Recenzja filmu

Duchy Inisherin (2022)
Martin McDonagh
Colin Farrell
Brendan Gleeson

Uwierz w "Duchy"

"Duchy Inisherin", to jeszcze jedna mroczna tragikomedia, po której nigdy do końca nie wiadomo, czego się spodziewać. Jednocześnie w tej jedynej w swoim rodzaju historii o rozpadzie związku
Uwierz w "Duchy"
Fani Martina McDonagha przebierali nogami pięć lat, aż twórca niezapomnianych "Trzech billboardów za Ebbing, Missouri" wybudzi się wreszcie z zimowego snu i ponownie stanie za kamerą. Irlandczyk nie lubi się przepracowywać – od początku kariery nakręcił raptem cztery pełnometrażowe filmy. Najnowszy, ubiegające się o Złotego Lwa "Duchy Inisherin", to jeszcze jedna mroczna tragikomedia, po której nigdy do końca nie wiadomo, czego się spodziewać. Jednocześnie w tej jedynej w swoim rodzaju historii o rozpadzie związku więcej jest oddechu oraz momentów, w których kunsztownie napisane, nieprawdopodobnie zabawne dialogi mają równie wielką siłę rażenia co milczenie. Ciszy zabrakło jedynie na uroczystej premierze, która zakończyła się 13-minutową owacją. Lido nie słyszało w tym roku dłuższego aplauzu. 



Na planie "Duchów Inisherin" McDonagh spotkał się ponownie z parą aktorów, którzy zagrali główne role w jego debiutanckim "In Bruges" (konsekwentnie odmawiam używania polskiego tytułu "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj"). Starsi o półtorej dekady Colin Farrell i Brendan Gleeson wcielają się tym razem w parę przyjaciół mieszkających na tytułowej irlandzkiej wyspie. Gdy pewnego dnia Colm (Gleeson) postanawia niespodziewanie zakończyć wieloletnią znajomość, Pádraic (Farrell) czuje się, jakby oberwał w głowę pięciotonowym kowadłem. Co innego jego dawny towarzysz – ten dostaje niespodziewanie przypływu weny, pisze nową piosenkę i zakłada zespół muzyczny. Zdesperowany Pádraic usiłuje dowiedzieć się, z jakiego powodu Colm tak bezpardonowo usunął go ze swojego życia. Odpowiedź na to pytanie uruchomi jednak lawinę zdarzeń, w wyniku których populacja duchów Inisherin może się wkrótce powiększyć.



W filmie McDonagha zarówno punkt wyjścia, jak i jego konsekwencje jawią się jako teatr absurdu. Komediowy ton nie odbiera jednak powagi rozterkom, z którymi mierzą się mieszkańcy wyspy. Starzejący się artysta Colm pragnie zostawić po sobie dzieło, które przetrwa próbę czasu. Poczciwiec Pádraic oraz pełniący rolę wioskowego głupka Dominic (Barry Keoghan) najbardziej na świecie łakną bliskości drugiej osoby. Z kolei siostra Pádraica, oczytana singielka Siobhan (Kerry Condon), najchętniej wyjechałaby do wielkiego miasta, zostawiając za sobą prowincjonalne Inisherin i mężczyzn uwikłanych w groteskowy spór. Reżyser nie wartościuje pragnień bohaterów. Pokazuje za to, jak w skrajnych przypadkach mogą one wyzwolić najbardziej zatrważające cechy charakteru. Wówczas wystarczy byle iskierka, by wprawić w ruch karuzelę drastycznych incydentów. Przy całym swoim zacietrzewieniu bohaterowie pozostają jednak zaskakująco… dobrzy. Gniew nie zagłusza w nich wrażliwości na krzywdę drugiego człowieka oraz zwierząt. Paradoksalnie to właśnie z tymi drugimi tworzą na ekranie najtrwalsze, pozbawione wybojów relacje.    



Mimo że akcja filmu osadzona jest w konkretnym miejscu i epoce (lata 20. XX wieku), "Duchy Inisherin" mają w sobie coś z baśni albo folkowej legendy. Podczas gdy na sąsiedniej wyspie trwa wojna niepodległość, społeczność Inisherin żyje własnym życiem, którego niespieszny rytm wyznaczają wizyty w pubie i kościele. Ascetyczna architektura w połączeniu z obezwładniająco piękną irlandzką przyrodą stanowią idealne tło dla uniwersalnej przypowieści o samotności. Reżyser – od początku kariery pozostający pod przemożnym wpływem Samuela Becketta – raz jeszcze miesza ze sobą płacz, śmiech i makabrę, aby opowiedzieć o pułapce ludzkiej egzystencji. I choć stroni przy tym od sentymentalizmu, nie raz i nie dwa udaje się mu uderzyć w czułe struny.     

Nie byłoby "Duchów Inisherin", gdyby nie wspaniała obsada zdolna wydobyć z tekstu McDonagha całą jego melodyjność oraz humor. Farrell i Keoghan potrafią zamienić swoje twarze w płótna, na których malują się w jednej chwili dziesiątki emocji. Grający na kontrze Gleeson tworzy z kolei postać bezwzględnego stoika, który tylko w nielicznych momentach odsłania przed publicznością delikatniejsze, bardziej liryczne oblicze. Pyszny epizod zalicza także Sheila Flitton jako upiorna pani McCormick – McDonaghowska odpowiedniczka wiedźm z "Makbeta". Z pomocą aktorów reżyserowi udaje się osiągnąć główny cel – "Duchy" będą nawiedzać widzów jeszcze długo po seansie.        
1 10
Moja ocena:
9
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Chyba nic z tego nie będzie", "Zróbmy sobie przerwę", "Nie chcę się z tobą bawić" – jedne z najbardziej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones