Recenzja filmu

Dziadek do orzechów i cztery królestwa (2018)
Lasse Hallström
Joe Johnston
Keira Knightley
Mackenzie Foy

Łupiny

Kumulacja nakładów i talentów zaangażowanych w realizację zaowocowała  widowiskiem przypominającym choinkową bombkę: zrobionym z rozmachem, oferującym publice trzydaniową ucztę dla oczu, a przy
W sztuce inaczej niż w arytmetyce końcowy wynik nie zawsze jest sumą wszystkich składników. Realizacja disneyowskiego "Dziadka do orzechów" pochłonęła ponad 130 milionów dolarów. Inspiracji scenarzystom dostarczyły zarówno będąca świątecznym evergreenem baśń E.T.A. Hoffmanna jak i legendarny balet Piotra Czajkowskiego. Film wyreżyserował trzykrotnie nominowany do Oscara Lasse Hallstrom, zaś trwające miesiąc dokrętki powstały pod okiem doświadczonego speca od kina przygodowego Joe Johnstona. Obsadę zasiliły m.in. damy brytyjskiego kina Helen Mirren oraz Keira Knightley, z kolei pieczę nad choreografią widowiska sprawował Liam Scarlett z Royal Ballet. Kumulacja nakładów i talentów zaowocowała jednak widowiskiem przypominającym choinkową bombkę: zrobionym z rozmachem, oferującym publice trzydaniową ucztę dla oczu, a przy tym rozczarowująco pustym.


Akcja filmu rozgrywa się w XIX-wiecznym Londynie. Znana z "InterstellarMackenzie Foy wciela się w nastoletnią Klarę, której talentu do majsterkowania mógłby pozazdrościć sam MacGyver. W wigilię Bożego Narodzenia bohaterka oraz jej rodzeństwo otrzymują podarki pozostawione przez zmarłą niedawno matkę. Klara ze zdziwieniem odkrywa, że do jej prezentu – zdobionej mechanicznej szkatułki – nie załączono klucza. Dziewczyna udaje się więc po pomoc do swojego  ojca chrzestnego, Drosselmeyera (Morgan Freeman). Wizyta w jego pracowni przynosi niespodziewany rezultat: sierota trafia do magicznej krainy, gdzie z pomocą dziarskiego kapitana Filipa (Jayden Fowora-Knight) próbuje zapobiec wojnie między tytułowymi królestwami.

Mniejsza o to, że scenariusz nie ma prawie nic wspólnego z literackim pierwowzorem, a świetni aktorzy grają grubo poniżej możliwości. Pal licho usilne próby zracjonalizowania magicznego świata, które finalnie wprowadzają tylko niepotrzebny zamęt. Główną wadą "Dziadka do orzechów" jest brak emocji: momentów szczerego wzruszenia, eksplozji humoru, chwil, gdy serce pompuje szybciej krew, a mokre dłonie zaciskają się nerwowo na poręczach kinowego fotela. Pozornie wszystko jest tu na swoim miejscu. W podróży wgłąb baśniowego świata można dostrzec metaforę zmagań z żałobą po stracie ukochanej osoby, historię inicjacyjną, a także opowieść o rodzinnym pojednaniu. Klara – tak jak księżniczki z "Krainy lodu", dzielna córka wodza "Vaiana" czy króliczka Judy ze "Zwierzogrodu" – to kolejna silna disneyowska bohaterka, która dąży do samorealizacji, a mężczyzn traktuje jako partnerów, a nie potencjalnych wybawców z opresji. Szkoda więc, że sam film pozszywany ze skrawków "Alicji w krainie czarów", "Opowieści z Narnii", "Charliego i fabryki czekolady" oraz "Czarnoksiężnika z Oz" sprawia wrażenie produktu zaprogramowanego w arkuszu kalkulacyjnym.

   

Po seansie pod powiekami pozostają przede wszystkim oszałamiające wytwory pracy scenografów i autorów kostiumów: sala balowa w posiadłości Drosselmeyera, wnętrza królewskiego pałacu czy złowieszczy las, w którym można  natknąć się na armię myszy i upiorną cyrkową trupę rodem z "Dziwolągów" Toda Browninga. Wspaniale wypada również zaczynająca się cytatem z "Fantazji" sekwencja baletowa, w której udział wzięli oklaskiwani na scenach całego świata tancerze Misty Copeland i Sergiej Połunin. Hallstromowi oraz Johnstonowi trzeba oddać, że w warstwie wizualnej udało im się zachować zdrową równowagę między czarami z komputera a tradycyjnymi dekoracjami zbudowanymi w londyńskim Pinewood Studios. Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym roku te ostatnie doceni oscarowa kapituła.

Finał filmu otwiera oczywiście bramę do kolejnej części. Trudno się dziwić, żyjemy w czasach, gdy ulubionymi hasłami w producenckim słowniku są "uniwersum", "sequel" i "reboot". Złożona tytułowemu bohaterowi obietnica kolejnego spotkania może jednak się nie spełnić. Słabe recenzje nie mają dla szefów wytwórni większego znaczenia. Rozczarowujące wpływy z box office'u – i owszem. 
1 10
Moja ocena:
4
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones