Recenzja filmu

Furia (2010)
Martin Campbell
Mel Gibson
Ray Winstone

Na pograniczu

Długa nieobecność Mela Gibsona, a wręcz jego wygnanie z Hollywood miało w końcu dobiec końca. Aktor planował ponownie wejść na pierwszy plan Fabryki Snów i to z "Furią". Film obserwowałem od
Długa nieobecność Mela Gibsona, a wręcz jego wygnanie z Hollywood miało w końcu dobiec końca. Aktor planował ponownie wejść na pierwszy plan Fabryki Snów i to z "Furią". Film obserwowałem od dłuższego czasu, zastanawiając się, czy na pewno warto się za niego zabrać. W końcu w filmografii przy nazwisku Gibson pojawiły się kolejne tytuły, uznałem więc, że obraz Campbella nie może być taki zły i postanowiłem go obejrzeć.
 
Fabuła nie różni się zbytnio od tego do czego przyzwyczaił nas Gibson. Wciela się on w Thomasa Cravena - policjanta, którego córka zostaje zamordowana na jego oczach. Główny bohater postanawia rozwiązać sprawę i wyrównać rachunki z mordercami. Nie dziwi to nikogo, szczególnie, że wraz z ukochanym dzieckiem stracił wszystko co miało dla niego jakąkolwiek wartość. Nie wie jednak, że wchodząc na ścieżkę wendety nie da się z niej już zejść. Mówiąc krótko: sam przeciw wszystkim. Działając na pograniczu prawa.
 
Akcja toczy się dość żwawo, nie ma tutaj większych przestojów, nie brakuje pościgów, strzelanin i wszystkiego co jest esencją gatunku. W pewnym momencie reżyser zaczyna snuć opowieść z różnych perspektyw równocześnie, a kolejne kawałki układanki wskakują na swoje miejsce. Niby wszystko zdaje się być tak jak powinno, jednak oglądając "Furię" czułem lekkie ukłucie z tyłu głowy: coś tutaj jest nie tak. Potem dopiero zrozumiałem, o co chodzi – Campbell próbował wyjść poza klasyczny thriller czy film sensacyjny. Wprowadził do niego elementy z pogranicza mistycyzmu oraz psychologii, które nijak nie pasowały do całości. Sama fabuła też nie należy do najbardziej przewrotnych i nie zaskoczyła mnie niczym specjalnym, pchając głównego bohatera w z góry ustalonym kierunku. Widać, że scenarzyści czerpali garściami z wcześniejszych filmów tego typu, nie jest to jednak zarzut. Pod tym względem jest to po prostu solidne kino sensacyjne.
 
Wbrew pozorom aktorsko Mel Gibson nie grał tutaj pierwszych skrzypiec. Był przekonujący, wybijając się ponad poziom ogółu, ale przyćmił go Ray Winstone. Pomimo, że jego postać pojawia się stosunkowo rzadko zdaje się być całkowicie kluczową dla całości. To właśnie Darius Jedburgh, a nie Thomas Craven tworzy atmosferę tajemniczości i spisku, ta postać zrobiła na mnie wrażenie. Jeśli chodzi o partnerujących im aktorów to w większości wypadli przeciętnie i jak to bywa z postaciami z dalszego planu stanowiły tylko tło. Na wzmiankę zasługuje jedynie, jak zawsze demoniczny Danny Huston.
 
Składając wszystko razem, otrzymujemy film z jednej strony naprawdę niezły, ale z drugiej strony z zupełnie nie pasującymi do całości fragmentami, które miały najprawdopodobniej podkreślać dramatyzm. Jest mi trudno jednoznacznie ocenić ten film, który ślizga się na pograniczu różnych wartości: solidnego kina sensacyjnego i czegoś więcej. W konsekwencji wywołuje lekki dysonans poznawczy i zostawia niedosyt. Szkoda, że Campbell nie trzymał się kurczowo jednego gatunku.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Rodzicom, którzy stracili dzieci, współczują wszyscy. Nic więc dziwnego, że po serii skandalów... czytaj więcej
Człowiek z zasadami. Szlachetny, próbujący żyć spokojnie, niewadzący nikomu. Jego życie wielu uznałoby za... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones