Recenzja filmu

Dziewczyna w czerwonej pelerynie (2011)
Catherine Hardwicke
Amanda Seyfried
Gary Oldman

Nie taki wilk straszny, jak go malują

To jeden z tych filmów, który powinien być oglądany późną jesienią czy zimą, szkoda więc daty polskiej premiery, która zaplanowana została na początek wakacji. Na czym opieram moje zdanie? Twórcy
To jeden z tych filmów, który powinien być oglądany późną jesienią czy zimą, szkoda więc daty polskiej premiery, która zaplanowana została na początek wakacji. Na czym opieram moje zdanie? Twórcy postawili na mroźny, mglisty klimat, który został podkreślony w "Dziewczynie..." wszelkimi możliwymi sposobami. Może oglądając go w podobnych warunkach pogodowych, film nabrałby wyrazistości?

A ekipa filmowa miała pole do popisu - akcja toczy się bowiem w średniowiecznej wiosce, której mieszkańcy żyją w strachu przed wilkołakiem. Żyje on w lesie otaczającym osadę i co jakiś czas atakuje niewinnych ludzi, jako że rozpoczęła się faza "czerwonego księżyca", co stanowi dla wilka bardzo dogodny okres. Główną, tytułową bohaterką jest młoda, jasnowłosa piękność o imieniu Valerie (Amanda Seyfried), którą poznajemy, gdy stoi przed trudnym życiowym wyborem. Matka chce, by dziewczyna poślubiła zamożnego Henry'ego (Max Irons), podczas gdy ona oddałaby wszystko, by uciec ze swoim ukochanym drwalem, Peterem (Shiloh Fernandez). Tymczasem do wioski przybywa Ojciec Solomon, grany przez Gary'ego Oldmana. Duchowny twierdzi, iż wilkołakiem jest któryś z osadników i nie spocznie, dopóki nie schwyta dręczącej ludzi bestii. Nawet jeśli będzie to oznaczało poświęcenie wielu niewinnych istnień.

Trup w filmie ściele się gęsto - jednak nie dość, by pozbyć się wrażenia, że zamiast thrillera czy horroru dostaliśmy baśń. Nie byłoby w tym nic złego, w końcu historia Czerwonego Kapturka, na której bazuje cała fabuła, z założenia należy właśnie do tego gatunku. Jednak nierealistyczność i bajkowość tej historii są zbytnio podkreślane, by zestawiać je z brutalnością bohaterów czy przerażeniem osadników. Kogoś tu poniosła wyobraźnia (lub też zmysł estetyczny). Jak mamy na serio przejmować się losami bohaterów, kiedy to w środku mroźnej zimy hasają sobie po śniegu na bosaka?

Najgorzej wypadają męscy uczestnicy wspomnianego miłosnego trójkąta. O ile Valerie, z jej nieskazitelnością jest do zniesienia, ponieważ nie jest uosobieniem naiwności i już to należy liczyć twórcom na plus, trudno oglądać starcie między jednowymiarowymi amantami: uczciwym i łagodnym Henrym o aparycji kalifornijskiego surfera oraz łobuzerskim drwalem o fryzurze rodem z głowy Cristiano Ronaldo. Cała trójka wygląda, jak wycięta z żurnala, i prezentuje się wyjątkowo niewiarygodnie. Podobnie jest zresztą ze wszystkimi mieszkańcami osady. Czy wszyscy musieli być tacy schludni, czy tak trudno owinąć ich kilkoma szmatami, by chociaż mogli udawać, że jest im zimno? Czy charakteryzatorzy musieli wcierać im tyle żelu we włosy? To tak nosili się średniowieczni osadnicy? Oczywiście mam świadomość, że jest to jedynie film, do tego z gatunku "fantasy". Autorzy mieli prawo wprowadzić ugładzenia, nadać mu łagodniejszy, ładniejszy klimat. Nie należy jednak przesadzać - widz nie uwierzy w wydarzenia przedstawione w filmie, a to nie pozwoli mu na zidentyfikowanie się z postaciami. Nie będziemy im kibicować czy też troszczyć się o ich życie. Trudno więc na poważnie brać dylematy, przed jakimi staje Valerie, bo choć na zimno wydają się przejmujące i tragiczne, my wlepiamy oczy w ekran, wyłapując większe czy mniejsze wpadki twórców. Po tym, gdy przyzwyczaimy się już do serwowanej nam sztucznej rzeczywistości jest już za późno, by wciągnąć się w fabułę, tak więc pozostaje siedzieć aż do napisów końcowych, nie myśląc o niczym, prócz urody Amandy Seyfried.

Przy komentowaniu tego filmu trudno nie wspomnieć o dwóch filmach - o "Osadzie" M. Night Shyamalana oraz o poprzednim filmie pani Hardwicke - kasowym przeboju "Zmierzch". Odniosłam wrażenie, że z obu pomysły czerpano garściami i - o ile co do drugiej pozycji tak bardzo to nie razi, wyszła ona przecież spod ręki tej samej reżyserki - w przypadku "Osady" mam ochotę krzyczeć: przesada! Pierwsza połowa "Dziewczyny..." była jakby nią inspirowana. Atmosfera zagrożenia mieszkańców wobec groźnego stworzenia mieszkającego wewnątrz ciemnego boru, składanie mu ofiar, które wszak nie przynoszą oczekiwanych skutków, a w końcu oskarżanie każdego po kolei o bycie wrogim, kudłatym stworzeniem ciemności to tylko niektóre z podobieństw. 

Wracając do niesławnej - choć dla niektórych sławnej (i nie mam tutaj zamiaru prowadzić rozważeń na ten temat) - produkcji, Hardwicke użyła w tym filmie znanych nam tricków, jakie upodobała sobie w "Zmierzchu". Podglądanie bohaterów zza drzew, mgła wpychana w każde ujęcie czy pokazywanie flory gęstego lasu niekoniecznie były złym wyborem. To i wiele innych sztuczek nadają filmowi klimatu, który z dobrym scenariuszem i odpowiednim kunsztem aktorów, może przysporzyłby nam o wiele milszych doznań podczas seansu. Muzyka, moim zdaniem, także pasuje nieźle. Piosenki formacji Fever Ray, czyli napisany specjalnie do "Red Riding Hood" utwór "Wolf" czy też charakterystyczna piosenka użyta niedawno w soundtracku "Wyśnionych miłości" - "Keeps The Sreets Empty For Me", są wręcz liryczne i uważam, że ich użycie było wyborem jak najbardziej odpowiednim.

Nie chcę kategoryzować, jednak sądzę, że "Dziewczyna w czerwonej pelerynie" spotka się z aplauzem głównie młodszej części widowni, do tego raczej tej kobiecej. Na pierwszym planie mamy bowiem dość naiwną love story, a i cała reszta fabuły do mądrej nie należy. Młodzież prawdopodobnie najbardziej skłonna do zaakceptowania tych niedociągnięć, może się nawet dobrze bawić. Przecież trójkąty miłosne z horrorem czy fantasy w tle są teraz bardzo modne. Jednak tym widzom, którzy mają się za odrobinę ambitniejszych - w każdym razie na tyle, by nie chłonąć z uciechą serwowanych nam na ekranie steków bzdur - seans tego filmu odradzam. Choć jako niezobowiązująca rozrywka na chłodny, zimowy wieczór "Dziewczyna..." jest jak znalazł.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Dziewczyna w czerwonej pelerynie" to interesująca interpretacja klasycznej baśni, w której soundtrack,... czytaj więcej
Baśnie, zwłaszcza te najbardziej znane, zostały wyeksploatowane w każdym możliwym tego słowa znaczeniu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones