Recenzja filmu

Incepcja (2010)
Christopher Nolan
Leonardo DiCaprio
Joseph Gordon-Levitt

Koncepcja Incepcji

Biedny David Julyan. Jeszcze nie tak dawno był u progu wielkiej kariery, jako nadworny kompozytor Christophera Nolana – dzisiaj to ledwie trzecioligowy artysta, gdzieś na dnie hollywoodzkiej
Biedny David Julyan. Jeszcze nie tak dawno był u progu wielkiej kariery, jako nadworny kompozytor Christophera Nolana – dzisiaj to ledwie trzecioligowy artysta, gdzieś na dnie hollywoodzkiej studni zapomnienia. Na nic się zdały wspólnie przelane krew, pot i łzy, gdy razem kroczyli trudną, krętą ścieżką, wiodącą ich ku amerykańskiej Fabryce Snów. Mówi się, że gdy w grę zaczynają wchodzić duże pieniądze, kończy się miejsce dla przyjaźni. To smutne, ale prawdziwe. Zapomniany, odtrącony przez Nolana i stojących za nim producentów, Julyan mógł tylko patrzeć, jak jego następca pławi się w świetle fleszy, ramię w ramię z tym, któremu od lat, jak tylko mógł, pomagał wspiąć się na szczyt…

No dobrze, to był tani chwyt. Mam jednak nadzieję, że pomógł mi uzmysłowić Wam jedną rzecz, o której większość widzów niestety zapomina - muzykę do filmów Christophera Nolana nie zawsze tworzył Hans Zimmer. Co więcej, wbrew temu, co powiedzą fanboye niemieckiego kompozytora, jego nieobecność niczego owym filmom nie ujmowała. Warto to mieć na uwadze, zanim zacznie się próbować zaliczać tych dwóch panów do wielkich duetów, takich jak Bernard Herrmann - Alfred Hitchcock i Steven SpielbergJohn Williams, gdyż byłoby to ciężkim nadużyciem. Miałem również nadzieję, że opowiastka ta wniesie do tematu "Incepcji" odrobinę czegoś, czego moim zdaniem zarówno w filmie, jak i w jego ścieżce dźwiękowej niestety trochę zabrakło – a mianowicie głębszych emocji. Hola hola, zanim jednak zostanę rozerwany na strzępy przez jej najzagorzalszych fanów (z których nawiasem mówiąc niepokojąco wielu okazuje się duchowymi spadkobierców fanatycznych wyznawców "Mroczego Rycerza"), roszczę sobie prawo do obrony. Zapewnia mi to konstytucja!

Za główne kryterium oceny muzyki filmowej uważam jej brzmienie "w obrazie". O ile to możliwe – zawsze z perspektywy kinowego fotela. Jako że miałem taką sposobność, od tego zacznijmy. W przypadku "Incepcji" od razu uderza jej spora, może nawet przesadzona głośność, przez co zwraca się na nią uwagę już od pierwszym minut filmu. Te zaś, pod tym względem, są zadziwiająco… standardowe. Zwyczajne. I nudne. Ot, typowy, bazujący na elektronice, niczym nie wyróżniający się underscore. Wszystko zmienia się wraz z pierwszą sceną akcji, gdy po raz pierwszy dane jest nam usłyszeć utwór będący kartą atutową tejże kompozycji – "Dream is Collapsing". I wówczas następuje punkt zwrotny, a wszystko zostaje wywrócone do góry nogami – istna puszka Pandory! Jest głośno, jest efektownie, jest potężnie, orkiestra wyciska z siebie siódme poty, elektronika zdaje się bez końca podkręcać dynamikę, a imponująca sekcja dęta wgniata widzów w fotele i praktycznie wyrywa całe kino z fundamentów. Niemal chciałoby się krzyknąć "TAK! To jest to!", co zapewne oznaczałoby wyrzucenie z sali przez nadgorliwego pracownika kina, gdyby on sam nie był zajęty zbieraniem własnej szczęki z podłogi. Ostatni raz doświadczyłem czegoś podobnego pięć lat wcześniej, na premierowym pokazie trzeciego epizodu "Gwiezdnych Wojen", gdy na samym początku filmu, wraz z pojawieniem się jakże charakterystycznych, żółtych napisów, z pełną mocą uderzył legendarny motyw przewodni Williamsa. Co tu dużo mówić, pomimo niezbyt zachęcającego początku, tych pierwszych kilka, kilkanaście minut obcowania z "Incepcją" daje nadzieję na naprawdę wielki, epicki score! Wraz z opisanym już wejściem "Dream is Collapsing", który w filmie pojawiać się będzie jeszcze wielokrotnie, Hans Zimmer daje nam jasno do zrozumienia, że możemy zapomnieć o muzyce, która byłaby podobna do minimalistycznej w gruncie rzeczy kompozycji z pierwszego "Batmana". Tym razem postawił na rozmach, i to w pełnym tego słowa znaczeniu. I niestety, jak się okazuje, gdy seans "Incepcji" dobiega końca, przesadził. I to bardzo, na czym traci sam film, gdyż jest zwyczajnie przeładowany muzyką. Sceny jej pozbawione są tu właściwie rzadkością, a szkoda, bo chociażby taka pogoń taksówek wraz ze strzelaniną na ulicach Los Angeles, czy imponująco sfilmowana górska lawina, dzięki nieobecności muzyki w tle tylko zyskują. Takich fragmentów jest bardzo niewiele, a szkoda – zamiast tego przez cały niemal seans, nawet podczas dialogów i scen na pozór spokojnych, jesteśmy świadkami nieustannych prób budowania i potęgowania napięcia, aż do wybuchowej kulminacji, w której muzyka uderza z całą mocą. I niestety, groteskowa niemal pompa, patetyczność i przesadzona do bólu dramaturgia, jakie temu towarzyszą, niejednokroć przekraczają granicę zwyczajnej… tandety – rzeczy zdawałoby się niedopuszczalnej, gdy wysiłki łączy dwóch tak doświadczonych artystów. W tym miejscu warto ponownie wspomnieć o Julyanie, który, choć niemal kompletnie niesłuchany w odcięciu od obrazu, to jednak w filmie miał u Nolana więcej do powiedzenia niż Zimmer. Taką "Bezsenność" na przykład wzbogacił o niepowtarzalny nastrój i wycisnął z niej tyle emocji i klimatu, ile tylko się dało. W "Incepcji" Zimmer, bądź co bądź twórca bardziej doświadczony od Julyana, wydaje się w tej kwestii nieporadnie raczkować, i w efekcie, aby stworzyć jako taką narrację muzyczną, musi się uciekać do wspomnianej wcześniej sztampy. W przypadku poważnego filmu, za jaki próbuje uchodzić "Incepcja", to jednak o wiele za mało.

Pisząc o kompozycjach Hansa, jak zwykle nie sposób niestety uciec od jednej drażliwej kwestii, a mianowicie oryginalności. Także w tym przypadku mógłbym pozwolić sobie na kilkustronicowy wywód o tym, jak to Zimmer chętnie czerpał garściami z dokonań innych artystów, od Vangelisa i Carpentera poczynając, a na ambientowej Asurze kończąc, a następnie polał to wszystko sosem własnego wyrobu – dość nieświeżym, bo pamiętającym jeszcze czasy "Mission: Impossible 2", "Helikoptera w Ogniu", "Mrocznego Rycerza" i jeszcze kilku innych pozycji z jego dyskografii. Mniej dociekliwi słuchacze, tudzież miłośnicy niemieckiego kompozytora woleliby zapewne nazwać to "inspiracją", faktem jest jednak, że równie dużo w tym inspiracji, co zwykłego kalkowania własnych i cudzych dokonań. Najmniejszych wątpliwości nie można mieć za to w przypadku wieńczącego płytę utworu "Time" – to niestety kolejna z niezliczonych aranżacji "Journey to the Line" i "Tennessee", którymi Hans Zimmer karmi nas od kilku dobrych lat. Jestem pewien, że jego najbardziej fanatycznym i zaślepionym fanom zupełnie nie będzie przeszkadzać, faktem jest jednak, że takich trzynutowych, patetycznych, chwilami wręcz kiczowatych motywów zrobił już na pęczki, i przy każdym kolejnym coraz bardziej zbliża się do niezamierzonej autoparodii.

Niesamowite jest to, że mimo wspomnianych wyżej mankamentów, w "Incepcji" można doszukać się odrobiny odkrywczości. Wszystko za sprawą utworu "Half Remembered Dream", który rozpoczyna film i pojawia się w kilku kulminacyjnych momentach. Choć z początku może wydawać się niezbyt porywający, wystarczy obejrzeć "Incepcję" w całości, aby spojrzeć nań z zupełnie z innej perspektywy i zwrócić uwagę na jego ciekawą konstrukcję. Nigdy bym nie pomyślał o wykorzystaniu "Non, je ne regrette rien" autorstwa Edith Piaf w ten sposób – tym większe brawa za ten pomysł dla kompozytora i w szczególności dla scenarzystów.

"Incepcja" niewątpliwie była dla Hansa ważnym projektem – do tego stopnia, że zrezygnował z armii współkompozytorów i "ghostwriterów", którzy zazwyczaj odwalali za niego połowę roboty, i napisał pierwszy od kilku dobrych lat w pełni samodzielny score. Przy okazji nie pożałował sobie autoreklamy, przez co oczekiwania w stosunku do jego najnowszego dzieła były ogromne. Efekt końcowy podzielił nawet jego największych fanów, wśród których znaleźli się zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy muzycznej strony "Incepcji". Po dwukrotnym obejrzeniu filmu i kilku przesłuchaniach ścieżki dźwiękowej wciąż nie wiem, do której z tych dwóch grup należę. Po raz kolejny raz w swojej karierze Hans pokazał, że kompozycja, która daje radę w filmie, wcale nie musi być dobrą muzyką jako taką. W odcięciu od obrazu okazuje się bowiem niczym specjalnie ciekawym, ale chociaż w połączeniu z nim również nie rzuca na kolana swoim artyzmem, to jednak sprawuje się na tyle dobrze, że spokojnie można mówić o "Incepcji" jako o udanej ilustracji muzycznej. Mimo wszystko "zaledwie" poprawna kompozycja z jeden świetnym utworem to trochę za mało, jeśli Hans Zimmer ma zamiar w końcu wygrzebać się z artystycznego dołka, w jaki wpadł przed kilkoma laty. I choć jego najnowsze dzieło z pewnością jest krokiem w dobrym kierunku, to tak naprawdę nie pozostaje niczym więcej niż niespełnionym marzeniem o powrocie na szczyt.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Incepcja" niewątpliwie jest jednym z najbardziej oczekiwanych filmów roku. Pierwsze pojawiające się w... czytaj więcej
Christopher Nolan to bez wątpienia jeden z najzdolniejszych, jak nie najzdolniejszy młody reżyser.... czytaj więcej
Wiele razy śniłem o rzeczach, których nie mógłbym zobaczyć i przeżyć w rzeczywistości. Czy wy również... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones