Recenzja filmu

Odd Thomas: Pogromca zła (2013)
Stephen Sommers
Anton Yelchin
Addison Timlin

Stephen Sommers: Powrót z zaświatów

Stephen Sommers ma ich miliony. Niczym cienie kroczą za nim praktycznie przez cały kinowy żywot.
Stephen Sommers ma ich miliony. Niczym cienie kroczą za nim praktycznie przez cały kinowy żywot. Odkąd powziął zamysł nakręcenia pierwszego filmu w Hollywood, odkąd postawił pierwszy krok na planie. Są zawzięci i nieustępliwi. Mało jedzą i rzadko śpią. Działają tak w pojedynkę, jak i w zorganizowanych grupach. Wśród niezliczonych legend i mitów krążących na ich temat można znaleźć i takie mówiące, iż posiadają dar jasnowidzenia i umiejętność lewitowania. Za swoje naturalne środowisko uznają różnego rodzaju fora czy portale internetowe, choć czasami zjawiają się na konferencjach prasowych bądź eventach promocyjnych. Ich aktywność zdecydowanie wzrasta właśnie w momencie pojawienia się na horyzoncie premiery nowej produkcji Amerykanina. Twórca stara się na tyle, na ile to możliwe nie komentować całego zgiełku jaki tworzą, choć czasami puszczają mu nerwy. Wtedy niczym rekiny, które poczują krew bezlitośnie rzucają się na bezbronną ofiarę. Oddani fani? W pewnym sensie… Ich imię to hejterzy.

Nie owijajmy w bawełnę. Stephen Sommers należy do najbardziej znienawidzonych reżyserów w Fabryce Snów. Każdy kolejny obraz wchodzący na ekrany stanowi doskonałą okazję do wylania kolejnych hektolitrów pomyj i wulgaryzmów pod jego adresem. Nawet taki Michael Bay (też mający przecież mocno na pieńku z krytykami) patrząc na to, jak traktowany jest kolega po fachu, pewnie wzdycha głęboko w duch i myśli sobie: "Boże, jeśli istniejesz, to dzięki Ci, że nie jestem na miejscu Stephena". Pytanie tylko, czym i czy w ogóle Amerykanin na taki status sobie zasłużył? Żeby była jasność – Sommers żadnym wybitnym, ba nawet utalentowanym twórcą nie jest, choć ja do worka z napisem: "Totalne beztalencie" lądującym w kontenerze: "Minąłem się z życiowym powołaniem" na osiedlu: "Reżyserzy, którzy nigdy nie powinni dostać kamery do ręki", też bym go nie wrzucił.

Czy "Mumia" nie jest niezwykle sprawnie zrealizowanym filmem przygodowym pozwalającym przyjemnie spędzić dwie godziny? Czy "Van Helsing", z Hugh Jackmanem w tytułowej roli, nie był obrazem, przy którym z mocno przymkniętym jednym okiem, ale bez większego grymasu dało się wysiedzieć w kinie? Czy wreszcie tak niemiłosiernie zmasakrowane przez krytyków "G.I. Joe: The Rise of Cobra", gdy wajchę przy kontrolce z napisem "MYŚLENIE" przesuniemy z trybu ON na OFF, nie stanowi momentami znośnej rozrywki? Zapewne wielu czytelników na każde z postawionych wyżej pytań odpowie zdecydowanie i wyraźnie: "NIE" i dodatkowo wymownym gestem pokaże autorowi tego tekstu, aby popukał się w głowę. Ja jednak mimo wszystko tak surowy bym nie był - Stephen to rzemieślnik jakich wielu, ni mniej, ni więcej. Swoim najnowszym filmem Amerykanin udowodnił, że Ci, którzy po ekranizacji pod egidą Hasbro, pochowali go w nagrobku z wygrawerowanym napisem: Odejdź w pokoju i nigdy nie wracaj powinni wieczorami unikać przycmentarnych alejek…

Na wstępie trzeba uczciwie stwierdzić jedno – "Odda" ciężko uznać za bardzo dobre kino, po seansie którego najbardziej zaciekli przeciwnicy Sommersa ze spuszczonymi oczyma chórem wykrztuszą z siebie słowo: "przepraszam" i posypią głowy popiołem. To raczej solidna rozrywka sprawiająca, że będą musieli się oni ciut bardziej nagimnastykować, by wbić mu szpilkę; w końcu wiadomo – dla chcącego nic trudnego.



Pamiętacie głównego bohatera z niezapomnianego "Szóstego zmysłu"? Wyobraźcie sobie, że ten chłopaczek ma teraz dwadzieścia kilka lat i nic nie stracił ze swoich wyjątkowych umiejętności. Macie oto przed sobą tytułowego Odda Thomasa. Unikalny dar widzenia istot z zaświatów, choć dobrze skrywany, i tak przełożył się na sposób postrzegania naszego młodziaka – zresztą nie oszukujmy się, imię jakie nosi też do czegoś zobowiązuje. Ze współczuciem nie powinniśmy jednak przesadzać. Jak na dziwaka ma się całkiem nieźle. Znośna praca – jest. Urodziwa dziewczyna, za którą na ulicy obejrzałby się pewnie nie jeden nie-dziwak – jest. Cenna znajomość z szeryfem mocno ułatwiająca łowy tych, co bezkarnie posłali bliźnich na drugą stronę – jest. Co najmniej dwa elementy, z wyżej wymienionych, okażą się niezwykle pomocne w konfrontacji z siłami zła od jakiegoś czasu kłębiącymi się nad rodzinnym Pico Mundo.



Już taki krótki opis fabuły nie zwiastuje jakiejś wyjątkowo oryginalnej przygody. Na szczęście te kilka elementów filmowego rzemiosła, składających się na przyjemną, niewymagającą większego wykorzystania zwojów szarych komórek rozrywkę, Sommers ułożył z wprawą godną wspomnianego wcześniej rzemieślnika, a to wbrew pozorom wcale nie takie proste zadanie. Jako, że kinowy "Odd Thomas" stanowi ekranizację pierwszego tomu bestselleru Deana Koontza, na samym wstępie konieczne było podjęcie kluczowej decyzji – jak wprowadzić widza w świat tytułowego bohatera? Amerykanin dokonał chyba słusznego wyboru. Odda poznajemy jako w pełni ukształtowanego i zaprawionego w bojach "herosa". Niezbędne elementy wyjaśniające prawa rządzące rzeczywistością, w której obraca się nasz pogromca, odkrywamy z retrospekcji lub słyszymy w postaci komentarz z offu – nie razi to jakoś szczególnie. Sam Sommers pisząc scenariusz w kilku miejscach mocno poszedł na skróty, nie ustrzegł się momentów wtórności i nie stronił specjalnie od zgranych motywów, ale jedno, co mu się bez wątpienia udało, to dialogi. Są dowcipne i cięte – nie wiem na ile jest to zasługa chęci oddania ducha książek, a na ile zamysłu twórcy, ale efekt ekranowy jest więcej niż satysfakcjonujący. Film zyskuje przez to sporo lekkości, a nawet swego rodzaju wdzięku.



Kolejny atut to obsada. Fakt, że ogrywany po raz tysięczny motyw jednostka vs. sprzymierzone siły zła/zombie/obcych/wampirów (niepotrzebne skreślić) nie kłuje tak mocno w oczy, a my nie zgrzytamy zębami, oglądając te same chwyty, widziane już wcześniej w podobnych produkcjach, zawdzięczamy świetnym wyborom castingowym. O ile w przypadku "Fright Night" trochę utyskiwałem na Antona Yelchina i jego brak iskry w oku, tak w roli amerykańskiego average Joe, który musi jakoś ułożyć sobie życie, dźwigając na plecach ciężar niecodziennego daru sprawdza się doskonale – to właściwy gość do tej roboty. Naprawdę trudno z nim nie sympatyzować. Nieprzerysowany, z dystansem, a zarazem sprawiający, że nawet, gdy wcześniej niż on poukładamy większość puzzli składających się na rozwiązanie głównego wątku, to i tak nie przestępujemy z nogi na nogę, tylko sięgając w międzyczasie do kubełka z popcornem, czekamy te kilka minut, by i nasz pogromca zła sam w spokoju dopasował wszystkie klocki. Kapitalna jest Addison Timlin jako swego rodzaju kotwica łącząca Odda z realnym światem. Krótkie szorty plus cięty język to duet marzeń. Stormy sypie skrzącymi się ironią ripostami jak z rękawa i jej słowna szermierka ze swoją drugą połówką stanowi coś na kształt rodzynek w serniku – smakuje wybornie. Dafoe jak to Dafoe – nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, choć i jemu dowcipne dialogi zdają się wyjątkowo służyć.



Wydanie Blu-ray jest trochę jak Odd - dziwne. Nie chodzi mi tu o stronę wizualną czy audio - te są bez zarzutu. Swego rodzaju kuriozum stanowią bowiem dodatki, a w zasadzie ich całkowity brak. Doprawdy ciężko mi zrozumieć, dlaczego twórcy nie pokusili się o wrzucenie choćby garści gagów z planu czy kilku słów komentarza reżysera bądź aktorów. Nie przypominam sobie kiedy ostatnio wpadła w moje ręce tak wyjątkowo "goła" edycja.

"Odd Thomas" plasuje się gdzieś w segmencie przyzwoitego kina. Wprawdzie bez większych ambicji, w kilku miejscach z kulejącym CGI (zakładam, że po klapie "G.I. Joe" pieniądze na kolejny film nie spadły reżyserowi z nieba i musiał każdego dolara mocno wydreptać) i wolną od ożywczego powiewu świeżości fabułą, jednak dzięki niezwykle sympatycznej obsadzie i dużej dawce ekranowego "luzu" obraz Sommersa stanowi zarazem chwilami zaskakująco przyjemną odskocznię. Jeśli tylko zawiesicie poprzeczkę waszych oczekiwań tak na poziomie: "Lekka, bezpretensjonalna sobotnia rozrywka", to Odd dziarsko ją przeskoczy, zapewniając Wam ponad półtorej godziny całkiem miło spędzonego czasu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones