Recenzja filmu

Długi weekend (1978)
Colin Eggleston
John Hargreaves
Briony Behets

O Australio! Piękna kraino, kraino niebezpieczna...

Do niedawna bardzo mało wiedziałem o kinie z antypodów. Jeśli pamięć mnie nie myli, to "Mad Max" był jedynym znanym mi filmem ukazującym duszę australijskiej kinematografii. Jednak pewnego dnia,
Do niedawna bardzo mało wiedziałem o kinie z antypodów. Jeśli pamięć mnie nie myli, to "Mad Max" był jedynym znanym mi filmem ukazującym duszę australijskiej kinematografii. Jednak pewnego dnia, całkiem przypadkiem w moje ręce trafił świetny dokument "Not Quite Hollywood". W tymże filmie sam Quentin Tarantino rozpływa się nad pięknem i specyfiką tego kina. Z radością i podnieceniem małego dziecka opowiada o wszystkich filmach z Australii, jakie widział swego czasu na kasetach VHS, mówi o swoich inspiracjach tymi produkcjami, facet wręcz nie może usiedzieć na krześle. I nie można mu się dziwić, bo kino z antypodów było równie dzikie i niebezpieczne, jak natura przedstawiona w filmie "Długi weekend". Żeby tylko nadmienić strzelanie do aktorów z ostrej amunicji na planie, pijackie ekscesy Dennisa Hoppera przy produkcji "Mad Dog Morgan", które go omal nie zabiły czy kaskaderskie wyczyny do filmu "Mad Max", które o mały włosy nie skończyły się kilkoma skręconymi karkami. A jest tego o wiele więcej. Dopiero po obejrzeniu tego dokumentu wiem, jak wiele straciłem. Ale na szczęście trafiła się okazja żeby to nadrobić i odkryć takie perełki jak np. "Roadgames", "Razorback" czy przedmiot tej recenzji – "Długi weekend".

Peter i Marcia, małżeństwo przechodzące trudne chwile, postanawiają wybrać się na łono natury, odpocząć i uporządkować myśli. Właściwie jest to pomysł Petera, którego przepełnia radość na myśl o biwakowaniu na dzikiej plaży. Jego entuzjazmu nie podziela Marcia – kobieta wolałaby spędzać wolny czas w hotelowym pokoju lub wśród ludzi. W nie do końca dobrych nastrojach ruszają w drogę. Po lekko utrudnionej podróży, przez ulewę i brak znaków drogowych, docierają na miejsce. Peter, przez chwilę zachwycony pięknem okolicznej przyrody, oddaje się prostym rozrywkom – pije, pływa, surfuje, strzela do ptaków. Ot nic nadzwyczajnego. Jednak, jak szybko się okazuje, żaden z jego czynów nie przejdzie bez echa. Jest dokładnie tak, jak głosi tekst reklamujący film: Ich zbrodnie wymierzone były przeciwko naturze. I natura uznała ich za winnych…

Film oparty jest na prostym i genialnym motywie – najbardziej straszy to, czego nie widać. Nie ma tu seryjnych morderców, hektolitrów krwi, potworów, wielkich efektów specjalnych, plejady gwiazd czy tanich chwytów ze współczesnego kina "grozy", jakie serwuje nam Hollywood. Jest za to niesamowity klimat, świetnie budowane napięcie, bardzo dobry scenariusz, piękna sceneria dziewiczych terenów Australii. Poza kilkoma mało znaczącymi rólkami na początku, film jest rozpisany na dwójkę aktorów, którzy bardzo dobrze wywiązują się z powierzonych im ról. Peter to typowy mieszczuch, o przyrodzie wie tyle, co zobaczył w telewizji. Gdy tylko trafia na łono natury, rozrzuca śmieci gdzie popadnie, strzela do wszystkiego co się rusza, robi co mu się żywnie podoba. Zachowując się jak pan i władca nie zauważa jednak, że natura potrafi się bronić i wszystko co do tej pory uczynił, wróci do niego. "Długi weekend" w świetny sposób ukazuje walkę przyrody z człowiekiem. Bohaterowie nie muszą zanieczyszczać wód toksynami, wypalać traw czy wyrębywać całych lasów. Liczą się choćby najmniejsze przewinienia. Butelka wrzucona do oceanu, potraktowanie kilku mrówek środkiem owadobójczym czy straszenie zwierząt oddawanymi w powietrze strzałami. Każda najdrobniejsza zbrodnia ze strony ludzi spotyka się z natychmiastową reakcją otoczenia. I to właśnie skala tych zdarzeń sprawia, że film trzyma w napięciu do samego końca. Historia zawężona do dwójki zwykłych ludzi, którzy niczym nie wyróżniają się od innych. To mógłby być każdy.

"Długi weekend" posiada pewną aurę tajemniczości, mistycyzmu otaczającego Naturę. Do końca nie wiemy co spotka parę bohaterów. Ciepła, letnia historia szybko staje się mroczna, duszna. To, co powinno przynosić człowiekowi ukojenie, spokój i radość okazuje się dla niego zabójcze. Wszyscy wiemy, że rośliny nagle nie ożyją i nie zjedzą ludzi, jednak to właśnie ujęcia z pozoru spokojnej i "martwej" natury budzą największy niepokój. Owe niedomówienia i niepewność towarzyszą widzowi aż do końca filmu. Na próżno dłużej rozpisywać się o tym filmie. Zepsuło by to zresztą przyjemnością płynącą z seansu. Warto wczuć się w ten klimat samemu, przesiąknąć atmosferą dzikich terenów Australii. Polecam.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W latach 70., w czasach największej ekspansji amerykańskiego przemysłu filmowego klasy B przez tak zwane... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones