Recenzja filmu

Drakula (1979)
John Badham
Frank Langella
Laurence Olivier

Dracula po raz kolejny, tym razem bez zębów

Kiedy w 1897 roku opublikowano powieść autorstwa Brama Stokera, nikt nie mógł spodziewać się, że jej tytułowy bohater, wampir, Drakula z Transylwanii osiągnie w przyszłości taką popularność jak
Kiedy w 1897 roku opublikowano powieść autorstwa Brama Stokera, nikt nie mógł spodziewać się, że jej tytułowy bohater, wampir, Drakula z Transylwanii osiągnie w przyszłości taką popularność jak lalka Barbie, Zorro czy Agent 007. Począwszy od roku 1922, gdy Wilhelm Murnau po raz pierwszy przeniósł powieść Stokera na ekran (z pamiętnym Maxem Schreckiem w głównej roli), powstało kilkanaście ekranizacji, mniej lub bardziej udanych, wiernych lub luźno opartych na literackim pierwowzorze. "Drakula" Johna Badhama nie jest sławnym filmem, przynajmniej nie tak jak wersje powstałe wcześniej. Daleko mu do famy Beli Lugosiego czy Christophera Lee. Niemniej jednak uważam tę wersję za na tyle wartościową, że postanowiłem poświęcić jej szczególną uwagę. Badham, który w 1977 roku zaistniał "Gorączką sobotniej nocy", postanowił zebrać do filmu doborową obsadę. Postać hrabiego Drakuli powierzono Frankowi Langelli. Wybór okazał się o tyle uzasadniony, że Langella zagrał słynnego wampira na Broadwayu kilka lat wcześniej. Oprócz niego zaangażowano legendę kina, Laurence'a Oliviera, a także znanego m.in. z serii "Halloween" Donalda Pleasence'a. Obsadę uzupełnia młode pokolenie aktorów, Kanadyjka Kate Nelligan (znana później z "Igły" czy "Księcia przypływów"), Jan Francis oraz Trevor Eve. Muzyką zajął się sam wielki John Williams. Za zdjęcia odpowiadał Gilbert Taylor, znany wcześniej z takich filmów, jak "Wstręt" Polańskiego, "Dr. Strangelove" Kubricka czy "Gwiezdne wojny" Lucasa. Gdyby powieść Brama Stokera była taśmą filmową, można by zaryzykować stwierdzenie, że John Badham "pociął" ją bardziej niż którykolwiek z reżyserów "Drakuli". Akcja, w porównaniu z literackim pierwowzorem, ogranicza się do zaledwie kilku dni, a jej miejscem jest angielskie Whitby (w hrabstwie Yorkshire, choć zdjęcia kręcono w Cornwalii). W istocie W.D.Richter, autor scenariusza, oparł go bardziej o broadwayowską sztukę niż o stokerowską powieść. Film zaczyna się rozbiciem statku płynącego z Warny do Anglii. Wkrótce poznajemy głównych bohaterów, choć twarz Hrabiego pozostaje nieznana, aż do sceny kolacji (17. minuta filmu). Badham starannie zadbał o względy lingwistyczne - w filmie słychać język rumuński, holenderski, sam angielski występuje w kilku odmianach ("aye" zamiast "yes", "but" czytane "bUt"). Aktorzy grający obcokrajowców (Drakulę, Minę van Helsing, jej ojca) pamiętali, żeby ich angielski akcent nie był idealny. W filmie ponadto pojawiają się formy semantycznie zanikłe -"good evening" znaczące zarówno "dobry wieczór", jak i "dobranoc"; "whatever for" zamiast "what for". Świadczy to o profesjonalizmie reżysera, który pragnął przybliżyć nam tamte czasy. Podobnie ma się kwestia przynależności klasowej - szczegół, o którym we współczesnych adaptacjach nierzadko się zapomina. Langella bardzo udanie reprezentuje tu swego bohatera - Drakula jest w końcu hrabią. Jak przystało na arystokratę, porusza się on majestatycznie i dostojnie, szczególną troską otaczając kobiety. Jego zupełnym przeciwieństwem jest m.in. Renfield, opryszek i dziwak, którego status społeczny zdradza choćby język (regionalizmy, przekleństwa). Scenografia i kostiumy może nie powalają, ale na pewno wnoszą do filmu powiew wiktoriańskiej Anglii. Z niesmakiem oglądam współczesne ekranizacje, w których ciepłe kolory migotają na ekranie, aż widz zaczyna się zastanawiać, czy tak ma być, czy też jego telewizor jest źle ustawiony. U Badhama dominuje czerń i szarość - barwy wprost idealne dla filmu grozy. Kolorystyka ma również wydźwięk w fabule filmu - koń dr Stewarda jest biały, natomiast Drakuli - kary (biel i czerń reprezentują siły dobra i zła). Tak naprawdę film ten spokojnie mógłby być czarno-biały (taki był zresztą pierwotny zamiar Badhama!); nastrój życia codziennego kojarzy mi się z "Człowiekiem słoniem" Lyncha. Żeby recenzja nie była zbyt subiektywna, należy wymienić kilka słabszych punktów filmu. Choć nie czytałem stokerowskiej powieści i nie wiem, w jakim stopniu film ją odzwierciedla, zauważyłem kilka błędów rzeczowych i merytorycznych. Przede wszystkim błąd powtarzający się chyba w każdej ekranizacji - w filmie pada hasło: "Musimy jej zrobić transfuzję. I módlmy się, żebyśmy mieli tę samą grupę krwi". Grupy krwi odkryto 4 lata po opublikowaniu powieści, więc Stoker nie mógł o tym wspomnieć. Poza tym Drakula raz posiada nadludzkie zdolności i siłę (chodzenie po ścianach, hipnotyzerstwo, scena w celi Renfielda), a innym razem zachowuje się jak zwykły śmiertelnik, choć logicznie myśląc powinien użyć swoich mocy. W jednej ze scen Lucy przeistacza się w wampira i rzuca na Jonathana. Gdy prof. Van Helsing przystawia jej krzyż do czoła, ta traci siły i opada na łóżko. Po chwili Lucy budzi się, już jako człowiek, po czym całuje krzyż i tuli go do piersi. Jak dla mnie jest to zbyt czytelne nawiązanie do "Egzorcysty" i pamiętnego napisu: HELP ME. Spotkałem się również z zarzutem, że "Drakula" jest "za mało straszny". Rzeczywiście, transylwański wampir to nie odrażające, budzące grozę monstrum, lecz majestatyczny dżentelmen o nienagannych manierach. Sam Langella odmówił noszenia sztucznych, "wampirzych" zębów, co jeszcze bardziej podkreśla ludzkie cechy jego bohatera. Myślę, że Badhamowska ekranizacja najsłynniejszej powieści Brama Stokera zasługuje na uznanie i szacunek, nie tylko miłośników opowieści o Drakuli. Brak wyszukanych efektów specjalnych, jakich żądała widownia po "Gwiezdnych wojnach" czy "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia", działa w tym przypadku na korzyść filmu. Jest to dzieło niewątpliwie skromne, bez zbędnego przepychu, o chyba najbardziej rozwiniętym wątku romansowym spośród wszystkich ekranizacji. Uważam "Drakulę" z 1979 roku za obowiązkową lekturę kinomanów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?