Recenzja filmu

Królestwo niebieskie (2005)
Ridley Scott
Orlando Bloom
Eva Green

Przecenione królestwo

Po oficjalnej premierze tegoż albumu, światek recenzentów muzyki filmowej po prostu oszalał. Branżowe portale rozpływały się w zachwytach twierdząc, że Harry Gregson Williams swoją muzyką
Po oficjalnej premierze tegoż albumu, światek recenzentów muzyki filmowej po prostu oszalał. Branżowe portale rozpływały się w zachwytach twierdząc, że Harry Gregson Williams swoją muzyką wniósł ożywczy powiew świeżości do coraz bardziej skonwencjonalizowanej hollywoodzkiej muzyki filmowej. Czy tak jest w istocie? Wydaje mi się, że jednak nie do końca, a większość kolegów recenzentów, wygłodzona brakiem dobrej, epickiej muzyki, po prostu przecenia skądinąd ciekawą płytę Anglika. Na soundtracku otrzymujemy 19 utworów, dających łącznie nieco ponad 60 minut muzyki. Wydaje się być to stosunkowo reprezentatywnym wycinkiem kompozycji Gregson Williamsa, słyszanej w kinie. To co już po pierwszym przesłuchaniu rzuca się w uszy, to niezwykła szlachetność jaką udało się uzyskać twórcy poprzez wprowadzenie śpiewającego po łacinie chóru. Nadaje to brzmieniu należytej powagi i tak potrzebnego realizmu (m.in."Burning the Past", "Swordplay", "A New Word", "Sybilla", "The King", "Path to Heaven"). Ale chór pełni nie tylko rolę ozdobnika, lecz co ważniejsze dopowiada, nawiązując tym samym do klasycznego schematu znanego z greckiej tragedii. Tak właśnie dzieje się w utworze "Coronation", który miast być hymnem na cześć Gwidona z Lusignan, staje się requiem opłakującym śmierć Baldwina i upadek pokoju między chrześcijanami, a muzułmanami. Cała płyta może zachwycić swym harmonijnym zderzeniem dwóch muzycznych światów: średniowiecznego brzmienia Europy (chóry) z muzycznym folkloryzmem Ziemi Świętej. Co ważne ten motyw starcia, jakże innych kultur, został oddany jedynie muzycznie. Scott w swoim obrazie zupełnie nie interesuje się tym, jakże ważnym motywem. A szkoda bo wtedy muzyka Gregson Williamsa mogłaby stać się czymś więcej, niż tylko ozdobnikiem dla malarskich kadrów. Jak przystało na wysokobudżetową produkcję, każdy utwór jest tu doszlifowany w najdrobniejszym szczególiku. Perfekcyjna orkiestracja, szlachetne łączenie elektroniki z symfoniką i umiejętne stosowanie etniki; wszystko to może się podobać. Na dodatek, w epoce underscore'u mamy też tematy (o ich jakości napiszemy akapit niżej): eteryczny motyw przewodni (po raz pierwszy pojawiający się w "Crusaders") i niezwykle słuchalny "Ibelin" (chyba najlepszy utwór albumu) czynią płytę rzetelną ilustracją epickiego obrazu. Niemniej jednak "Królestwo niebieskie" ma też swoje wady i przy całej sympatii do kompozytora, nie nazwałbym owej muzyki jakimś wielkim przełomem. Po pierwsze trzeba zauważyć, że wbrew temu co piszą portale branżowe, kompozytorowi nie udało się wyzwolić spod piętna swojego mistrza Hansa Zimmera i owego "syndromu Gladiatora". Gdyby nie oryginalny chór, moglibyśmy spokojnie uznać ścieżkę za dzieło Niemca. Drugim zarzutem jest brak wyraźnego motywu przewodniego, takiego który można by łatwo nucić po wyjściu z kina. Tutaj wszystko jest zbyt eteryczne i ulotne, jak na hollywoodzką, epicką produkcję. Kompozytor stara się bowiem osiągnąć jakiś wyższy poziom ilustracji, który gryzie się z banalnym scenariuszem i plastykowymi bohaterami. Dowodem potwierdzającym moje słowa, może być fakt wykorzystania silnie tematycznych utworów autorstwa Patricka Cassidy'ego (motyw "Vide Cor Meum" z  "Hannibala") i Jerry'ego Goldsmitha (fragment partytury z "13 Wojownika"). Szczególnie ten ostatni utwór, świetnie podłożony pod do bólu amerykańską scenę zbiorczego pasowania na rycerza, pokazuje że przydałby się ścieżce Gregson Williamsa taki prosty, pełen patosu motyw. Motyw który mógłby ożywić partyturę Anglika. Ostatnią wreszcie wadą jest dosyć kiepska, zbyt mało tematyczna jak na tak monumentalną produkcję, muzyka bitewna. Jeden ciekawy "Battle of Kerak" (któremu i tak brakuje mocy) to za mało jak na "idealną hollywoodzką produkcję epicką". Pisząc tę recenzję chciałbym również wyraźnie zdemaskować "niebywałą oryginalność" Kingdom of Heaven. O tej płycie można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że poraża "nowym brzmieniem". Słuchając jej w wielu miejscach mamy uczucie muzycznego deja vu. Przede wszystkim przewijają się wzorce zimmerowskie. Widać to dobrze w konstrukcji głównego tematu, który swą instrumentacją i niepokojącym klimatem żywcem przypomina "Avrice" z "Hannibala". Podobnie jest z etniką. Saraceńskie wokale, to nie tylko czytelne wzorce z "Helikoptera w ogniu". W utworach tych Gregson-Williams powiela również swoje własne pomysły znane ze ścieżki stworzonej do "Zawód szpieg" ("Terms", "The Pilgrim Road"). Ale to nie koniec inspiracji. Prócz oczywistych zapożyczeń "stylu Zimmerowskiego", odnaleźć można też fragmenty bazujące na "Cenie honoruJamesa Hornera ("Better Man" w pewnym momencie brzmi jak "Escape"). Wszystkie te zapożyczenia wyliczyłem raczej z obowiązku krytyka. Nie są one bowiem plagiatami dyskwalifikującymi, a jedynie dość wyraźnymi inspiracjami, które choć nie są w stanie skreślić ścieżki zupełnie, to jednak wzbraniają przed uznaniem płyty za rewelacyjną.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Obraz malowniczego pola. Środkiem spacerujący mężczyzna delikatnie gładzi dłonią zboże. Scena zmienia... czytaj więcej
Tak sobie pomyślałem, że recenzje stają się nudną formą wypowiedzi na temat filmu. Wszędzie ich pełno i... czytaj więcej
Ridley Scott to twórca bardzo utalentowany. Jeden z niewielu ciągle tworzących wizjonerów kina. Co... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones