"Hell and back" Toma Gianasa i Rossa Shumana opowiada o trzech przyjaciołach: Kurcie, Remym i Augiem - życiowych nieudacznikach, którzy dorabiają sobie przy obsłudze upadającego wesołego
"Hell and back" Toma Gianasa i Rossa Shumana opowiada o trzech przyjaciołach: Kurcie, Remym i Augiem - życiowych nieudacznikach, którzy dorabiają sobie przy obsłudze upadającego wesołego miasteczka. Wskutek niedotrzymania przysięgi (poświadczona krwią pożyczka miętowego cukierka), Kurt ściągnięty zostaje do piekła, a na ratunek ruszają mu koledzy. Na miejscu okazuje się, że młodzieniec ma zostać złożony w ofierze przez Szatana, którego największym marzeniem jest wyjście z długów i zaciągnięcie do łóżka pewnej anielicy.
Pierwszą rzeczą, która od razu rzuca się w oczy, jest naprawdę przyjemna warstwa wizualna. Wnętrza są wykonane ładnie i pomysłowo - stanowi to miłą odmianę po "partyzanckim" Robot Chickenie, choć to nie poziom "Pudłaków" czy filmów Henry'ego Selicka. Piekło w filmie Gianasa i Schumana przypomina grę przygodową, pełną powykrzywianych skał i mosiężnych zdobień. Szczególnie godna uwagi jest scena z gondolą, w której bohaterowie starają ukryć się przed poszukującymi ich demonami. Wygląd postaci nie powala, choć nadmienić należy, że nawet plastelinowy awatar Mili Kunis posiada całkiem zgrabne pośladki, o czym twórcy nachalnie nie pozwalają widzowi zapomnieć.
"Hell and back" to wszak obraz starający się o kontrowersje - mamy więc dość dokładny opis gwałtu analnego, którego magiczne drzewo dopuściło się na nastoletnim Orfeuszu. Widz dowiaduje się ponadto, że Szatan strącony został do piekła za doprawienie Bogowi rogów (obydwaj sypiali z tą samą anielicą). Warto nadmienić też, że mimo tego niewątpliwego pazura, rozdzierającego bezlitośnie obyczajowe tabu i doprowadzającego skostniałego "mieszczucha" do furii, twórcy dość asekurancko podchodzą do humoru rasowego. Demon bezmyślnie wiwatujący "Hell yeah, nigger!" natychmiast zostaje przez Belzebuba upomniany, że w Piekle nie używa się "n-word". Mimo to, Zły i jego ekipa wyraźnie przedstawieni zostali jako osiedlowi gangsterzy z getta.
Uczciwie przyznam, że w trakcie seansu kilkakrotnie szczerze się zaśmiałem (Belzebub skandujący "USA! USA!", piekielne tortury czy skrajnie kawalerski tryb życia Orfeusza), chociaż wyraźnie brakuje w filmie świeżego żartu – wszystko to wydaje się nieco drętwe, toporne. Szkoda również, że twórcy nie rozwinęli motywu borykającego się z problemami finansowymi piekła, będącego przecież swoistym parkiem rozrywki. Poza tym rozwój fabuły śledzi się z zainteresowaniem, brak tu zastojów a kolejne etapy podróży bohaterów autentycznie cieszą oko. Ostatecznie wszak i tak chodzi o to, że każdy "dude" ma swojego "bro" do palenia "weed" i "hangin' around" - choćby i po piekle. Cud, że do filmu nie zaangażowano Jamesa Franco i Setha Rogena.
Za najlepszą ocenę niech starczy fakt, że film wywietrzał mi z głowy zaledwie po kilku godzinach: niby nie zaszkodzi, ale czy warto?