednego z budynków wychodzi pewien zdesperowany człowiek, Nick Cassidy (Worthington). W oka mgnieniu w okolicy zbiera się tłum gapiów, na miejsce przyjeżdża kordon straży pożarnej, karetek oraz policji. Potencjalny samobójca żąda przybycia Lydii Mercer (Elizabeth Banks), policyjnej negocjatorki, na miejsce zdarzenia by przekonać ją o swojej niewinności. Parę lat wcześniej bowiem został on oskarżony o czyn, którego (rzekomo) nie popełnił...Jakie są jednak prawdziwe intencje Nicka?

Dośc skrótowy i enigmatyczny opis fabuły przedstawiony powyżej to ledwie drobne preludium do całej historii ukazanej w filmie. Jak bowiem zostaje nam wszystko pięknie wyłożone na tacy już w niecałym pierwszym kwadransie produkcji, czyn Nicka ma na celu głównie odwrócenie uwagi służb porządkowych od kradzieży mającej miejsce w budynku naprzeciwko centrum zdarzenia. W realizacji opracowanego w drobnych szczegółach (jak zawsze) planu udział biorą osoby z najbliższego otoczenia Cassidy'ego (bez spoilerów). Główny protagonista, dzięki słuchawce umieszczonej w uchu, komunikuje się na bieżąco ze wspólnikami i udziela im niezbędnych porad/wskazówek. W tym momencie można wypunktować jedną z potencjalnych wad filmu - reżyser miał szansę pobawić się z widzem w kotka i myszkę, nie zdradzając niemal od samego początku jaki jest prawdziwy motyw próby samobójczej. Niestety, scenarzyści postanowili zagrać z widzem w na poły otwarte karty, prezentując wszystkie asy fabularne bez żadnych ogródek. Dlaczego zatem "w na poły"? W połowie filmu bowiem udaje się reżyserowi rzucić przysłowiowego Jokera na stół, zdradzając dalsze pobudki rządzące protagonistami.

Można jednak przyjąć wspomniane wyżej rozwiązanie za dobrą monetę mającą na celu podniesienie dynamiki produkcji. Po wprowadzeniu następuje zaś spokojniejsze, lecz również nie pozbawione napięcia (patrz scena "podwójnej rozmowy" Nicka), budowanie siatki intryg, z przeprowadzanym włamem w tle. Dość ciekawie wypadają przekomarzania i sprzeczki słowne między dwójką włamywaczy, Joeyem (Jamie Bell) i ponętną Angie (Genesis Rodriguez). Zapewniam, że scena w której owa niewiasta odsłania swe największe atuty (i nie chodzi tu bynajmniej o inteligencję) potrafi przykuć oko wprawnego widza (z naciskiem na płeć męską) do ekranu. Same sekwencje rozbrajania systemów alarmowych, omijania czujników itp. do bólu przypominają setki podobnych akcji z produkcji z tego samego gatunku (by wspomnieć choćby rewelacyjnych "Osaczonych" z Connerym i Zeta-Jones), cierpią również na te same przypadłości (typowe cliché i sztuczne podbijanie dramaturgii). Niemniej, całą przeprawę ogląda się przyjemnie, choć bez nadmiernych emocji. Te ostatnie bowiem czekają na finał, który to stanowi kulminację i istne skondensowanie akcji, zintensyfikowane i w bezwstydny sposób podniesione do potęgi trzeciej. Co jednak razi, to zamknięcie wszystkich wątków fabularnych w dosłownie ostatnich pięciu minutach seansu. Sprawia to wrażenie gwałtownego ucięcia historii i sztucznego przyśpieszenia biegu wydarzeń, co z jednej strony stanowi eskalację dynamiki, z drugiej zaś pozostawia pewien niedosyt u widza (nieprzyjemny kontrast między wolniejszym budowaniem fundamentów skryptu a błyskawicznym pozamykaniem wątków).

Bardziej wymagający widz będzie zmuszony również przymknąć oko na pewne fabularne skróty myślowe i niedorzeczności niektórych scen. Nie zapominajmy jednak, iż docelowym widzem "Człowieka na krawędzi" jest widownia amerykańska, zatem stricte mainstreamowa i nastawiona na efektowne, szybkie kino. Można zatem pominąć wspomniane wyżej mankamenty mając na uwadze konwencję kina czysto rozrywkowego nastawionego na pokaźny zysk, w jaką bez wątpienia wpisuje się produkcja Asgera Letha.

Dość mocnym punktem filmu jest obsada. Główne skrzypce w obrazie Letha gra wspomniany już wyżej Worthington, świecący ostatnio triumfy w megadochodowym "Avatarze" w reżyserii Camerona. Odtwórca pierwszoplanowej roli najwyraźniej jednak zbyt intensywnie spijał kaloryczną śmietankę swojego sukcesu, wygląda bowiem jakby szedł w ślady kolegi po fachu, Vala Kilmera (aparycja a'la "o cztery pączki za dużo"). Czyżby tak dobrze karmili za kratami w cieszącym się złą sławą Sing Sing? Nie umniejszając jednak zdolnościom aktorskim młodego artysty należy przyznać, iż dość dobrze odnalazł się w konwencji filmu, grając przekonująco, choć bez rewelacji. Partnerująca mu Elizabeth Banks także nie odstaje, zaś między duetem włamywaczy Bell-Rodriguez jest swoista chemia, wyrażana głównie w zabawnych docinkach. Zresztą Panna Genesis Rodriguez ma również piękną latynoską urodę, skrzętnie zresztą podkreślaną przez nadpobudliwego reżysera (odpowiednie kadry i zbliżenia). Gwiazdorską stawkę zamyka Ed Harris w roli antagonisty i, jak to Harris, wypada świetnie (zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż rola zimnego skurczybyka została idealnie skrojona pod jego fizys).

Summa summarum, powstał film porządny, sprawnie łatający lukę w zaniedbanym ostatnio gatunku. Trochę w "Człowieku na krawędzi" napięcia rodem z "Telefonu" z Farrellem, przyprawionej sporą domieszką "Osaczonych" (cała sekwencja kradzieży) ze szczyptą leciwego już "Ściganego" (ucieczka z "puchy"). Wszystkie wspomniane zapożyczenia zmiksowano, dodając od siebie parę elementów tak naciąganych jak guma w bazarowych majtkach, spojono w jedną całość i puszczono w eter jako "Człowiek na krawędzi" właśnie. Słowem, nic nowego. Otrzymaliśmy po prostu sprawnie zrealizowany akcyjniak. Tylko tyle i aż tyle.

Warto produkcję z Worthingtonem obejrzeć z dwu powodów: a) dla wartkiej, choć momentami do granicy przyzwoitości naciąganej akcji i b) dla tyłeczka ponętnej Rodriguez. Jeśli potencjalne wady Cię nie odrzucają (nadmiar cliché), można zaryzykować seans. Albowiem któż wie, kiedy otrzymamy następny film z tego gatunku?
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przy recenzowaniu takich filmów, jak "Człowiek na krawędzi" trzeba uważać, bo mimochodem można sprzedać... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones