Ari Aster pozostawia widzowi pole do swobodnej interpretacji. Twórca bawi się z widzem, gdyż najbardziej otwartą osobą na zmiany staje się Dani, która przeżyła rodzinną tragedię. Z pozoru
Równo rok temu Ari Aster był jeszcze nikomu nieznanym filmowcem, ale za sprawą świetnego debiutu "Hereditary" jego nazwisko było na ustach wszystkich, a krytycy ze wszystkich stron świata rozpisywali się o jednym z najlepszych debiutów. Osobiście polubiłem "Hereditary", ale w swojej opinii byłem jednak bardziej sceptyczny w przeciwieństwie do innych recenzentów. Nie zmienia to faktu, że Aster jest obecnie jednym z najjaśniejszych punktów "młodej sztuki filmowej", a doskonałe "Midsommar" tylko to potwierdza.
Kto spodziewa się klasycznego horroru, od razu powinien sobie darować. Tak jak w przypadku innych dzieł z pograniczna kina grozy, które w ostatnich latach zachwyciły całą branżę, tak "Midsommar" jest filmem niejednoznacznym, symbolicznym, ale przejrzystym w odbiorze, dzięki czemu każdy, kto poszukuje nowych filmowych doświadczeń na pewno w dziele Astera znajdzie coś dla siebie.
Na pierwszy rzut oka bohaterowie to kalki ze stereotypowych slasherów. Mamy tutaj napalonego studenta Marka (Will Poulter), który przyleciał do Szwecji, tylko żeby lepiej poznać tamtejsze dziewczyny. Zagubioną final girl (Florence Pugh), Afroamerykanina intelektualistę (William Jackson Harper) i enigmatycznych mieszkańców wioski odciętej od świata, których całe dnie wypełniają tajemnicze rytuały. Twórcy jednak nie interesują jumpscary i naiwne rozwiązania. Reżyser stawia na budowanie napięcia poprzez pokazywanie lokalnej społeczności w innych codziennych czynnościach, które coraz bardziej zaczynają niepokoić amerykańskich gości.
To napięcie na pewno nie wybrzmiałoby tak dobitnie, gdyby nie znakomita praca Pawła Pogorzelskiego. Polski operator udowodnił, że aby zrobić genialny film grozy, równie dobrze można straszyć za dnia i to bez żadnych potwornych kreatur. Dodatkowo minimalistyczna muzyka The Haxan Cloak i piękne plenery z pozoru sielankowej szwedzkiej wioski dają nam obraz, po którym wiele osób będzie zbierać szczęki z podłogi.
Ari Aster pozostawia widzowi pole do swobodnej interpretacji. Twórca bawi się z widzem, gdyż najbardziej otwartą osobą na zmiany staje się Dani, która przeżyła rodzinną tragedię. Z pozoru wyalienowana, z czasem zaczyna żyć "rytmem" mieszkańców wioski. Choć "Midsommar" jest osadzony w realiach skandynawskich, to bije z niego iście słowiański klimat, wszak niektóre motywy jak eliksir miłości, przaśne zabawy i ogólna stylistyka przywodzą na myśl pogańskie obrzędy naszych przodków. Natomiast sam reżyser zarzekał się, że większość rytuałów przedstawionych w filmie jest dziełem jego wyobraźni.
"Midsommar" to dla mnie jeden z najlepszych posthorrorów jakie dane mi było zobaczyć. Cieszę się, że młodzi twórcy nie boją się eksperymentować, z tym wydawałoby się skostniałym gatunkiem (horror). Dodając do tego autorską wizję, oprawioną w piękną formę, otrzymujemy jeden z najciekawszych obrazów filmowych tego roku. Miejmy nadzieję, że ten młody utalentowany reżyser utrzyma poziom.